Rozdział 2

Kiedy doszli do lasu, niebo miało na sobie już kilka żółtych smug. Zbliżała się osiemnasta, a przez jesień dni stawały się coraz krótsze.

Przebywanie w tym lesie już prawdopodobnie nigdy nie będzie takie samo. Tym bardziej kąpiele w Labelu. Trawa wokół jeziora cały czas pokryta była resztkami, teraz już zaschłej i rdzawej, krwi. Była wygnieciona. Miejscami powyrywana z korzeniami.

Nastolatkowie przeczesali naprawdę pokaźny teren lasu. Przywędrowali razem nad jezioro, po czym się rozdzielili i zaczęli przeszukiwać nadaną sobie część ściółki. Przez dobrą godzinę z minutami.

Koło dziewiętnastej, kiedy zaczynało się już ściemniać, licealiści zbyt przerażeni wizją spędzenia nocy w lesie, w którym dopiero co doszło do morderstwa, zaczęli sprawnym tempem zbierać, co znaleźli do materiałowej torby, którą David zagarnął przy wyjściu.

Nie znaleźli zbyt wiele, a i tak prawie nic nijak nie mogło być powiązane ze sprawą. Dwie, w dodatku zepsute, zapalniczki, kilka kawałków kartonowego pudełka po pizzy, paczkę po chipsach, cztery puszki i z dwanaście pustych butelek po piwie.

Czyli w sumie same śmieci, które postanowili zebrać choćby po to by ich praca nie poszła na marne i zanieczyszczenie lasu chociaż trochę się zmniejszyło.

Do czasu, kiedy Lilianne wydała stłumiony krzyk stojąc przy jednym z drzew. Reszta grupy natychmiast do niej podbiegła. Okularnica wtedy wskazała palcem na jedną z niższych gałęzi.

Zawieszona na niej była kępka włosów, oplątana wokół czegoś czarnego. Dziewczyna cofnęła się, udostępniając innym widok, po czym David wystąpił na przód i, ledwo sięgając gałęzi, ściągnął znalezisko z drzewa.

Ręce cały czas miał w rękawiczkach jednorazowych, które pokradli z kuchni Jonesów. Każdy zabrał po parze.

Kiedy w końcu udało mu się rozplątać włosy, zauważył że to czarne coś to w rzeczywistości zwykły, pospolity, skórzany portfel. Był obdarty w kilku miejscach, ale ciągle był w całkiem niezłym stanie.

Chłopak ostrożnie otworzył portfel, nie chcąc przypadkowo go rozerwać, czy zniszczyć czegoś w środku. Pozostali zerkali mu przez ramię, próbując dojrzeć każdy ruch przyjaciela.

W środku szesnastolatek znalazł prócz dokumentów ponad tysiąc dwieście dolarów i kilka drobniaków. Znalazło się nawet kilka euro.

To w takim razie wykluczało zabójstwo w celach rabunkowych.

Później David sięgnął po dokumenty. Znalazł tam dowód osobisty i prawo jazdy.


Imię/Imiona : Kayla

Nazwisko : Tanaka

Płeć : Kobieta

Data urodzenia: 21/01/1983

Adres: 710  Fleming Way, Richmond, VA (Virginia)

Rodzice: Thomas i Jennifer Tanaka



Dziwiło go, że nie znalazł żadnych zdjęć bliskich czy przyjaciół. Każdy, kogo znał miał przynajmniej jedno. Nawet on sam miał w swoim zdjęcie z bratem i rodzicami, z czasów kiedy jego mama jeszcze żyła, a Ryan chodził jeszcze na własnych nogach.

Sięgnął po prawo jazdy i znalazł tam pokrywające się dane.

