II
⋅•⋅⊰∙∘☽༓☾∘∙⊱⋅•⋅
ROZDZIAŁ DRUGI
❝Senator Amidala❞
WSZYSCY OSZALELI, i to dosłownie. Nie mogę choćby wypić kawy w samotności. Do tej pory mi to nie przeszkadzało, bo dzienne pilnowanie mnie przypadało Anakinowi, tak teraz, gdy pilnował mnie Kenobi, wraz z nim wyparowała cała zabawa i swoboda jaką wcześniej miałam ze Skywalkerem.
Serio. Anakin jest młody, zabawny i wyrozumiały. Mogę czuć się przy nim swobodnie, nawet jeśli nie znamy się długo.
Z Obi-Wanem jest inaczej.
Dziwniej.
— Czy to naprawdę potrzebne? Chciałabym wyjść za mury rezydencji.
Kenobi przewraca oczami i chwyta za swój kubek kawy. Opieram się obok niego o wyspę kuchenną i wbijam swój wzrok we wschód słońca, który odgrywa się na naszych oczach zza ogromnym oknem. Gregory w tym czasie podlewa kwiaty znajdujące się dookoła, nawet jeśli nikt go o to nie prosił.
Ten droid jest niesamowity.
— Parę dni temu prawie umarłaś, pani senator. Do czasu aż nie złapiemy pani zabójców, nie ma takiej opcji.
Wzdycham ciężko, nie tylko przez tę informację, ale również przez tytuł którym ciągle nazywa mnie jedi. Nic jednak nie mówię, nie wygląda na chętnego na porzucenie formalności.
— To było tylko zwykłe draśnięcie.
Jego brwi unoszą się do góry.
— Nie będziemy się o to kłócić.
Zaciskam zęby. No tak, to on, wielki generał Kenobi będzie decydował o co będziemy się kłócić, a o co nie.
Po moim trupie.
— Myślisz, że będąc jedi nagle wiesz wszystko?
Pytam zirytowana, a mężczyzna spogląda na mnie zdziwiony, odrywając się od kubka. Wygląda na zdezorientowanego.
— Myślę, że w obecnej sytuacji wiem więcej od ciebie, pani senator.
Kręcę głową i wypijam za jednym razem resztę mojej kawy. Nie mam siły przebywać z tym człowiekiem w jednym pomieszczeniu. A niestety muszę.
— Czy nie możemy posłużyć się mną jako przynętą? Wystawicie mnie w jakimś oczywistym miejscu i złapiecie tych idiotów. Będzie po sprawie.
— Nie ma takiej możliwości. Nie możemy narażać twojego życia, pani senator.
— Jeszcze raz użyjesz wobec mnie tego tytułu, a wyrwę ci wszystkie włosy z głowy.
Daję upust wściekłości i celuję w niego kubkiem, a Kenobi wygląda jakby ukrywał w środku rozbawienie tą całą sytuacją.
Ale jego twarz pozostaje w pełni poważna.
— ...Generale.
Akcentuję i specjalnie podkreślam owy wyraz, a mistrz jedi wzdycha ciężko. Wygląda na zmęczonego.
Jego wzrok spotyka się z moim.
— Jestem Obi-Wan.
Omiatam go wzrokiem od góry do dołu i spoglądam na dłoń, którą wyciąga w moją stronę. Dość niechętnie, ale ją przyjmuję.
Mam w sobie resztki przyzwoitości.
— Wiem — odpowiadam i potrząsam jego ręką delikatnie. — Jestem Dalia.
— Wiem.
Parska pod nosem Obi-Wan, a ja silnie zmuszam się do tego aby nie przewrócić oczami i puszczam jego dłoń, aby udać się na kanapę.
— Macie jakieś informacje na temat zabójców?
