I
⋅•⋅⊰∙∘☽༓☾∘∙⊱⋅•⋅
ROZDZIAŁ PIERWSZY
❝Serentia❞
MOJE KŁÓTNIE I ZARZEKANIA SIĘ, że wcale nie grozi mi niebezpieczeństwo nie dały absolutnie nic - Basil ściągnął mnie siłą do Serentii i miał do tego pełne prawo, gdyż wykonywał decyzję senatu i rozkaz kanclerza Palpatine'a. Powiedzieć, że jestem wściekła, to jak nie powiedzieć nic. Całą podróż spędziłam w ciszy, nie mając zamiaru powiedzieć do brata choćby słowa.
Wiem, że to nie jego wina, że akurat mu padło wykonać to zadanie. Wszyscy wiedzieli, że z własnej woli nie opuszczę Coruscant. Basil jako jedyny mógł sprowadzić mnie bez wielkiej walki.
Złość jednak dalej buzuje w moich żyłach, a ja nie chcę aby mój brat stał się jej ofiarą. Dlatego milczę.
To nie tak, że nie stęskniłam się za Serentią. To piękna planeta, mój dom i ostoja spokoju - mam jednak swoje obowiązki, których nie dam rady wypełniać siedząc w rodzinnym domu, zamknięta na cztery spusty.
Senat mnie potrzebuje.
Kanclerz Palpatine wydawał się wielce przejęty moim bezpieczeństwem, gdy w rzeczywistości były to tylko dwa ataki, które byłabym w stanie odeprzeć bez niczyjej pomocy. Nie stało mi się nic, a wszyscy zachowują się jakbym miała za chwilę umrzeć. I to na ich rękach.
Nie po to poświęciłam tyle czasu na naukę samoobrony aby w takich sytuacjach senat mógł nieoficjalnie uwięzić mnie na Serentii. Nieoficjalnie, bo według nich nie jest to więzienie tylko działanie na rzecz mojej ochrony.
Po wylądowaniu Basil proponuje mi swoje ramię bez słowa. Wzdycham ciężko i przyjmuję je, a lekki uśmiech mojego brata uświadamia mnie coraz bardziej w tym, że nie powinnam wyżywać się na nim w jakikolwiek sposób.
Basil ma tak niewinną duszę.
— Wiem, że jesteś zła, ale powinnaś patrzeć na pozytywy. Kiedy ostatnio byłaś w domu na dłużej?
Zaciskam usta w prostą linię i poprawiam moje rude loki, które zdążyły się nieco poplątać. Powoli kroczymy w stronę rodzinnej rezydencji.
Ostatni raz na dłużej zawitałam w Serentii przed objęciem stanowiska senatora. Teraz niemalże cały czas rezyduję na Coruscant.
— Basil, moje uczucia nigdy nie były ważne w kwestii polityki. Powinnam być w senacie i dbać o dobro naszych ludzi.
— Spuść z siebie trochę ciśnienia. Nic nikomu się nie stanie gdy nie będzie cię parę miesięcy.
— Nie zamierzam znikać na parę miesięcy — parskam zaciskając mocniej dłoń na ramieniu brata. — Tygodnie to maksimum.
Basil nie komentuje mojej wypowiedzi i prowadzi nas dalej. Zaczepiam swój wzrok na ogrodach pełnych barwnych kwiatów, tak charakterystycznych dla Serentii.
Nasza rodzina od zawsze stanowiła tutaj władzę, nigdy jednak nie domagaliśmy się królewskich tytułów czy odznaczeń. Robiliśmy co trzeba, będąc przy tym zwykłymi obywatelami.
To lubiłam w tym wszystkim najbardziej. Równość. Może nie zawsze pełna i zgodna, ale staraliśmy się jak mogliśmy aby tak było.
Ponadto każde z dzieci rodu Estella posiada imię nawiązujące do roślin i kwiatów. Nasza planeta z tego słynie, więc również i my.
Choć kwiatowe imiona cieszą się popularnością nie tylko wśród naszej rodziny. Cała Serentia kocha kwiaty.