Obok danych, na obu dokumentach, widniało zdjęcie kobiety. Była ona azjatyckiej urody. Miała czarne proste włosy, mniej więcej do ramion z grzywką. Miała na sobie ledwie widoczny, subtelny makijaż. Jej cera była wyjątkowo blada. Koszulka, w którą była ubrana na zdjęciu była biała i odsłaniała ramiona Kayli i jej obojczyki. Na białej koszulce i bladej skórze kobiety odznaczał się srebrny łańcuszek. Na zdjęciu delikatnie się uśmiechała i ciemnymi oczami patrzyła prosto w obiektyw. Wyglądała małą i kruchą. Miała delikatne, prawie niewidoczne zmarszczki. Bardziej pokaźne w kącikach oczu, co może oznaczać, że dużo się uśmiechała. Wyglądała na dużo młodszą niż wskazywał na to dowód.

,,Tylko co ona robiła w Waruses?" pomyślał David. ,,Na dowodzie wyraźnie pisze, że mieszka w Virginii, co w takim razie robiła w Ohio? Może kogoś odwiedzała? Ale przecież wtedy ten ktoś zgłosiłby jej zaginięcie. Podróżowała?"

Za dużo niewiadomych. Szatyn po chwili zastanowienia stwierdził, że przekaże portfel Jack'owi. Może jemu uda się czegoś dowiedzieć.

- Okej... - Odezwał się po chwili, chowając wszystko spowrotem na swoje miejsce w portfelu. - Znalazł ktoś może coś jeszcze?

- Ja znalazłem grzyba. - odezwał się po chwili ciszy John, próbując rozluźnić atmosferę, za co dostał od siostry w tył głowy.

- Rozumiem, że to wszystko w takim razie. To nam się raczej nie przyda. - Wrzucił włosy do plastikowej torby razem z resztą znalezisk. Nie miał jednak pojęcia, co zrobić z portfelem. Wziął tylko jedną torbę.

,,No nic, wygląda na to, że będę niósł to w rękach"

Wszyscy poza Davidem wyrzucili do torby swoje rękawiczki, każdy kto wziął ze sobą plecak szybko przerzucił go sobie przez ramię i dołączył do grupy, po czym zaczęli wracać ścieżką do głównej drogi.

David zatracił się ponownie w myślach, w ogóle nie słuchając ciągłego nawijania Johna za nim, gdy nagle w połowie drogi poczuł, że zderza się z czymś twardym. Podniósł wzrok i zmroziło go w miejscu.

Stał przed nim Jason Norton, dziewiętnastolatek znany chyba w całym mieście. On i jego paczka przynajmniej raz w tygodniu dostawała upomnienie policyjne. Chociaż David podejrzewał, że mają już ich kilkadziesiąt, o ile jeszcze nie przekroczyli setki, nigdy nie dostali ani jednego mandatu. Straże nie zwracały uwagi na pijane nastolatki, zwłaszcza że kolega Jasona, Ethan, niedawno skończył dwadzieścia jeden lat. Wystarczyło, że pokazał dowód i puszczano ich wolno.

Jason nie zdał dwa razy, dlatego cały czas siedział w liceum, którym próbuje władać (co czasem mu się udaje; Nawet kilku nauczycieli woli ze strachu przymykać oczy na jego występki.).

Sam chłopak miał ponad sześć stóp wzrostu i od gry w drużynie szkolnej koszykówki widoczne mięśnie. Był blondynem z niebieskimi oczami (David kiedy gdzieś usłyszał, że chłopak ma słowiańskie korzenie) i był delikatnie ciemniejszej - wyglądał, jakby ciągle był opalony. Obecnie miał przez ramię przerzuconą torbę sportową.

- Czego tu szukacie, gówniarze?- zapytał ostro, patrząc na każde z nich po kolei.

Ten las, a dokładniej jezioro, było jednym z głównych miejsc ,,spotkań" Jasona i jego grupy. Kolejny powód, dlaczego po zmroku było tu niebezpiecznie.

- Och, a co my tu mamy? - zapytał, zauważając portfel w rękach szatyna i zabrał mu go zanim ten zdążył zareagować. Otworzył go i wybałuszył oczy na sumę w środku. - No, no, no. - zamruczał pod nosem. - Lubimy się, co nie, Jones? Pożyczysz koledze parę dolców prawda? - David doskonale wiedział, że gdyby był sam już dawno pożegnałby się z portfelem. Jednak Jason był od niego większy, silniejszy i Jones po prostu bał się mu sprzeciwić. Poza tym nie miał pewności czy dziewiętnastolatek był trzeźwy.