— Wiemy tylko, że jest ich dwóch. Najprawdopodobniej mężczyzna i kobieta — Kenobi nakreśla sytuację i siada obok mnie, utrzymując przy tym należyty dystans. Zakłada on nogę na nogę, a ja nie mogę powstrzymać się od tego aby nie powtórzyć tego po nim. — Masz może jakiś wrogów? Kogoś komu twoja krzywda mogłaby przynieść jakieś korzyści?
Marszczę brwi. Nigdy nie miałam... Wrogów. Wychodziłam raczej z założenia, że jeśli mam być politykiem, to po to, aby korzystać z umiejętności dyplomacji i owych wrogów nie mieć.
Najwyraźniej zawiodłam.
Nie pierwszy raz.
— W senacie jest mnóstwo osób dla których brak senatora w Serentii byłby plusem. Nie sądzę jednak aby z tego powodu próbowali mnie zabić.
— Ja również. Ktoś musi chcieć abyś była martwa z innych powodów.
Przymykam oczy i staram się skupić. Kto mógłby chcieć dla mnie źle?
Kto mógłby pragnąć mojej śmierci?
— Nigdy nie miałam wrogów. Nie takich.
— W porządku — jedi wzdycha i poprawia się na kanapie. — Dojdziemy do tego.
Między nami zapada cisza. Każde z nas zajmuje się swoimi sprawami.
Nie jest tak źle jak myślałam. On nie jest taki zły jak myślałam.
✭✭✭
OCZEKUJĄC PRZYLOTU PADMÉ, zdążyłam nasłuchać się już miliona historii z ust Anakina na temat ich ochrony wobec niej. Mówił tak przejęty i zaaferowany, że łatwo było mi wywnioskować, że chłopak musiał dawno temu zauroczyć się w senator Naboo.
Nie jest to rzecz dziwna, Padmé od zawsze nie mogła odpędzić się od adoratorów.
Szkoda, że jedi nie mogą nawiązywać żadnych związków. Tak przynajmniej zawsze powtarzał mi Basil.
— Tak dawno jej nie widziałam — odzywa się Iris, która siedzi na kanapie i żywo rozmawia z młodym Skywalkerem. Są w podobnym wieku, nie dziwię się, że złapali wspólny język. — Musi być jeszcze piękniejsza niż wcześniej.
Anakin posłusznie przytakuje, a ja dostrzegam zdezorientowany wzrok jego mistrza. Młody jedi jednak nie wydaje się go zauważać.
— Panie i panowie, senator Amidala!
Wykrzykuje żartobliwie Basil, wchodząc razem z Padmé i Aspenem do środka. Senator Naboo jak zwykle wygląda olśniewająco - jej długie włosy spięte są w koki, a kolorowa suknia pnie się do ziemi. Rozgląda się ona po pomieszczeniu i dziękuje cicho mojemu bratu za przepuszczenie jej w drzwiach.
Gdy łapiemy kontakt wzrokowy, momentalnie podrywam się z miejsca.
— Moja droga!
Chwytam ją w swoje ramiona od razu gdy tylko do mnie podchodzi. Wdycham jej znajome perfumy i pozwalam tej chwili trwać.
Na Coruscant jesteśmy ciągle blisko siebie.
— Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam.
— Ja za tobą też, D.
Głaszczę delikatnie jej plecy. Uśmiech, który widzę na jej twarzy powoduje, że nie mam aktualnie żadnych zmartwień.
— Czuj się jak u siebie.
Zachęcam ją do przywitania się z resztą gestem dłoni. Senator kiwa głową do Kenobiego, który posyła jej ciepły uśmiech. Gdy Padmé dostrzega moją siostrę, chwyta ją w ramiona zupełnie tak jak mnie.
Iris od zawsze traktowała Amidalę jak wzór do naśladowania.
— Iris, jak ty wyrosłaś!
— Ty tylko wypiękniałaś. Nic więcej.
— Przestań mnie zawstydzać!
Obie chichoczą głośno. Anakin uchyla swoją głowę w geście przywitania, a senator Naboo uśmiecha się szeroko.
— Ani, dobrze cię widzieć.
— Ciebie również, Padmé.