— Dalia, kochanie, jak dobrze cię widzieć!
Szczerze uśmiecham się na widok rodziny, gdy w końcu razem z bratem docieramy do przestrzennego salonu rezydencji. Pozwalam mojej rodzicielce się uściskać i wycałować. Jej mocne perfumy atakują od razu moje nozdrza.
— Ciebie też, mamo. Choć wolałabym spotkać cię w innych okolicznościach.
— Muszę się z tobą zgodzić, siostro — wtrąca Aspen, wstając tym samym ze zdobionego fotela. Spoglądam na niego, niekoniecznie przekonana co do jego słów. Ten człowiek ostatnio życzył mi dobrze jak nie umiał jeszcze mówić. — To doprawdy przykra decyzja senatu, ale odpowiednia. Serentia potrzebuje cię żywej.
Wymieniam szybki uścisk ze starszym bratem, a ten klepie mnie pokrzepiająco po plecach. Jest w tym pewna niezręczność, od zawsze konkurowaliśmy między sobą. Daleko jest nam do kochającego się rodzeństwa.
Aspena od zawsze bolało to, że jako młodsza, niedoświadczona dziewczyna zdobywałam więcej sukcesów.
— Gdzie Iris?
Pytam zaciekawiona, nie widząc nigdzie głośnej, rudowłosej dziewczyny. Mama uśmiecha się lekko i chwyta mnie delikatnie za ramię.
— Jest na lekcjach fortepianu. Chodź, pokażę ci co pozmieniałam w twoim pokoju.
Unoszę brwi do góry i podążam za matką, w tym samym czasie ukradkiem spoglądając na Basila, który posyła mi wspierające spojrzenie.
✭✭✭
W REZYDENCJI NIEWIELE SIĘ ZMIENIŁO OD CZASU, gdy byłam tu ostatni raz. Gładzę dłonią jasną, miękką pościel i rozglądam się po pokoju, który był moim azylem przez większość życia. Duże okna, masa żywych kwiatów i malunków na ścianach, które je przedstawiają. Mimo mojego niezadowolenia muszę przyznać kanclerzowi jedną rzecz - faktycznie czuję się tutaj najbezpieczniej na świecie.
Słysząc połączenie, podrywam się do siadu i je odbieram. Uśmiech rozrasta się na mojej twarzy na widok sylwetki senator Naboo.
— Widzę, że bezpiecznie dotarłaś do domu. Bardzo mnie to cieszy, Dalia.
Przewracam oczami na słowa Padmé. Poprawiam parę niesfornych pasm, które wypadły mi z upiętego nisko koka.
— Wolałabym w ogóle nie opuszczać Coruscant.
— To oczywiste. Z autopsji jednak wiem, że na Coruscant znajduje się najwięcej łowców nagród i decyzja o przeniesieniu się jest najrozsądniejszym co mogłaś zrobić.
Wzdycham ciężko i przytakuję. Nie mogę kłócić się z faktami.
— Rozmawiałam z kanclerzem, nie masz się o co martwić. Będziesz pod najlepszą opieką.
Marszczę brwi. Znów senat podejmuje decyzję bez choćby zapytania mnie o zgodę.
— Co masz na myśli?
— Nikt ci nie powiedział? — pyta zmartwionym głosem Amidala, a ja kręcę głową przecząco. Kobieta wzdycha.— Wyślą do ciebie dwójkę rycerzy jedi. Znam ich bardzo dobrze, uwierz mi, będziesz z nimi bezpieczna.
Rycerzy jedi? Sytuacja nie jest przecież aż tak poważna, aby angażować w to wszystko jedi.
Masuję obolałą skroń.
— Ufam ci, Padmé. Mam tylko nadzieję, że będę mogła wrócić na Coruscant jak najszybciej.
Jej uśmiech jest szeroki i szczery. Nawet przez hologram jest w stanie poprawić mi humor.
— Odwiedzę cię gdy tylko senat na to pozwoli. Nie myśl na razie o wracaniu gdziekolwiek, odpręż się i pozwól sobie pomóc.
