Jak się poznaliście?

I w którym momencie jego życia


Sam Winchester: Niedługo po śmierci Jessie- Przez nową sprawę, która znalazłaś musiałaś siedzieć pół dnia w bibliotece miejskiej. Niestety przez ten czas nie natknęłaś się na żadne wzmianki o jakiejkolwiek interesującej legendzie, która by pasowała. Sapnęłaś cicho zła i trzasnęłaś książką zamykając ją. Uśmiechnęłaś się przepraszająco do bibliotekarki, którą terroryzowałaś przez ostatnie dziesięć minut o książki związane z legendami i wyszłaś z budynku. A właściwie, to prawie wyszłaś. W momencie kiedy miałaś łapać za uchwyt drzwi wejściowych te się gwałtownie otworzyły i zostałaś nimi uderzona. Brunet, który je otworzył zaczął panikować przepraszając, że cie nimi uderzył. Zaproponował nawet kawę na przeprosiny.

Dean Winchester: Po tym jak stał się demonem i miał znamię Kaina- Niestety pijackie bijatyki w barach to już codzienność. Szczególnie w barach na obrzeżach miasteczek. Tego wieczora nie było inaczej. Już od zachodu ciemny blondyn sprawiał problemy. Prowokował innych podobnie pijanych jak on. I te uśmieszki w twoją stronę. Gdyby nie zły moment może byś nawet z nim pogadała. Niestety koło północy część baru została zdemolowana przez niego oraz kilkorga osób, które udało mu się w końcu sprowokować.

Castiel: Po tym jak stracił łaskę i stał sie bezdomny- Wieczorne zmiany w pralni zawsze były interesujące. Zwykle wtedy zbierały się staruszki chcące poplotkować, takie które wnuczki już oddały ich rodzicom i nie miały co ze sobą zrobić, ale też nie chciały siedzieć w domu. Tego wieczora jednak była jedna staruszka oraz zagubiony facet w zakrwawionym ubraniu. Od razu przykuł twoją uwagę i sprawił, że zrobiło ci się go żal. Podniosłaś brew kiedy zaczął się rozbierać i pokręciłaś głową kiedy staruszka widząc go zabrała szybko swoje rzeczy, i wyszła.

- Pożyczyć ci pieniądze? - spytałaś widząc jak patrzy raz na pralkę, a raz na automat.- Nie musisz oddawać- uśmiechnęłaś sie do niego lekko i poczułaś ulge kiedy wziął pieniądze.

Przynajmniej tyle wtedy mogłaś dla niego zrobić.

Jack Kline: Kiedy w końcu pozwolili mu pracować ze sobą- Tego dnia nie poszłaś do szkoły. Były twoje urodziny i rodzice stwierdzili, że możesz zostać w domu. Od rana w domu obok było zamieszanie. Krzyki, syreny i szczekanie psów. Nie zwróciłaś na to uwagi, bo sąsiedzi zawsze mieli jakieś problemy ze sobą i zawsze coś się u nich działo. Koło południa zamieszanie zaczęło już cie denerwować.

-Nie znam ich- wypaliłaś natychmiast po otworzeniu drzwi. Przed sobą zobaczyłaś wysokiego bruneta i chłopaka na oko w twoim wieku. Obaj stali wmurowani z odznakami FBI w dłoniach.- Krzyki i hałasy od rana. Nic nie widziałam, nic więcej nie słyszałam.

Spojrzałaś jeszcze raz po nich, a nie widząc zbytniej zmiany w ich zachowaniu życzyłaś im miłego dnia i zamknęłaś drzwi.

Crowley: Był uzależniony od ludzkiej krwi- Dzień w dzień to samo. Raporty, przestępcy, pijacy, wezwania do awantur. I on. Ledwo przytomny facet z ulizaną fryzurą i w trumiennym płaszczu. Obserwowałaś go zza ekranu jak leżał na ławce w sali wytrzeźwień. Co jakiś czas przynosiłaś mu coś do picia albo do jedzenia. Bełkotał cicho o krwi i o jakiś braciach. Nie chciałaś wnikać, ale twój wewnętrzny policjant dał o sobie znać. Po godzinie szukania w rejestrach policyjnych i szpitalnych zaczęłaś się zastanawiać czy na ławce nie siedzi jakaś zjawa. Nigdzie nie mogłaś go znaleźć.

Michael: Na początku kiedy przejął Dean'a- Ostatnie minuty twojego dyżuru. Tak naprawdę, to siedziałaś już w pokoju pielęgniarek i dopijałaś kawe. Wyjście w tym momencie byłoby najgorszym z pomysłów, bo jeszcze dostałabyś coś do roboty i wyjście ze szpitala tylko by się przedłużyło. Kiedy zegar odliczał już ostatnie sekundy żarówka z lampki stojącej na stoliku najpierw zamigotała, a potem strzeliła rozsypując się. Z cichym przekleństwem zaczęłaś sprzątać szkło żeby przez przypadek nikt się nie skaleczył. W pewnym momencie na korytarzu rozległ się krzyk, a następnie wołanie o pomoc. Kiedy otworzyłaś drzwi żeby pójść sprawdzić co się stało zderzyłaś się z mężczyzną.