Spoglądam na Kenobiego, który przyłapuje mnie na owym spojrzeniu. Zastanawiam się jednak czy tylko ja wyczuwam te dziwne napięcie.
Być może to tylko moja paranoja.
— Co powiecie na spacer w ogrodach? Dawno mnie tam nie było.
Pyta Amidala, a ja chcę zaprzeczyć znając już najbardziej prawdopodobną odpowiedź Obi-Wana. Zanim jednak to zrobię, wtrąca się Anakin.
— To świetny pomysł!
Unoszę brwi, tym razem pewna, że to co widzę i słyszę nie jest żadnym wymysłem.
Coś jest na rzeczy. Nie wiem tylko jeszcze co konkretnie.
— Pilnuj swojego miejsca, młodziku — odzywa się poważnym tonem Kenobi, podchodząc nieco bliżej. — Nie możemy narażać senator Estelli na ponowne zagrożenie.
Wzdycham ciężko. Nie mogę zabronić im spędzać miło czasu przez to, że ścigają mnie łowcy. A Obi-Wan nie wygląda na takiego, którego łatwo przekonam do swoich racji.
— Idźcie, zostanę z generałem Kenobim. Będziecie bezpieczni pod opieką Anakina.
Padmé marszczy brwi i spogląda na mnie zmartwiona. Widzę jednak jak bardzo chce spędzić czas z Iris i Anakinem.
Bo nie widzę, aby jej tęskne spojrzenie zahaczało choćby o Basila czy Aspena.
— Jesteś pewna?
Uśmiecham się na przekór sobie i klepię ją lekko w ramię. Przytakuję.
— Bez dwóch zdań. Kupcie mi bukiet dalii, moje zdążyły już zwiędnąć.
— Tak jest, kapitanie!
Odpowiada mi padawan Kenobiego prześmiewczo salutując, a ja cicho chichoczę. Cała grupa - Basil, Aspen, Padmé, Iris i Anakin wychodzą roześmiani z rezydencji.
Poprawka - Aspen jest, jak zwykle, poważny.
Mój wzrok śledzi ich przez okno, gdy tylko wychodzą na zewnątrz.
Jeśli przeze mnie łowcy zaczną polować również na nich... Nie wybaczę sobie tego. Nie mogę jednak trzymać ich w klatce razem ze mną.
Czuję dłoń na swoim ramieniu i zdziwiona podnoszę wzrok. Spotykam spojrzenie Obi-Wana, które jest zadziwiająco ciepłe.
— Nie musiałaś tego robić. Nic by się im nie stało gdyby zostali.
Kręcę głową i zaciskam usta w prostą linię. Zakładam ręce na piersi.
— Ich nikt nie śledzi, nie szuka, nie próbuje zabić. To nie ich problem tylko mój. Zasługują na normalność.
Jego kciuk pociera lekko materiał mojej sukienki. Pewnie robi to nieumyślne, ale ja zaczynam drżeć.
Och.
— To miłe z twojej strony, pani senator.
— Rozmawialiśmy już o tym, Kenobi.
Wzdycham zmęczona i chwytam się dłonią za skroń. Słyszę ciche parsknięcie ze strony Obi-Wana, i nie jestem w stanie czuć czegoś innego niż zdziwienie - ten człowiek potrafi się szczerze śmiać w moim towarzystwie?
— Rozmawialiśmy. Po prostu... Lubię się tak do ciebie zwracać.
Nasze spojrzenia spotykają się na moment, a ja dostrzegam zawadiacki błysk w jego oczach. Zupełnie jakby na osobności Obi-Wan stawał się inną osobą.
Pozwalam sobie na lekki uśmiech.
— W porządku, panie generale.
✭✭✭
OBIADY RODZINNE NIGDY NIE BYŁY MOJĄ ULUBIONĄ FORMĄ SPOTKAŃ, a już tym bardziej, gdy przy stole znajdowały się dodatkowe osoby nienależące do stałego grona bywalców. Nigdy jednak nie byłam zmuszona do spędzania rodzinnego posiłku wraz z dwójką jedi i senator Naboo.