- Norton, oddaj mu portfel. - na szczęście odezwał się Logan. Był dwa lata młodszy od Jasona, ale byli podobnej budowy i mniej więcej tego samego wzrostu. Stokes był jedną z nielicznych osób, które potrafiły mu się postawić.

Jason tylko zmrużył oczy. Wiedział, że jeśli zaatakuje któreś z nich to przewaga będzie Sześć na jednego. Nie chodzi nawet o siłę, ale gdyby komuś to wygadali całą szóstką - jego ojciec wpadłby w szał.

- A spierdalaj. - powiedział na odchodne i rzucił portfelem w czarnowłosego.

- Wow. - odezwała się Alyssa tuż zza Davida, kładąc mu rękę na ramieniu. - Poszło... Wyjątkowo łagodnie?

- Nie będę narzekał. - David wzruszył ramionami, ujął dłoń dziewczyny w swoją i kontynuował drogę. Reszta ruszyła za nim.

W końcu wyszli z lasu, a po chwili doszli do skrzyżowania, na którym mieli się rozdzielić. Oprócz Logana, który musiał się odłączyć już przy wyjściu z lasu. Sophia, John i Lilianne, która mieszkała kilka domów dalej od rodzeństwa, skręcali w prawo, David na wprost, a Alyssa musiała skręcić w lewo.

Po szybkim pożegnaniu trójka odeszła, zostawiając parę samą na skrzyżowaniu.

- Może cię odprowadzę? - zapytał David swojej dziewczyny.

Brunetka wtedy puściła jego dłoń.

- Nie trzeba. - uśmiechnęła się do niego.

- Alyssa, nalegam, jest niebezpie-

- Napisałam już do ojca. Już jedzie w moją stronę. Nie martw się tak o mnie. - zaśmiała się. Potem dziewczyna stanęła na palcach i musnęła wargami jego policzek, po czym pomachała mu i zaczęła odchodzić.

David tylko wzdychnął i sam zaczął wracać do domu, po drodze wyrzucając torbę ze śmieciami.

Jutro będzie musiał spotkać się z Jack'iem.


.--. ..- .--. .-


- Jesteśmy! - krzyknął John na wejściu do domu.

- John, doskonale wiesz, że tata wyjechał rano do Michigan. Od miesiąca gadał, że to będzie wielki postęp w jego karierze.

- Ja do Meg mówiłem.

I jak na zawołanie do rodzeństwa podbiegła biszkoptowa suczka Labradora. Miała na szyi szarą obrożę z wygrawerowanym imieniem i adresem Culverów. Na widok nastolatków zaczęła merdać ogonem i kręcić się wokół własnej osi dopóki John nie kucnął na ziemi.

- Moja kochana dziewczynka. - mówił do niej, głaszcząc ją. - Jak było u pani Freeze? Bardzo cię zamęczyła? Błagam, powiedz że pożarłaś chociaż jednego z jej kotów.

Pani Eliza Freeze była owdowiałą staruszką mieszkającą tuż obok. Była dla Johna i Sophii jak babcia, zresztą tak jak dla reszty dzieci i młodzieży w sąsiedztwie. Wszyscy ją kochali, tylko John czuł do niej niechęć (Jak można mieszkać z dwunastoma kotami?! Kotami!). To ona zazwyczaj zajmowała się Meg, kiedy Julian wyjeżdżał. Niestety dzisiaj musiała iść z Łatką, jej szóstym co do kolejności kotem, do weterynarza, więc przyprowadziła suczkę kilka minut wcześniej.

- Jesteś dziwny. - Sophia odwiesiła swoją kurtkę i również zaczęła głaskać psa. - W sensie, bardzo. Bardzo dziwny.

- To u nas chyba rodzinne.

- Po pierwsze, spierdalaj. Po drugie chyba nie znam bardziej nudnej osoby od naszego ojca.

- Za to matka to suka.

- John! - Krzyknęła oburzona rudowłosa.

- Masz rację. Przepraszam, Meg.

