Rozdział 14
Po chwili Harry był już pod mieszkaniem byłej Krukonki, które mieściło się w magicznej części Londynu. Zadzwonił do drzwi, a w powietrzu rozległ się odgłos dzwoneczków. W wejściu ujrzał uśmiechnięta blondynkę ubraną w tiulową sukienkę w kolorze pudrowego różu i niepasujące do siebie skarpetki. Nosiła je w ten sposób na cześć Zgredka, który zginął ratując życie jej i jej przyjaciół.
- Harry! Dobrze cię widzieć. - uśmiechnęła się jeszcze szerzej i zaprosiła go do siebie.
Mieszkanie Luny urządzone było we wszystkich możliwych kolorach, głównie pastelowych, a na półkach, regałach i podłodze walały się rożnego rodzaju ozdoby, dzienniki związane z Magicznymi Stworzeniami i wiele innych rzeczy, których Potter nie potrafił zidentyfikować.
- Wiem, że dawno mnie u ciebie nie było i w ogóle dawno nie rozmawialiśmy. - były Gryfon czuł się winny.
- Nie przejmuj się Harry, ludzie nie zawsze mają dla siebie czas, ale to nie oznacza, że przestali się o siebie troszczyć. - powiedziała siadając po turecku na bladoniebieskim fotelu. - Może masz ochotę na herbatę?
- Nie, dziękuje. - chłopak szybko zaprzeczył przypominając sobie napój, którym częstował go kiedyś pan Lovegood, a zawsze istnieje szansa, że córka odziedziczyła po nim brak umiejętności kulinarnych.
- Oh, w takim razie o czym chciałeś porozmawiać? - zachęciła go do rozpoczęcia tematu.
- Oh... yyy... to nic takiego, naprawdę. - podrapał się po karku.
- Nie musisz mówić, jeśli nie chcesz, ale możliwe, że ci to pomoże. - zapatrzyła się w okno. - Wiesz Harry, czasami powiedzenie czegoś głośno to jedyny sposób, żeby uświadomić sobie pewne oczywiste kwestie.
Brunet wsłuchiwał się w jej słowa uświadamiając sobie, że właściwie przyszedł tu po to, żeby się jej zwierzyć. Więc dlaczego teraz siedząc tu w tym kolorowym mieszkaniu bał się odezwać? Czy bał się, że może uświadomić sobie coś, czego wcale nie chciał?
- Byłem na randce. - nie patrzył na nią, gapił się w podłogę.
- Ale nie jesteś pewien czy powinieneś się z nim umawiać? - zgadła.
- Skąd wiesz, że to on a nie ona? - spojrzał na nią podejrzliwie.
- Przeczucie. - wzruszyła ramionami. - Jak ma na imię?
- To... właściwie to nieistotne. - podrapał się po karku. - Więcej się z nim nie spotkam.
- Dlaczego? - spojrzała na niego swym wnikliwym wzrokiem. - Cały czas o nim myślisz, prawda?
Luna miała ten niezwykły talent do odgadywania uczuć innych osób nawet, gdy one same nie do końca zdawały sobie z nich sprawę. Harry natomiast należał do tych ludzi, którzy nie potrafili rozmawiać o tym, co leży im na przysłowiowej „wątrobie". Prawdopodobnie miało na to wpływ otoczenie, w którym się wychował. Wuj i ciotka nie lubili go i jedyne, czym go obdarzyli to ignorancja, której też nie zawsze miał szczęście doświadczyć. Nie zrozumcie mnie źle, państwo Dursley nigdy nie podnieśli na chłopca ręki, czego nie można powiedzieć o Dudleyu i jego kolegach, ale przemoc psychiczna ma jeszcze silniejsze piętno na życiu człowieka, a przecież wszyscy ludzie potrzebują do prawidłowego rozwoju miłości.
- On obraził moich przyjaciół Luna. - były Gryfon był rozdarty. - Nie mogę mu na to pozwolić.
- Może powinieneś z nim porozmawiać. - wstała z fotela po czym przesiadła się na parapet. - Ja czasem rozmawiam z moim roślinami, to pomaga im rosnąć. Może związki są jak rośliny, może słowa je leczą?
Hermiona wróciła do mieszkania i zsunęła się po drzwiach. Czuła się oszukana, obdarta z emocji, pragnęła teraz pozostać sama, zawinąć się w koc i nie robić nic do końca życia. Dziewczyna już od czasów bitwy o Hogwart zmagała się z depresją, która nasilała się lub opadała. Przez pewien czas to Ron był dla niej oparciem, ale on też nie radził sobie z życiem w pokoju. Szybko wpadł w alkoholizm, potem odwyk, drugi, trzeci. W końcu się rozstali, a Granger została sama z dzieckiem. To dla niej wstawała codziennie rano z łóżka, żyła tylko dla Meiry*. Była już bliska popełnienia samobójstwa, gdy dowiedziała się o ciąży. Prawdopodobnie większość osób dowiadując się o tym w tak młodym wieku nie byłoby zachwyconych, ale jej dało to jakąś nadzieje, poczuła, że może będzie miała dla kogo walczyć. Teraz też ta myśl powstrzymała ją przed tym, żeby położyć się i pokryć kurzem. Podniosła się, uspokoiła swój głos i zadzwoniła do mamy, u której zostawiła córkę.
- Tak, będę po nią za chwilę. - mówiła przez komórkę do swojej rodzicielki. - Tak, oczywiście, że jestem trzeźwa. Dobrze, porozmawiamy, gdy będę na miejscu.
Ponownie wyszła więc na korytarz, zamknęła za sobą drzwi i weszła do zaułka za blokiem, gdzie uprzednio rozejrzawszy się aportowała się do domu na przedmieściach, który podobny był do wszystkich innych domów na przedmieściach.
- Hej. - przytuliła ojca na powitanie. - Gdzie moja mała księżniczka?
- W salonie z babcią. - ojciec uśmiechnął się do niej pogodnie.
- Cześć maluchu. - wzięła na ręce dziewczynkę. - Byłaś grzeczna?
- Jak aniołek. - zaśmiała się pani Granger. - Musisz częściej ją u nas zostawiać.
- Postaramy się niedługo wpaść. Pomachaj dziadkom. - pomachała rodzicom ręką dziecka i aportowała się z powrotem do zaułka niedaleko bloku, skąd udała się do swojego lokum.
________________________________
Ten rozdział jest trochę cięższy, ale pomyślałam, że takie tematy też są potrzebne. Ja lubię o tym opowiadać, lubię kontrowersyjne, trudne tematy i chce je wpleść również w to ff. Piszcie czy wolicie tylko luźne tematy czy nie macie nic przeciwko nieco cięższym. Nie zapomnijcie zostawić po sobie jakiegoś śladu😊
* Imię Meira pochodzi z języka hebrajskiego i oznacza światło, jest to bardzo symboliczne, bo jest ona światełkiem w życiu Hermiony
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top