Choć ta ostatnia często bywała na uroczystościach w Serentii. Moja rodzina dobrze zna Padmé.
Dalej jednak nie chcę aby którekolwiek z nich oglądało cyrk, który dzieje się pomiędzy członkami mojej rodziny. Kłótnie to codzienność, pamiętam to jeszcze z czasu gdy mieszkałam w Serentii.
Długi stół mieści nas wszystkich, ale kosztem tego zmuszona jestem siedzieć pomiędzy Obi-Wanem, a Aspenem.
Z każdej strony jakiś gbur. Nie wiem tylko, który gorszy.
— Jak się czujesz, siostro?
Spoglądam pytająco na Aspena i wciskam do swoich ust kolejną porcję fasolki. Zyskuję tak dodatkowy czas na odpowiedź.
Tak, właśnie tego nauczyła mnie galaktyczna polityka. Zapychania sobie ust, gdy cię o coś pytają. To całkiem... Cyniczne.
— No wiesz, cały czas czujesz oddech na karku i w ogóle. Nawet tu, w Serentii.
Dostrzegam jak Basil przewraca oczami i uderza ręką w stół. Ukrywam swój mały uśmiech.
Matka niemalże podskakuje, przestraszona nagłym hałasem.
— Dopóki nikogo więcej nie było przy tym stole tylko rodzina wiedziała, że jesteś idiotą.
Zasłaniam usta wierzchem dłoni, nie chcąc wybuchnąć głośnym śmiechem. Cała reszta mojego rodzeństwa jednak sobie na to pozwala, a razem z nimi Anakin, który wydaje się świetnie bawić.
Obi-Wan gromi go wzrokiem, jednakże młody Skywalker nic sobie z tego nie robi.
— Basil!
Odzywa się Begonia, a jej zirytowane spojrzenie od razu przywraca mojego młodszego brata do porządku. Basil prostuje się jak struna i ciężko wzdycha.
Ale tym razem ja nie zamierzam odpuścić.
— Aspen, bracie, powiedz mi... Jak się czujesz?
Odbijam piłeczkę, nie chcąc dłużej pozwalać mu na takie dziecinne zagrywki. Dostrzegam zainteresowany wzrok Kenobiego, jednak nic nie jest w stanie aktualnie odwrócić w pełni mojej uwagi od Aspena.
— W porządku. Czemu pytasz, siostro?
Uśmiecham się sztucznie i nabijam kolejną fasolkę na widelec. Robię to wyjątkowo... Agresywnie.
— No wiesz, cały ten czas spędzasz w domu, bez żadnego zajęcia. To straszne, że nawet tu, w Serentii, nie chcą cię jako polityka...
Zanim Aspen zdąży jakkolwiek zareagować, Begonia podrywa się od stołu jak oparzona.
— Przesadziłaś, Dalio! Przeproś brata! Dorosła senator, a mówi takie rzeczy!
Wzruszam ramionami na słowa matki i wypijam nieco wody ze szklanki. Łapię kontakt wzrokowy z moim ojcem, który robi to samo, starając się zasłonić swoje rozbawienie.
— Niech mi pani wybaczy, jednak jestem pewien, że to pański syn zaczął tę nieprzyjemną wymianę zdań.
Wtrąca Anakin, a ja kiwam mu głową, że nie ma to sensu. Aspen to ulubieniec naszej matki, pierworodny i najstarszy. Oczywiście, że Begonia zawsze trzyma jego stronę.
Trzymałaby nawet w obliczu najgorszego.
Choć... Może to ja zareagowałam zbyt emocjonalnie?
— To nieistotne. Dalia powinna wykazać się dojrzałością i nie odpowiadać. Nie dziwię się, że narobiłaś sobie wrogów na Coruscant z tym twoim niewyparzonym językiem.
