✖9✖

Poradzimy sobie.
Poradzimy sobie.
Poradzimy sobie.
Poradzimy sobie. -powtarzało coś w mojej głowie.
-Czekaj, czekaj... Ale jak to sobie poradzimy? Jackob ty mnie prawie nie znasz. Jak ty chcesz mi pomóc?-wydusiłam wreszcie.
-Co z tego że się nie znamy. Zawsze możemy się poznać bardziej niż dotychczas. Będzie dobrze-dodał po chwili i się uśmiechnął. Na co też odwzajemniłam uśmiech. Po chwili chłopak wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zaczął palić.
-Nie pal bo umrzesz. -powiedziałam poważnie.
-Ale ja jeszcze nigdy nie umarłem-stwierdził i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
-To nie było śmieszne.
-To czemu się śmiałaś?
-Bo jesteś głupi-powiedziałam z poważniejsza miną niż przedtem i usiadłam wygodnie na kanapie. Jackob udawał obrażonego.
-Jak sie czujesz?-spytał i pokazał na brzuch.
-W porządku, ale bywało lepiej. Wiesz co..-zaczęłam.
-Hmm?
-Chciałabym przed pracą pojechać do taty do szpitala.
-Po co?
-Żeby sprawdzić jak się czuje? Zawiózłbyś mnie?
-Jasne, z tego co widzę zostały nam dwie godziny.
Przez dwie godziny oglądaliśmy jakieś seriale komediowe i bawiliśmy się świetnie.  Nie spałam prawie całą noc, a czuję się bardzo wyspana. Jedynym minusem było to że brzuch nie przestawał boleć, może dlatego że zbliżał sie termin porodu? Z jednej strony cieszyłam sie a z drugiej właśnie przeciwnie. Będę samotną szesnastolatką wychowującą dziecko. Moja wspaniała rodzina gdy sie o tym dowiedziała nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Nawet jak robiłam zakupy w sklepie i gdy zauważałam kogoś bliskiego, oni przechodzili tak jakbym była niewidzialna. Było mi wtedy na prawdę smutno, bo kiedy mama jeszcze żyła mieliśmy bardzo dobre kontakty. No, ale, jak to się mówi rodziny się nie wybiera.
-Halo?Katie!?-pomachał mi ręką przed oczami kiedy byłam zamyślona.
-Jedziemy?-spytał.
-Jasne-odpowiedziałam i oboje ruszyliśmy się ubrać. Na dworze jak zwykle było zimno.Po kilku minutach byliśmy już na dole i wyruszyliśmy. Droga minęła bardzo szybko i po chwili oboje staliśmy obok drzwi wejściowych do szpitala. Nie zastanawiając się dalej weszłam do drzwi i skierowałam się do sali gdzie leżał tata.
-Idź ja poczekam-powiedział Jackob kiedy chciałam wejść do środka na co kiwnęłam głową. Zapukałam lekko otwierając drzwi.
-Hej tato-powiedziałam słodkim głosem podchodząc do łóżka. Tata nie wyglądał na zadowolonego. Był blady i miał zaczerwienione oczy. Może nie byłam lekarzem, ale wyglądał jakby był bardzo chory.
-Hej córeczko-odpowiedział pół głosem.
-Tato, co jest co się dzieje?-spytałam po cichu.
-Nic kochanie, wszystko w porządku. -powiedział i zaczął głośno kaszleć.
-Napewno? - W tym momencie do sali weszła pielęgniarka.
-Dzień dobry-przywitałam się.
-Dzień dobry, pani jest?-spytała.
-Córką.
-Mamy dla pani nie miłą wiadomość. -stwierdziła pielęgniarka z poważnym wyrazem twarzy.
-Tak?
-Pani ojciec jest chory. Ma raka płuc.
Nie mogłam uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Momentalnie zaczęły lecieć łzy po policzkach.
-Ale jak to?!-krzyknęłam.-Tato, mówiłeś że wszystko w porządku?! To nie mogła być prawda, nie mogli mi zabrać jedynej osoby z którą miałam kontakt z rodziny.
-Ile mu jeszcze życia zostało?-spytałam już nieco ciszej.
-W każdej chwili może umrzeć-znowu zaczęły mi lecieć łzy tak mocno że na podłodze utworzyła się mała kałuża. Pielęgniarka odeszła a ja usiadłam obok taty i złapałam go za rękę.
-Słuchaj kochanie.-zaczął. -Nie ważne co by się stało, zawsze ale to zawsze będę cie kochał. I mam nadzieje że gdy mnie już nie będzie przy tobie, to sobie poradzisz. -gładził moją rękę palcem. Jesteś bardzo dzielna, jesteś taka jaką zapamiętałem twoją mamę kiedy umierała. -zrobiło mi się wtedy bardzo ciepło na sercu, ale nadal nie przestawałam płakać.
-Tato, muszę już iść-patrzyłam na zegarek wiszący na ścianie.
-Idź i pamiętaj. Kocham cię.
-Ja ciebie też tato. Ja ciebie też.-wyszłam dając mu buziaka w policzek. Jackob siedział na krześle przed salą i spokojnie na mnie czekał. Kiedy drzwi się otworzyły, szybko wstał.
-Kate co się stało?-spytał bardzo przejęty.
-Mój tata-powiedziałam zagryzając wargę. -Ma raka-dokończyłam.
-Tak mi przykro-przytulił mnie.
-A teraz, uspokój się bo nie możesz się denerwować. -dłonią dotknął moich policzków i kciukiem wytarł łzy pod oczami. Wyszliśmy w spokoju ze szpitala.
-Jackob-powiedziałam i spojrzałam się na niego.
-Tak?
-Dzięki że jesteś-uśmiechnęłam się na co to odwzajemnił.
-----------------------
Mam nadzieje ze rozdział się podobał! Jeśli tak to dajcie gwiazdkę a nowy będzie szybciej:)) Dziekuje bardzo za 1k odsłon! Macie już ferie? Piszcie! :))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top