-W czymś panu pomóc?- odsunęłaś się lekko patrząc po nim.

-Właściwie... Już mi pomogłaś- zanim zdążyłaś zareagować dotknął twojego czoła na co straciłaś przytomność

Gabriel: Po spotkaniu z bogami i sfałszowaniu swojej śmierci- Wyszłaś z zaplecza słysząc dzwonek informujący, że ktoś wszedł do środka. Rodzice mieli dzisiaj rocznice więc musiałaś sama się zająć cukiernią. Posłałaś lekki uśmiech klientowi i obserwując go czekałaś aż coś wybierze. Wyglądał jakby miał dużo na głowie więc uznałaś, że pewnie czeka go jakaś impreza rodzinna albo z jakiejś właśnie wrócił i chciał sobie poprawić humor.

-Ciężki dzień?- spytałaś kiedy w końcu podszedł.

-Już nie- uśmiechnął się szeroko jakby właśnie zjadł najlepsze ciasto w swoim życiu.

Czas na rozmowie z nim zleciał tak szybko, że nawet nie zauważyłaś, że powinnaś zamknąć cukiernie.

Lucyfer: Po wyjściu z klatki kiedy przejął Castiela- Krzyki, zawodzenie i wszelkie rodzaje śmiechu od paru lat były dla ciebie na porządku dziennym. Myślałaś, że już nic ciebie nie zdziwi, aż do dzisiaj. Dwójka pracowników przyprowadziła zaginionego faceta, który gadał, że jest Lucyferem i kazał siebie wypuścić. Ubrany był w kaftan bezpieczeństwa.

-Połóżcie go w wolnym pokoju- mruknęłaś znudzona i wróciłaś do rozwiązywania krzyżówki.- Podajcie mu coś na uspokojenie! Potem do niego zajrzę!- krzyknęłaś jeszcze za nimi.

Pokręciłaś głową i złapałaś za nasadę nosa. W szpitalu psychiatrycznym można się wszystkiego spodziewać.

-Nie szarp się to nie zaboli- powiedziałaś do niego kiedy tylko weszłaś do pomieszczenia.- Tak, tak, jesteś Lucyferem. Samym panem piekła. Ja jestem Kopciuszkiem. Miło poznać- posłałaś mu wymuszony uśmiech.

-Macie mnie wypuścić. Inaczej wszyscy tego pożałujecie.

Westchnęłaś cicho widząc, że leki które mu podano niezbyt działają. Kiedy w trakcie rozmowy zaczął być agresywny podałaś mu kolejną dawkę, po której zasnął.

John Winchester!: Przyszedł z Samem i Deanem na premierę filmu- Tłumy od rana. Niestety tego dnia wypuszczono kilka nowych filmów, więc od kiedy tylko kino zostało otwarte nie było ani chwili odpoczynku. Szczerze nie cierpiałaś tej roboty, a od zapachu popcornu robiło ci się już niedobrze. Do tego pełno rodzin z dziećmi, które robiły jeszcze więcej hałasu niż to warte. Spojrzałaś kiedy do kasy podszedł facet nieco starszy od ciebie z dwa chłopcami- jednym spokojnym, a drugim nadpobudliwym. Uśmiechnęłaś się łagodnie do nich i podałaś bilety. Gdyby nie marudzenie nadpobudliwego chłopca spóźniliby się na seans przez to że zagadałaś się z ich ojcem.

John Winchester?: Po jego powrocie do domu- Było gorąco, a niestety była dopiero wiosna. Wachlarz nic nie pomagał, a lód w szklance topił się zbyt szybko. Na szczęście niedługo kończyłaś zmianę i mogłaś pójść do domu. Książka, którą czytałaś nieubłaganie się kończyła przez co pewnie do końca zmiany będziesz skazana na nudzenie się.

-Można bilet?- usłyszałaś nad sobą przez co się wzdrygnęłaś lekko zaskoczona.

-Tak, już. Prosze mi wybaczyć- odłożyłaś natychmiast książkę.

Mimo swoich obaw do końca zmiany się nie nudziłaś. A chłopak chcący kupią bilet przegapił swój film.

Carlos Cervantez: Po wizycie w centrum rehabilitacji dla weteranów- Do wolnego zostały dwa dni. Mimo że to sklep twoich rodziców traktowano cie jak zwykłego pracownika. Czasami jednak dawało się to we znaki. Szczególnie kiedy w sklepie był tłum i nie było zbytnio czasu na odpoczynek.

-W czymś mogę pomóc?- podeszłaś do chłopaka w swoim wieku, który od paru minut przerzucał koszule na półkach.

-Nie wydaje mi się- zerknął na ciebie.- Szczególnie w tych paskudnych spodniach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top