Przewracam oczami na komentarz matki, a przy stole zapada cisza. Dosyć niezręczna cisza.
— Tak w zasadzie, to Dalia to jedna z najbardziej utalentowanych dyplomatek w całej galaktyce. Sam kanclerz zasięga u niej rad w tej dziedzinie. Tak samo jak ja.
Ojej.
Uśmiecham się promiennie do Padmé, która swoją wypowiedzią zmiękcza moje serce. Choć sama nie uważam się za szczególnie utalentowaną.
Miło jest słyszeć, że ktoś cię docenia.
— Nigdy o tym nie wspominałaś, Dalio — odzywa się do mnie ojciec, nakładając na swój talerz sałatkę. — Sam kanclerz? To przyzwoite osiągnięcie.
— To nic takiego — macham dłonią i popijam wodę, czując jak zaschnęło mi w gardle. — Rozwiązywanie sporów politycznych to nic o czym chcielibyście rozmawiać, dlatego nigdy o tym nie wspominałam.
— Powinnaś była — wtrąca Begonia wskazując na mnie widelcem. — Może teraz nie musieliby cię pilnować jedi.
Siłą zmuszam się do nie przewrócenia oczami i spoglądam ukradkiem na Iris, która przedrzeźnia naszą matkę, gdy ta nie patrzy. Anakin zasłania usta dłonią, a Bazil szklanką. Dalej jednak wszyscy starają się opanować śmiech.
W końcu jednak Skywalker przypadkiem upuszcza widelec, a Basil parska śmiechem tak głośno, że Iris robi to samo niemalże od razu. A za nią Anakin i ja.
Nawet na twarzy Obi-Wana formuje się coś na kształt uśmiechu.
Tylko Begonia i Aspen pozostają poważni.
✭✭✭
ZMIERZAJĄC NA SALĘ TRENINGOWĄ, myślę tylko o tym jakim cudem udało mi się namówić Kenobiego na coś takiego. Zawsze trenowałam z Basilem, jednak teraz mam przy sobie prawdziwego jedi i żal byłoby z tej okazji nie skorzystać.
— Twoja matka jest dość... Surowa.
Parskam, zakładając dłonie na piersi.
— Tak byś ja właśnie nazwał? Mi na myśl przychodzi parę innych epitetów ale mi nie wypada, wybacz. To dalej moja matka.
Obi-Wan przytakuje w zrozumieniu. Wskazuję dłonią na drzwi do sali i pozwalam mu przejść pierwszemu.
Wcisnęłam na siebie swój kombinezon i od razu poczułam się lepiej. Nie muszę martwić się o to, że suknia zbyt wiele pokarze, że materiał będzie prześwitywać. Mogę skakać, biegać, nawet turlać się przez całą podłogę.
Moje rude loki związane są w koka na dole mojej głowy. Jedna z moich ulubionych fryzur.
— Twój brat mówił mi, że jesteś dobra w walce. To dość niespotykana umiejętność jak na senatora.
Parskam i czekam aż mężczyzna zrzuci z siebie swój brązowy płaszcz.
— Mam wiele umiejętności, które nie pasują do mojej profesji.
Bez ostrzeżenia atakuję Obi-Wana, który z łatwością odpiera moje ciosy. Korzystam z tego, że jestem dużo mniejsza i prześlizguję się pomiędzy jego nogami, jednocześnie go podcinając.
Jednak to, że oboje leżymy, nie kończy starcia. Zmieniło się tylko to, że wyglądamy jak wściekłe kurczaki.
Wykręcam jego rękę do tyłu, a on przyciąga moje biodra do swoich, aby następnie obrócić nas tak, że to on jest nade mną. Przeklinam pod nosem i zaciskam swoje nogi na jego talii, aby przyciągnąć go mocno do siebie i przerzucić ponad głowę. Prawie mi się to udaje, gdyby nie fakt, że jedi chwyta za moje łydki zanim zdążę się podnieść i przyciąga mnie znów do siebie.
