II spring

     Śnieg opuścił plac zabaw pod koniec marca, nie zostawiając naturze wiele czasu na przebudzenie z letargu. Wiosna pojawiła się w mieście niemal z dnia na dzień, zastępując płatki śniegu płatkami kwitnących drzew.

     Minęły prawie dwa tygodnie od mojego pierwszego spotkania z Yoongim, kiedy wchodziłem na plac, przyzwyczajony już do zgadywania, który z nas będzie pierwszy i będzie mógł zająć najlepsze miejsce na huśtawce. Śmiałem się w duchu z tej naszej małej rywalizacji, jednocześnie zawsze licząc, że to on już na mnie czeka.

     — Dzisiaj są chmury — przywitał mnie nieco przytłumionym głosem, huśtając się na huśtawce, która skrzypiała przy każdym wychyleniu. — Nie będzie widać gwiazd.

     Popatrzyłem na niego, zaskoczony, jak bardzo rozczarowany jest tym faktem. Zdawał się być tak obojętny na wszystko inne, ale gdy chodziło o przyrodę, całkowicie poddawał się jej nastrojowi. Czasami zastanawiałem się, czy to natura kształtuje jego, czy on ją.

     — To, że zasłaniają je chmury, nie znaczy, że ich nie widać.

     Uśmiechnął się na moje słowa, jakby przewidując moją reakcję.

     — A jeśli chmury zasłaniają ludzi, to czy gwiazdy nadal mogą ich zobaczyć?

     — Sam przecież mówiłeś, że ludzie są śmiesznie mali wobec gwiazd.

     — A może to gwiazdy są śmiesznie wielkie wobec ludzi.

     Bardzo często odpowiadał przeciwieństwami, próbując odnaleźć analogię w symetrycznych zdarzeniach. Yoongi uwielbiał symetrię. Wyznawał ją jako drogę do osiągnięcia harmonii i poznania ładu wszechświata. Niekiedy śmiałem się, że zdrapywał swój żółty lakier jednocześnie na dwóch rękach, a podczas wietrznej pogody specjalnie ustawiał się tak, by wiatr rozwiał jego granatowe włosy tak samo po obu stronach. Prychał wtedy z pogardą i jakby na pokaz przekręcał się w jak najbardziej niesymetrycznej pozycji.

     Może po prostu chciał zawsze patrzeć na świat z różnych perspektyw. Bał się subiektywizmu, nie chciał osądzać powierzchownie. Teraz myślę, że to był jego sposób na radzenie sobie z przeszłością. Wiedziałem, że był zraniony przez kogoś, kogo źle ocenił.

     — Hoseok byłby zachwycony dzisiejszą nocą — zwykł mówić, gdy noc emanowała wyjątkowym pięknem. Potem milkł i smutniał, uświadamiając sobie, że Hoseoka przy nim nie ma.

     Nigdy się nie zwierzał. Czasem rzucał słowa w niewiadomą przestrzeń, a ja czułem się wykluczony z jego wewnętrznego monologu. Wydawało mi się, że zawsze chciał powiedzieć więcej, ale narzucił sobie samemu blokadę.

     — Jak myślisz, co byśmy ujrzeli, gdybyśmy odwrócili niebo? — zapytał mnie pewnej wczesnowiosennej nocy.

     — Wszystkie gwiazdy by spadły — zaśmiałem się, zawstydzony własnym żartem. — Być może nic by się nie zmieniło. Może idealnym przeciwieństwem jest jego brak.

     Uśmiechnął się smutno i pokiwał głową.

     — Hoseok był moim idealnym przeciwieństwem.

     Wiosna dla Yoongiego była podróżą w świat przeszłości i bolesnych wspomnień, wciąż odbijających się gdzieś w jego oczach. Podczas gdy natura rodziła się do życia, a niknący śnieg odsłaniał wilgotną ławkę na placu, Yoongi topniał gdzieś w środku, coraz bardziej odkrywając się przede mną. Czekałem na moment, w którym zaufa mi na tyle, by dać się poznać, lecz nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, ile go to kosztuje. Był jak zraniony ptak, który musi nauczyć się latać na nowo, gdy złamie skrzydło.