— W porządku.
Wymieniam z senator Amidalą ostatnie spojrzenia i połączenie się kończy. Wzdycham ciężko i opadam na materac ponownie.
Padmé przeżyła już ataki na swoją osobę i wydawała się być zupełnie spokojna mówiąc o tym wszystkim. Nie może więc być to aż tak złe jak wszyscy o tym mówią. I aż tak niebezpieczne.
Pukanie do drzwi przerywa moje rozmyślania. Wstaję i wciskam na stopy ponownie sandałki, a sukienkę ekspresowo poprawiam.
Dopiero wtedy otwieram drzwi, a za nimi dostrzegam Iris. Uśmiecham się szeroko, a siostra nie mówi nic tylko ściska mnie mocno. Wręcz rzuca się na mnie całym swoim ciałem.
— Tęskniłam za tobą, Didi!
— Ja za tobą też, Iris — odpowiadam w jej długie włosy, a uśmiech poszerza się na mojej twarzy jeszcze bardziej gdy słyszę dziecięce przezwisko, którym zwykła nazywać mnie siostra. — Rośniesz jak na drożdżach.
— A ty w ogóle — jej chichot sprawia, że przewracam lekko oczami. — Staruszko.
— Mam nadzieję, że do Aspena mówisz tak samo.
— Zgoliłby mnie na łyso w nocy. Wolę nie ryzykować.
Parskam cichym śmiechem na komentarz Iris. Jest w nim jednak wiele prawdy, Aspen nie jest... Łagodną osobą.
— Panienka Dalia!
Droid typu TC wyłania się zza mojej siostry, a ja czuję jak moje wnętrze zalewa uczucie nostalgii. Gregory był naszym rodzinnym droidem od kiedy tylko pamiętam.
I nazywa się Gregory, bo Aspen bardzo uparł się na to imię. Nie chciał nawet słuchać o nazwie modelu. Nikt do dziś nie wie skąd mu się to wzięło.
— Witaj, Greg.
— Pani Estella prosiła o panienki obecność w salonie. To ważne.
— Dziękuję, Gregory — odpowiadam droidowi i kiwam mu głową. Ponownie zwracam swoją uwagę ku siostrze. — Idziesz ze mną?
Widzę jak na jej słodkiej twarzy rozkwita uśmiech. Młodsza siostra nadstawia mi swoje ramię.
— Oczywiście.
✭✭✭
WCHODZĄC DO SALONU SPODZIEWAŁAM SIĘ, że nie czeka mnie tu nic miłego, nie wiedziałam wtedy jeszcze jednak, że zobaczę w nim dwójkę jedi. Mój wzrok skupia się mimo tego w pełni na ojcu, który stoi oparty o jedną z kolumn.
Przyspieszam kroku i gdy tylko mogę, wpadam w jego szerokie ramiona.
Tęskniłam za tym najbardziej.
— Myślałem, że już nie wyjdziesz z tej swojej nory.
— Gdybym tylko wiedziała, że tutaj jesteś, tato.
Puszczam go w końcu i poprawiam swoją suknię, gdy zaczynam wyczuwać na sobie wzrok dwójki mężczyzn. Stoją oni obok mojej matki i cała trójka obserwuje mnie jak dzieło sztuki na wystawie.
Oczywiście, że rozpoznaję ich z opowieści senatorów i Padmé. Anakin Skywalker mimo bycia dopiero padawanem znany jest na calutki senat.
— Generale Kenobi.
Podchodząc dygam zgodnie z etykietą, a jedi uśmiecha się lekko i kiwa swoją głową w geście uznania.
— Senator Estella. Przykro mi, że przyszło nam się poznać w takich okolicznościach.
Spoglądam na padawana, który posyła mi zagadkowe spojrzenie.
— To Anakin Skywalker, mój padawan.
— Padawan wyprzedzający pana swoją sławą, generale.
Widzę szeroki uśmiech na twarzy młodzika i uznaję to za swój osobisty sukces.
— Dalio, generał Kenobi i jego padawan będą od dziś pilnować cię w każdej chwili, zrozumiałaś?