Moje plecy dotykają jego torsu, a na policzku czuję jego zmęczony oddech. Szerokie ramiona zaciskają się wokół moich unieruchamiając mnie. Staram się wyrwać, jednak nic z tego. Kenobi jest zbyt silny.
Wcześniej bez problemu pokonywałam mężczyzn dużo silniejszych i większych od niego.
— Kriff!
— Poddajesz się?
Walczę ze sobą, aby nie roześmiać się na jego słowa i posyłam mu ukradkowe spojrzenie.
— Nigdy.
Kopię go z całej siły w udo, gdyż nie trzyma on jednej z moich nóg wystarczająco mocno abym nie mogła tego zrobić. Jedi wygina się w bólu, a ja siadam na nim okrakiem i wyginam obie ręce tak, aby nie mógł nimi nic zrobić.
Zbliżam swoją twarz do tej jego. Nasze wyczerpane oddechy mieszają się ze sobą. Szala zwycięstwa przechyla się na moją stronę.
— Poddajesz się?
Ten cholerny uśmiech na jego ustach każe mi sądzić, że nie.
I właśnie wtedy czuję jak niezidentyfikowana siła przyszpila mnie do klatki piersiowej, zmuszając mnie do puszczenia jego nadgarstków. Jednym, sprawnym ruchem Obi-Wan przewraca nas i unieruchamia moje ręce - tym razem nad moją głową. Nie mam najmniejszej możliwości się wyrwać.
— Niestety nie, pani senator.
— To było niesprawiedliwe, Kenobi! — fukam wściekła w jego czerwoną od zmęczenia twarz, która znajduje się zaledwie parę centymetrów od mojej. — Użyłeś mocy. Ja nie mam takich zdolności.
— W prawdziwym życiu nie wiesz, z kim walczysz. Równie dobrze może być to jedi.
Przewracam oczami na jego słowa.
— Przyznaj, że po prostu sobie nie radziłeś.
Mężczyzna parska i puszcza moje dłonie, aby następnie wstać po czym wyciągnąć rękę w moją stronę.
— Jeśli to pozwoli ci spać w nocy.
Nie przyjmuję jego pomocy i wstaję o własnych siłach, powodując w Kenobim jeszcze większe rozbawienie.
Ignoruję go i zmierzam do swojego pokoju.
Cholerny jedi.
✭✭✭
SIEDZĄC Z PADMÉ W MOIM POKOJU, odczuwam spokój jakiego dawno nie było dane mi czuć. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło, a my znowu były nastolatkami plotkującymi o okolicznych chłopcach przyjeżdżających na bale organizowane na Naboo.
Senator Amidala bawi się swoją wyraziście czerwoną suknią siedząc w ozdobnym fotelu, a ja opierając się o materac wpatruję się w nią zaciekawiona.
— Więc? Co jest między tobą a Anakinem?
Amidala wygląda jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Od razu się prostuje i poprawia swoje ubranie. a ja mam ochotę parsknąć śmiechem.
— Co ma być? To tylko jedi, który pilnował mnie swego czasu razem ze swoim mistrzem.
Pukam się parę razy palcem w głowę. Nie jestem ślepa.
— A ja mam na imię Juan.
Senator Naboo przewraca oczami na mój komentarz, ale po chwili chowa twarz w dłonie.
— Przyjaźnimy się. Jesteśmy... Blisko.
Unoszę brwi na jej wypowiedź. Zakładam ręce na piersi i spoglądam na nią znacząco.
— I to przez tę bliską przyjaźń rozbierasz go wzrokiem za każdym razem gdy jesteście w jednym pomieszczeniu?
— Dalia!
Chichoczę na jej emocjonalną reakcję, która tylko potwierdza moje podejrzenia. Coś między nimi jest.
Padmé wzdycha ciężko i zakrywa twarz dłońmi. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałam ją tak zawstydzoną.
Ta kobieta to istne uosobienie pewności siebie. A teraz wszystko wyparowało.