      W pierwszych tygodniach naszych spotkań miałem nieustające wrażenie, że trwają one o wiele dłużej. Że znam Yoongiego od dawna, że to mój najbliższy przyjaciel z dzieciństwa, którego zdążyłem przez lata zapomnieć. Nie potrafiłem go zrozumieć tak samo jak nie potrafiłem zrozumieć siebie, jednocześnie zawsze wiedząc, co ma na myśli, nawet gdy nie mógł wyrazić jej w słowach.

     — Uciekłeś kiedyś z domu? — zapytałem, patrząc w zachmurzone niebo. Czułem na sobie jego wzrok, ale nie miałem odwagi odwrócić głowy.

     Wydawało mi się, że zaprzeczył albo tylko milczał, a być może nie miał siły na odpowiedź. Nastrój tamtego dnia był przytłaczający, a poranna mgła wdzierała się w każdą cząstkę czystego powietrza.

     — Był czas, gdy wracałem do domu tylko jeśli wiedziałem, że nikogo tam nie zastanę — zacząłem drżąco. — Odsypiałem ile mogłem, brałem rzeczy na zmianę i znowu opuszczałem mieszkanie.

     — Czemu uciekałeś?

     Westchnąłem, tym razem odwzajemniając jego spojrzenie. W jego oczach kryła się jakaś niepokojąca intensywność, błaganie o właściwą odpowiedź, której sam szukał.

     — Chciałbym znać właściwy powód. Długo zastanawiałem się, dlaczego potrzebuję wyrwać się stamtąd, a tym bardziej dlaczego zawsze wracam, dlaczego wszystko zatacza koło i nigdy nie mogę przerwać schematu. Chyba... Chyba po prostu to nie było moje miejsce. W pewnym momencie każda sekunda zdawała się być krótsza, każdy wolny kawałek przestrzeni zmniejszał się, tlen ubywał z moich płuc. Boję się, że znów wpadnę w to błędne koło, że powtórzę wszystko i stanę się cieniem samego siebie.

     Nie wiem, czy to jeszcze księżyc za chmurami, czy słońce kryjące się tuż pod horyzontem, jakby na znak moich słów ukazały cienie naszych sylwetek, rozlewające się po zamrożonej jeszcze ziemi. Patrzyłem na ciemną sylwetkę powtarzającą każdy mój ruch, zależną jedynie od fizyczności i perspektywy, myśląc o tym, czy istniałby kąt, pod którym ujrzałbym ją jako symetryczne odbicie mnie. Być może cień rzucony na nieruchomą źródlaną wodę nadal byłby cieniem, lub ja byłbym nim. Chciałem stanąć przed nim i spojrzeć mu prosto w oczy, poznać go i dać poznać siebie. Ale być może nigdy nie było nam dane się spotkać, a naszym przeznaczeniem było życie w rozdwojeniu, między formą a jej odbiciem, między światłem a ciemnością, między świadomością a nieświadomością.

     — Nie każde koło jest błędne — odpowiedział Yoongi gdy obaj zbieraliśmy się do wyjścia. — Każda pora roku odnawia się na inny sposób, mając możliwość ujrzenia jej z innej perspektywy.

     — Ale czy nastanie nowej wiosny przyćmiewa wspomnienia o poprzedniej?

     W oczach Yoongiego zaiskrzył dziwny ogień, którego wcześniej nigdy nie miałem okazji ujrzeć. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że Hoseok opuścił go poprzedniej wiosny, a moje słowa boleśnie rozdrapały niezagojoną wciąż ranę.

     Tego dnia patrzyłem, jak Yoongi obraca się bez słowa, a jego samotna sylwetka niknie na horyzoncie nowego dnia. 


✳✳✳

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top