Spoglądam w oczy mojej matki i mam ochotę przewrócić oczami na jej słowa. Powstrzymuję się jednak. Tak nie wypada.
— Zrozumiałam. Chociaż nie sądzę, aby było to potrzebne.
— Nonsens — wtrąca Kenobi spoglądając na nas obie. — Dwa ataki to już spore niebezpieczeństwo. Miejmy nadzieję, że tu nie czeka cię nic gorszego, pani senator.
Przytakuję nie chcąc się sprzeczać. I tak nic teraz nie zmienię.
— Panowie, pozwólcie, że zaprowadzę was do waszych pokoi. Oba znajdować się będą obok tego w którym mieszka Dalia dla ułatwienia całego procesu.
Wyłączam się z tej rozmowy i chwytam Iris za bark. Siostra rozumiejąc mnie bez słów obejmuje moją talię i pozwala mi się na sobie lekko oprzeć.
A to dopiero początek tego wszystkiego.
✭✭✭
WYCHODZĄC RANO Z MOJEGO POKOJU NIE SPODZIEWAM SIĘ ZOBACZYĆ PRZY MOICH DRZWIACH JEDI. Niemalże krzyczę, a młody padawan spanikowany zasłania mi usta dłonią. Dębieję.
— Przepraszam, nie powinienem — reflektuje się i zdejmuje swoją rękę Anakin, a ja bez słowa atakuję go masą pytających spojrzeń. — Musimy mieć warty przy twoim pokoju, nigdy nie wiesz czy ktoś nie będzie próbował zabić cię w nocy. Powinniśmy ci powiedzieć.
— Powinniście — odpowiadam poważnym tonem i przecieram twarz. — Prawie zeszłam na zawał.
— Przepraszam, pani senator.
Coś nie pozwala mi po prostu odejść. Kładę dłoń na szczupłym ramieniu chłopaka i pocieram je pokrzepiająco.
Nie jest przecież niczemu winien. Chciał dobrze.
— Jestem Dalia. I nic się nie stało. To wina twojego mistrza, nie twoja.
— Anakin — przedstawia się uprzejmie młody jedi, nawet jeśli wie, że doskonale wiem jak ma na imię. — Mój mistrz nie chciał cię wczoraj budzić, szybko udałaś się na spoczynek.
Parskam pod nosem i przewracam oczami.
— Wystarczyło zapukać i upewnić się czy śpię.
— To prawda. Obi-Wan nie jest najbardziej... Społeczną osobą.
Nie odpowiadam nic i kieruję się w stronę kuchni, a zaraz za mną Skywalker. Pomieszczenie to jest połączone z małym salonem i to tutaj od zawsze lubiłam przebywać najczęściej. Jest w miarę małe, przytulne i ciepłe.
Zupełne przeciwieństwo reszty tego budynku.
— Pożyczyć ci jakąś książkę? — pytam wyjmując rzeczy potrzebne mi do przygotowania szybkiego śniadania. Anakin wydaje się być zdziwiony. Siada przy wyspie kuchennej z szokiem wypisanym na twarzy. — Nie patrz tak na mnie. To logiczne, przecież zanudzisz się na śmierć patrząc się ciągle tylko na to co robię.
— Jeśli to nie byłby problem. I o ile mój mistrz nie będzie miał nic przeciwko.
— Nie będzie — odpowiadam z przekonaniem. — Masz na coś uczulenie, Anakin?
Skywalker uśmiecha się lekko i kiwa przecząco głową. Zadowolona więc zaczynam przygotowywać śniadanie i w międzyczasie kawę. Młody jedi oświadcza mi, że za nią nie przepada, więc podsuwam mu pod nos szklankę zimnej wody.
W końcu stawiam gotowe dwie porcje na stole, niedaleko wyspy, tak, że siedzimy na przeciwko siebie. Gdy mam już zamiar usiąść, do środka wchodzi generał Kenobi.
Jest poważny i dostojny. Rozgląda się uważnie po całym pomieszczeniu.
