one.
Albert: Kto to zepsuł? Nie jestem zły. Chcę po prostu wiedzieć.
William: To byłem ja...
Albert: Nie, to nie byłeś ty. Herder?
Herder: Nie patrz tak na mnie.
Herder: ... patrz na Morana.
Moran: Co?! Nie zepsułem tego.
Herder: Skąd w ogóle wiedziałeś, że to jest zepsute?
Moran: Ponieważ stoi tuż przed nami i jest zepsute!
Herder: To jest podejrzane.
Moran: Nie, nie jest! Podejrzane jest to, że Bond użył tego jako ostatni.
Bond: Kłamca! Nawet nie piję tego gówna!
Moran: Och naprawdę? Więc co robiłeś wcześniej przy wózku z kawą?
Bond: Używam drewnianych mieszadełek jak pilniczka. Wszyscy to wiedzą, Moran!
Louis: W porządku, nie kłóćmy się. Zepsułem to, pozwól mi za to zapłacić.
Albert: Nie. Kto to zepsuł?
Moran: Albert, nie że coś, ale Fred jest zbyt cicho.
Fred: JA PO PROSTU CAŁY CZAS JESTEM CICHO!
Moran: Podejrzane.
Wszyscy: *zaczynają się bić i rzucać stołami, a William próbuje pocieszyć załamanego Louisa*
…
Albert: Ja to zepsułem. Sparzyłem rękę, więc to uderzyłem. Przewiduję, że za dziesięć minut będą sobie skakać do gardeł z czerwoną twarzą i mordem w oczach. Dobrze. Robiło się tu trochę zbyt miło.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top