— Zabijesz mnie za to co ci powiem.
Marszczę brwi i podnoszę się do siadu. Spoglądam na nią pytająco.
— Padmé, przecież jesteś dorosła, nie mogę zabronić ci... Czegokolwiek co łączy cię z tym młodzikiem.
— Nie zabijesz mnie za to, że coś nas łączy — wyrzuca Amidala skubiąc materiał swojej sukienki w dłoni. Wygląda na doprawdy zestresowaną. — Tylko za to, że wzięłam z nim ślub i nic ci nie powiedziałam.
Moje usta otwierają się mimowolnie, ale nie wychodzi z nich żaden dźwięk. Spoglądam na przyjaciółkę w szoku, nie umiejąc wykonać żadnego ruchu.
Nie mam pojęcia jak mam na to zareagować.
Padmé wzięła ślub. Z Anakinem Skywalkerem.
Nie wiem czy gorsze jest to, że nic mi nie powiedziała, czy to, że Anakin jest jedi.
— Nic nie powiesz?
Kręcę głową na jej słowa i chwytam się za bolącą skroń. Nie chcę sprawić jej przykrości.
— Daj mi sekundkę. To dość... Niespodziewana informacja.
Słyszę jej westchnięcie i to, jak zmienia swoje miejsce z fotela na materac obok mnie. Chwyta za moje dłonie i przyciąga je do siebie.
Widzę jak bardzo jest przejęta i nie umiem się na nią złościć.
— Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej, D. To wszystko jest dla mnie nowe, nie wiem dlaczego trzymałam to przed tobą w sekrecie. Chyba... Chyba bałam się twojej reakcji.
— Ktoś jeszcze wie?
Pytam kontrolnie, a Padmé kręci głową przecząco. Wzdycham z ulgą.
Im mniej osób wie tym lepiej.
— Nawet Obi-Wan?
— On w szczególności — odpowiada senator, mocniej ściskając moje dłonie. — Obi-Wan jest przywiązany do kodeksu zakonu. Anakin powiedział mi, że zdradzenie mu tego wiązałoby się z ujawnieniem naszej tajemnicy.
— Och... Czego mogłam spodziewać się po tym gburze — wyrzucam, a Padmé chichocze cicho pod nosem. Przyciągam ją do siebie i obejmuję ramionami. — Gratulacje, Pad.
— Dziękuję, D — przyjaciółka niespodziewanie szlocha w moje ramię, a ja głaszczę jej miękkie włosy. — Miło jest to usłyszeć...
— Domyślam się. Kiedy... To się zaczęło?
Padmé opowiada mi całą ich historię. A ja z uśmiechem słucham i obserwuję, jak jej policzki pokrywają się rumieńcem na każdą wzmiankę o Anakinie.
Spędzamy tak sporą część dnia - rozmawiając, plotkując, śmiejąc się. Padmé pokazuje mi naszyjnik, który zrobił dla niej Skywalker lata temu, gdy jeszcze była królową Naboo - i nie potrafię powstrzymać się przed wzruszeniem, gdyż nie widziałam nigdy czegoś tak romantycznego.
Wieczorem jednak Amidala musi udać się z powrotem na Coruscant. Wzdycham ciężko odprowadzając ją razem z Gregorym do drzwi. Droid co chwilę wypytuje dziewczynę o to czy aby na pewno musi wracać.
— Ani, mogłabym cię o coś poprosić? — pytam, a młody jedi od razu podchodzi do mojego boku. Oczy jednak wpatrzone ma tylko w Padmé. — Odprowadziłbyś senator Amidalę do jej statku?
Jego uśmiech sprawia, że ja również się uśmiecham. Ich spojrzenia są elektryzujące.
— Oczywiście.
Ściskam senator Naboo ostatni raz i pozwalam jej odejść z jej mężem.
Och, jak to dziwnie brzmi.
⋅•⋅⊰∙∘☽༓☾∘∙⊱⋅•⋅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top