- John, to nasza mama.

- Jej to powiedz. Zapomniałaś, że Pani Levy nie chce mieć z nami nic wspólnego. Sama nam to powiedziała. Poprawka, wykrzyczała.

Brunet wstał z podłogi i spojrzawszy na siostrę oparł się o ścianę i założył ręce na piersi. Sophia zrobiła to sama, tyle że oparł się o ścianę naprzeciwko. Meg, tracąc całą atencję, poszła do kuchni.

- Nadal nie mogę uwierzyć, że tak po prostu sobie odeszła jakbyśmy dla niej nic nie znaczyli. A potem całkiem się odcięła. Kiedy ostatnio z nią rozmawiałaś? Chociażby przez telefon.

Między rodzeństwem zapadła chwila ciszy. Sophia rozmyślała nad słowami brata. I rzeczywiście, nie mogła sobie przypomnieć ostatniego spotkania z matką, po tym jak ta od nich odeszła. Sophia miała wtedy około trzech lat, John około dwóch. Potem kontaktowała się z nimi może z dwa razy. I tylko po to y na nich nawrzeszczeć za próbę kontaktu. Założyła sobie nową rodzinę.

- Dobra, - odezwała się po chwili, odpychając się od ściany. - masz rację. Nasza matka jest suką.

- Dziewczyny są zjebane.

- Hej!

- Co tam? Chcesz kawy? - John odepchnął się od ściany i zdjął swoją jeansówkę, po czym ruszył do kuchni zaparzyć wodę.

Za pierwszym razem jak John napił się kawy (akurat odwiedzał ich Logan i poprosił Johna o zrobienie jednej, a z ciekawości John zrobił i dla siebie) zapluł prawie pół kuchni. Teraz już jest przyzwyczajony do tego gorzkiego smaku, ale nadal jego kawa to w połowie mleko, w dodatku z toną cukru. Sophia często się naśmiewa, że jego kawa to nie kawa tylko mleko o smaku kawy.

- Jak kiedyś dorobisz się żony to jej to powiem.

- Nie prawda, za bardzo mnie kochasz.

- Sprawdź mnie.

- Jeśli to zrobisz, powiem Loganowi o Nicholasie.

- Miałam jedenaście lat!

- Tego nie musi wiedzieć.

- John, nie.

- Nadal czekam aż mi go przedstawisz. Nigdy nie poznałem wampira. Ani wilkołaka. Ani pół wampira, pół wilkołaka. Ani wymyślonego pół wampira, pół wilkołaka.

- Nienawidzę cię.

- Aww... ja ciebie bardziej.

Przerwał im gwizd czajnika. John zaparzył kawę dla siebie i herbatę dla siostry.

- Znaj łaskę Pana. - powiedział, wręczając siostrze jej kubek z flamingiem. Dziewczyna tylko pokazała bratu środkowy palec i razem poszli do salonu.

Pokój ten, podobnie jak reszta domu, utrzymany był w jasnych, ciepłych kolorach. Panele zaś były ciemne. Pod ścianą na wprost wejścia, na puchatym dywanie, stała ogromna, beżowa kanapa i fotel do zestawu. Tuż przed nią stał stolik na kawę , a nad ścianą naprzeciwko wisiał telewizor, obok którego stała ogromna półka na książki. Pod ścianą na prawo stał stół jadalny oraz kominek, na lewej zaś było okno. Wszędzie było pełno roślin i obrazów, a na półce i na ścianach widniało pełno zdjęć, głównie z dzieciństwa Johna i Sophii.

Oboje siedli na kanapie i zaczęli pić swoje napoje w ciszy.

- A pamiętasz - odezwała się siedemnastolatka, patrząc na jedno ze zdjęć na ścianie. - jak zrobiliśmy sobie bitwę na szczotki do zamiatania? - wskazała na zdjęcie.

- Aaa... zmiotki. To wtedy co zrzuciłaś mnie tą szczotką ze schodów.

- Nie było tak źle.

- Złamałem rękę.

- Nie było tak źle.

John tylko zachichotał.

- Albo jak robiliśmy w ogródku igrzyska mrówek.