— Witam, pani senator. Widzę, że zdążyłeś się już zadomowić, Anakinie.
Przewracam oczami na komentarz mężczyzny i spoglądam na niego.
Jest całkiem wysoki. Wyższy ode mnie. Postawny i dość wysportowany. Wcale nie brzydki.
— Zje pan z nami, generale Kenobi?
Pytam grzecznie, a mężczyzna spogląda na posiłek, później na Anakina, a następnie na mnie. Nie wygląda na szczególnie przekonanego.
— Akurat powinno starczyć na trzecią porcję.
— W porządku, pani senator.
Wskazuję mu miejsce przy stole po czym prędko przynoszę wodę i posiłek. Jedi siada obok swojego Padawana, na całe szczęście.
W końcu mogę usiąść i zjeść śniadanie. Widzę jak rozbawione spojrzenie Skywalkera śledzi moje.
Tak jakby właśnie miał powiedzieć jakiś przezabawny żart.
— Świetnie śniadanie, Dalio. Nigdy czegoś takiego nie jadłem.
Widzę zdziwione spojrzenie Kenobiego i wiem już, że Anakin zamierza szczycić się przed nim tym, że nie używa wobec mnie tytulatury. Zasłaniam usta aby nie parsknąć. Co za śmieszny młodzik.
— Dziękuję, to klasyczne śniadanie na Serentii. W środku są jadalne kwiaty.
— Świetne — dorzuca Skywalker i popija posiłek wodą. — Bardzo wyjątkowe, Dalio.
Z całych sił staram się nie parsknąć głośno śmiechem.
Wracamy do posiłku, przez chwilę nikt z nas się nie odzywa, do czasu, aż generał Kenobi nie decyduje się zabrać głosu. Chrząka on pod nosem i spogląda na mnie tajemniczym wzrokiem.
— Nie chciałbym abyśmy naruszali twą prywatność, pani senator, jednakże nie możemy pozwolić na jakiekolwiek narażenie twojego zdrowia lub życia.
— Wiem o tym, generale Kenobi. Większość czasu spędzam tutaj, część w swoim pokoju w którym jest dostateczna ilość miejsca aby pomieścić nas troje — mówię popijając kawę i nie zrywam kontaktu wzrokowego z mężczyzną. — Chciałabym jednak wyjść czasem do ogrodów czy na rynek. To bezpieczna planeta, a ludzie od dawna mnie nie widzieli.
— To wykluczone.
Od razu odpowiada Obi-Wan, a Anakin spogląda na mnie współczująco. Jakby rozumiał mój żal i chęć wyrwania się stąd.
— Myślę, że nie do końca, mistrzu — zagryzam policzek od środka widząc zirytowane spojrzenie mężczyzny skierowane w stronę jego padawana. — W dwójkę bez problemu ochronimy Dalię, a jak sam słyszysz, może nawet nie będzie takiej potrzeby.
Ciężkie westchnięcie wychodzi z ust mistrza jedi. Wygląda jakby się nad tym głęboko zastanawiał.
— W porządku. Tylko ostrożnie... Kiedy?
— Teraz?
Pytam cicho, a Anakin zasłania swoje usta szatą, tak, aby nie parsknąć głośno. Widzę jak Kenobi masuje swoją skroń. Najwyraźniej musimy mu już działać na nerwy.
Nie, żeby mnie to obchodziło.
— Dobrze. Proszę jednak o rozwagę, pani senator.
— Oczywiście, panie generale.
Zbieram naczynia i łapię za narzutę, którą niedługo później na siebie wkładam. Kieruję dwójkę mężczyzn do głównego wyjścia, jednak starszy od razu kręci głową.
— Bezpieczniej będzie wyjść bocznym wyjściem, pani senator. Pański brat zawiadomił mnie o jego istnieniu.
Kiwam głową i zmieniam kierunek naszej podróży. Boczne wyjście znajduje się nieco dalej. W końcu jednak docieramy do celu, a Kenobi jako pierwszy rusza do ogromnych drzwi.
— Najpierw się rozejrzę.
