Dzień Rzeźnika


   Jim jest szalony, a nawet kalendarz w jego rękach może stanowić zagrożenie. Wcześniej targał za sobą trupa i zakopywał. Obudził się zmęczony, a na dodatek wszystko go bolało. Takie rzeczy zwykle robiła ekipa sprzątająca.
Rozejrzał się po swoim pokoju, słysząc kuchenną krzątaninę swojego szefa zza ściany. On miał naprawdę niesamowity talent do trzaskania garnkami. Niechętnie wyszedł z ciepłego łóżka, rzucając w jego stronę ostatnie, tęskne spojrzenie. Doprowadził się do porządku i przyszedł do kuchni wiedziony zapachem tostów. Napoleon Zbrodni odwrócił się, w jego stronę, gdy nałożył sobie swoją porcję śniadania. Wydawał się podejrzanie radosny.
- Dzień Dobry. Długo dzisiaj spałeś - zauważył już na wstępie geniusz, nie szczędząc sobie złośliwego uśmieszku.
- Zakopywanie ciał bywa męczące.
- To może powinienem częściej zlecać ci tą robotę? Powinieneś się przyzwyczajać. W końcu to był tylko jeden trup.
- Nie mam tego uwzględnionego w umowie - oznajmił, wyciągając z szafki kubek i wsypując do niego kawę, aby móc się rozbudzić do końca.
- Zawsze można dopisać - brunet wzruszył ramionami, patrząc jak ręka Morana z czajnikiem drgnęła, gdy wypowiedział te słowa. Uwielbiał mu dogryzać z rana. Był wtedy bardziej podatny na różne prowokacje, dostarczając tym samym swemu przełożonemu trochę rozrywki.
- Nie zrobisz tego - wysyczał, mrużąc oczy, choć w rzeczywistości mógłby to zrobić, gdyby tylko miał taką zachciankę. Snajper był tego świadom, lecz wolał sprzątać po sobie tylko przypadku samotnych zleceń wyjazdowych.
 W odpowiedzi na swoje słowa dostał tylko wieloznaczny uśmieszek, gdy jego szef postanowił przestać go dręczyć i zajął się czymś w telefonie. Miał tylko nadzieję, że to maile od zleceniodawców go tak zajmują, a nie PacMan, w którego upodobał ostatnio sobie granie. Zabrał się za robienie sobie kanapek, czekając aż woda na kawę mu się zagotuje. Zerkał na Moriarty'ego, którzy co jakiś czas podgryzał swoje tosty, nawet na moment nie odkładając telefonu. Zalał kawę i wymieszał, stawiając talerz i kubek na stole. Usiadł na przeciwko swego pracodawcy. Zwyczajny, słoneczny poranek, lecz zabójca miał nieodparte wrażenie, że ta sielanka jest nie na miejscu, po wczorajszym wydarzeniu. Pokręcił głową, odsuwając od siebie te absurdalne myśli. Powinien być zadowolony z tego, że geniusz się wyciszył. Z tym przekonaniem zabrał się do jedzenia.
   W końcu odłożył telefon i spojrzał na kończącego śniadanie zabójce. Zastanawiał się, jak w ciekawy sposób przekazać mu pewną informację. Postanowił po namyśle wybrać tradycyjną, sprawdzoną drogę.
- Sebastian, mamy misję - odezwał się celowo w ten sposób. Najpewniejsza metoda, potwierdzająca przy okazji to, iż się na niego nie obraził czy coś takiego.
Snajper skupił na nim swoje spojrzenie, które wraz z ciekawością miało w sobie także pewną dozę czujności. Kto by się spodziewał, że może tak bardzo nie przepadać za pozbywaniem się ciał. Co on musiał przeżywać na samotnych misjach, będąc daleko od Londynu? Współczułby mu nawet, gdyby był zdolny do takich odczuć.
- Musimy sprzątnąć głowę jednego gangu - oznajmił, a siedzący przed nim mężczyzna kiwnął lekko głową na znak, że zrozumiał i go słuchał. Wydawał się przy tym nawet ucieszony. James za to tak na niego patrząc miał w głowie myśl, że ich cel w zasadzie nie musi ginąć. Tylko tak się stanie z jego kaprysu. No i w sumie może trochę powiększy swój wpływ, otwierając sobie tym planem zyskanie dodatkowego skrawka ziemi, którego dotychczas nie ruszał. Miał tam jednak i tak sytuację pod kontrolą. Uśmiechnął się pod nosem.
- Jest z nim o tyle ciekawie, że za dnia jest zwykłym, szarym obywatelem. Ma zwykłą, nudną pracę w rzeźni. Tam go dopadniemy - oznajmił.
Sebastian wysłuchał planu swego przełożonego, ale dłuższą chwilę musiał sobie próbować tą akcję zobrazować.
- Jak chcesz go dopaść w rzeźni? - zapytał w końcu, gdy zwątpił w swoją wyobraźnie.
- Zostając pracownikiem - odpowiedział, jakby to było najbardziej oczywistą rzeczą.
- Będziemy udawać rzeźników? - dopytał, bo wydawało mu się do absurdalne.
- Właśnie tak - odparł tonem, jakby tłumaczył coś małemu, nierozumnemu dziecku. Zerknął na zegarek na nadgarstku.
- Mamy dwie godziny do nowej pracy - dodał, a później wstał i opuścił pomieszczenie, zostawiając snajpera samego.
    Moran nie był najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi, gdy przekroczył drzwi zakładu. To miejsce było dość duże. Oboje nie rozdzielając się nawet na moment nieco błądzili, lecz udało im się w końcu odnaleźć swój cel. Moriarty rzucił porozumiewawcze spojrzenie Sebastianowi, który zrozumiał przekaz doskonale. Jeden z rzeźnickich noży zniknął ze swojego miejsca, gdy kamery w zakładzie przestały działać. Chwilę później pod nogami Napoleona Zbrodni zatrzymała się odrąbana właśnie przez snajpera głowa. Jim spojrzał na nią, a później na zabrudzony krwią fartuch zabójcy, który trzymał nóż w dłoni przez materiał jakiejś szmaty. Uśmiechnął się na ten widok.
- Świetnie się spisałeś, Sebby - pochwalił swego pracownika. Moran wyglądał nawet na ucieszonego tymi słowami. - Dzień Rzeźnika uczczony śmiercią rzeźnika - dodał, wyraźnie rozbawiony. Sebastianowi mina zrzedła.
- Chyba muszę dobrać ci się do tego kalendarza - mruknął pod nosem, snując plany zniszczenia wszystkich kalendarzy, które obejmują jakieś idiotyczne święta.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top