- Nigdy tego nie lubiłam. - Dziewczyna zmarszczyła nos.

- Tylko dlatego, że moje zawsze wygrywały.

- Nie zawsze!

- Och! Albo zawsze jak spadł pierwszy śnieg to wychodziliśmy z ojcem i wydeptywaliśmy obrazki w ogrodzie.

- I ty musiałeś narysować kutasa.

- Ojciec i tak myślał, że to rakieta. No proszę! - powiedział, udając głos Juliana. - Więc lubisz rakiety tak? Tylko nie za stary trochę jesteś?

- Tu akurat miał rację. Miałeś dwanaście lat, chłopcy w tym wieku nie interesują się już rakietami.

- Nigdy nie jest się za starym na rakiety.

Siedzieli tak razem, wtuleni w siebie, kawa i herbata już dawno wypite i zapomniane. Dalej wspominali dzieciństwo.

Jak zjeżdżali ze schodów na materacu. Albo jak obgadywali dziewczyny ze szkoły. Wszystkie. Lub wtedy, gdy zrobili sobie wojnę na lody w kuchni czy jak kąpali się razem i za każdym razem zalewali pół łazienki.

- Dlaczego już tego wszystkiego nie robimy? - zapytała zielonooka po obgadaniu wszystkich zdjęć.

- Nie będę się już z tobą kąpał.

- John. Poważnie.

- Chyba po prostu dorośliśmy-

- Ty nigdy nie dorośniesz.

- Sza. - John trącił ją ramieniem. - Poza tym odkąd ojciec znalazł tą pracę w Jassco, ma nas trochę w dupie. Znaczy bardziej niż wcześniej.

Sophia wiedziała, że ma rację. Cztery lata temu ich ojciec strasznie stał się wobec nich oziębły. Zwłaszcza w stosunku do Johna. Tak przynajmniej się jej wydawało, ale już o tym nie wspomniała.

Dziewczyna spojrzała na zegarek w swoim telefonie.

- Odrobiłeś lekcje? - zapytała, chociaż znała już odpowiedź. Sama swoje szybko zrobiła, zanim wyszli do Davida.

John wtedy próbował wcisnąć się w jedną z jej sukienek. A nie była to nawet dziewiąta najdziwniejsza sytuacja w tym domu w tym tygodniu.

- Za kogo ty mnie masz? Nie jestem frajerem jak ty.

- Pieprz się.

- To propozycja? Sory, ale jesteś moją siostrą.

- Ucisz się, albo wsadzę ci ten kubek, gdzie światło nie dochodzi.

- Sorka, jestem już umówiony na chochlę z Loganem.

- Dlaczego musisz być moim bratem?

- Widzisz, gdy mamusia i tatuś bardzo się kochają-

- Idź spać. Błagam.

- 'Phi no weź. Jest jeszcze młoda godzina.

- Jak chcesz ja idę spać. - wstała i wbrew swoim słowom wstał także John, uprzednio przekręcając oczami.

- Myślałem, że zło nigdy nie śpi.

- Zamknij jadaczkę. Dzieci i ryby głosu nie mają.

- Ty też jesteś dzieckiem.

- Ale jestem starsza.

- Czyli wcześniej umrzesz.

Tym razem to Sophia wywróciła oczami. Odłożyli kubki do zmywarki, sprawdzili czy zamknęli drzwi (okazało się, że nie), pożegnali się z Meg i weszli na górę.

- Dobranoc. - Powiedziała Sophia i przytuliła brata.

- Dobranoc. - odpowiedział jej i pocałował ją w czoło. Stali tak przez chwilę w ciszy.

- Może i jesteś debilem, ale i tak cię kocham, wiesz?

- Bardziej niż Logana? - zapytał i zaśmiał się, gdy dostał delikatnego kopniaka w piszczel. - Tak, tak, też cię kocham.

Ścisnął ją przez chwilę trochę mocniej, po czym oboje się odsunęli i uśmiechnęli do siebie. Potem rozeszli do swoich pokoi i po wieczornej toalecie, zgasili światła i położyli się spać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top