Rozdział 2 - Gdzie ja jestem?

*Axel*

Usłyszałem głośny plusk. Następnie do auta zaczęła wlewać się woda.

"Cholera"

Nie myśląc, zacząłem szukać wyjścia z tej sytuacji. Mój zamrożony bólem umysł wcale mi nie pomagał. Zerknąłem na mamę. Właśnie otwarła drzwi i wypłynęła do góry, nawet nie patrząc w moją stronę. Postanowiłem zrobić to samo. Zaczerpnąłem powietrze, otworzyłem drzwi, wysunąłem ciało przez otwór i wypłynąłem. Chciałem płynąć w górę, ale moja nogawka od spodni zahaczyła o coś wystającego z auta.

"Cholera"

Sięgnąłem do spodni, próbowałem odczepić nogawkę, ale się zaplątała. Gorączkowo zerknąłem w górę. Mama była już wysoko, a ja cały czas spadałem w kierunku dna razem z pojazdem. Wróciłem do rozplątywania nogawki. Moje złamane żebra i noga ostro dawały o sobie znać. Coraz mniej powietrza. Nie mogłem tego świństwa rozplątać, więc spróbowałem je rozerwać. Siłowałem się trochę, ale w końcu puściło. Byłem już słaby z powodu braku powietrza. Popatrzyłem w górę z zamiarem płynięcia do powierzchni, ale zauważyłem tylko auto które obróciło się i spadało na mnie - samochód był dosłownie centymetry od mojej twarzy. Zanim zdążyłem zareagować, jakaś twarda cześć podwozia uderzyła mnie w głowę, a ja straciłem przytomność.

∆ ∆ ∆

*Axel*

- Ku o jsjn Jan isb isjn. - jakiś głos jakby przez mgłę powiedział.

Otworzyłem oko. Obraz był zamazany, a moje oko nie chciało w ogóle złapać ostrości. Otworzyłem drugie. Wreszcie złapałem ostrość widzenia. Nade mną stał jakiś człowiek... A może nie?

- Co... Się dzieje? - wyjąkałem.

- Niej isjk jsjkk aggw. - powiedział ten sam twardy głos, który mnie zbudził. - Tauj osn kokj jsj.

- Sixh iskk. - powiedział jakiś inny, damski, z lewej strony i usłyszałem odchodzące kroki.

Po chwilii kobieta wróciła i delikatnie założyła mi na głowę jakiś hełm. Stęknąłem. Głowa okropnie mnie bolała.

- Rozumiesz mnie? - zapytała.

Delikatnie kiwnąłem głową.

- Dobrze. - tym razem odezwał się mężczyzna. - Kim jesteś?

- Axel... - przerwałem kaszlem. - ... Johnson

- Nie o to mi chodziło. - odparł chłodno. - Jesteś elfem gadającym po jakimś nieznanym języku? Wodnikiem? Krasnoludem? Męską driadą?

- Co? Nie! Pan robi sobie ze mnie żarty? Przecież takie rzeczy nie istnieją! Jestem człowiekiem, tak jak pan, wszystko mnie boli i niech pan zawoła lekarza!

Na te słowa oboje dziwni ludzie zamilkli i przybrali przestraszone miny.

Po czym odeszli.

Tak po prostu.

Wtedy znowu poczułem, że odpływam i ponownie zemdlałem.

Nie lubię mdleć.

∆ ∆ ∆

*Axel*

Znowu się obudziłem. Tym razem nade mną stała trójka ludzi - kobieta, która przyniosła mi hełm, oraz dwóch nieznanych ludzi. Sięgnąłem ręką do głowy. Hełmu już nie było, ale na głowie miałem zamontowane jakieś linki i przewody. Sięgnąłem w dół, wyczułem słuchawkę, a dalej mikrofon przy moich ustach, a także mały głośniczek. Po co to wszystko?

- Człowiek. - powiedział zatroskanym i przerażonym tonem facet nade mną.

- Jesteś pewny, doktorze? - zapytał stojący obok odziany w mundur inny mężczyzna.

- Tak. Na sto procent to istota z gatunku homo sapiens.

- Cholera.

Czyli nie tylko ja lubiłem to słowo...

- I co teraz? - zapytała panicznym głosem kobieta od hełmu po drugiej stronie doktora.

Mężczyzna w mundurze wyglądał jakby bardzo intensywnie myślał, po czym powiedział stanowczo, jakby rozkazywał:

- Wyleczyć. Potem do lochu, ale utrzymywać, jakby był w hotelu. Pójdę skonsultować dalsze postępowania z królem.

To chyba sen. Przyjrzałem się tym nieznanym ludziom. Zacząłem szukać ich wspólnych cech wyglądu. Jasna jak papier cera... Blond, prawie białe włosy... Duże jasne oczy... Szpiczasty nos i wąskie usta; odrobinę grubsze u dziewczyny... Szpiczaste uszy... Szczupłe, wręcz chude sylwetki...

Elfy.

Cholera.

~iamidiotguys

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top