Kiwam głową i pozwalam mu wyjść. Grzecznie trwam u boku młodzika, który mimo bycia młodszym, jest ode mnie dużo wyższy.
— Jeszcze raz usłyszę z jego ust pani senator... Ugh!
Parskam śmiechem na jego żartobliwy komentarz.
— Niby mówi do mnie pani senator, ale dalej mam wrażenie, że używa tonu, którym mógłby mówić do małego dziecka.
— Nie będę potwierdzał ani zaprzeczał. Mogę ci tylko powiedzieć, że słyszę ten ton od kiedy pamiętam.
— Anakin...
Drzwi się otwierają, a Kenobi daje nam znak, że na zewnątrz jest bezpiecznie. Uśmiecham się i gnam przed siebie, chwytając w dłonie materiał swojej sukni. Nie chcę jej zabrudzić.
Biorę głęboki wdech świeżego powietrza gdy moje buty dotykają trawy. Wbijam wzrok w jasne obłoki kłębiące się na niebie.
— Poprowadzę was do ogrodów. Zakładam, że ich jeszcze nie widzieliście?
Oboje mężczyźni kiwają przecząco głowami, a ja przytakuję.
— To najpiękniejsze miejsce w całej Serentii.
Korzystam z zakamarków pamięci, aby przeprowadzić dwóch jedi przez przejście nieuczęszczane przez nikogo. Zdecydowanie wolałabym iść główną drogą, wolę jednak uniknąć komentarzy generała Kenobiego.
Docieramy wkrótce do celu naszej podróży i od razu wchodzimy do środka. Nie muszę się obracać, żeby wiedzieć jak wyglądają miny jedi. Słyszę ich oczarowane westchnięcia pełne podziwu i zaskoczenia.
W żadnym miejscu w galaktyce nie rosną takie ogrody. Nawet na Naboo.
— Senator Estella, jak dobrze panią widzieć! — jedna z mieszkanek podbiega do mnie jak oparzona puszczając kosz ze swoimi zakupami. Niemalże od razu czuję jak Kenobi staje za mną, niemalże stykając się z moimi plecami. — To okropne, to o czym wszyscy mówią...
Uśmiecham się do kobiety i na przekór mistrzowi Jedi chwytam jej dłonie w swoje. Poznaję ją bez problemu, dba ona o rzadki gatunek róż rosnący tylko w tym konkretnym ogrodzie.
— Nic mi nie będzie, obiecuję. A jeśli jestem już na Serentii, to nie mogę nie spotkać się z jej mieszkańcami.
— To tym właśnie zdobyła pani serce ludu... Proszę się nie zmieniać, pani senator.
— Nie zamierzam. Dobrego dnia, pani Qin.
Kobieta kiwa mi głową, uchylając ją bardzo nisko. Wygląda na poruszoną tym, że ją rozpoznałam. Odchodzi powoli, zbierając swój koszyk z ziemii, a ja spoglądam na Kenobiego dalej stojącego za mną. Bardzo blisko.
— Tutejsi ludzie nie zrobią mi krzywdy, generale.
— Nie ma pani co do tego pewności.
— Oboje jesteście nudni — wtrąca Anakin widocznie zirytowany i proponuje mi swoje ramię. Chętnie z niego korzystam, głównie po to aby odejść od Obi-Wana. — Chodźmy dalej.
Okrążamy ogrody, a ja opowiadam Skywalkerowi o gatunkach kwiatów, które w nich rosną. Docieramy też w końcu do małego wodospadu w samym środku tego miejsca, który zdecydowanie pełni rolę najbardziej widowiskowej atrakcji.
— Wow — cicho wyrzuca z siebie młodzik. — Nigdzie nie widziałem czegoś... Takiego.
— Aha, Serentia nie może równać się z żadną inną planetą jeśli chodzi o roślinność.
Siadam razem z młodym Jedi na kamiennej zabudowie wodnej atrakcji i zamaczam dłoń w tafli krystalicznie czystej wody.
— Tęskniłam za tym.
Anakin nie odpowiada, a ja jestem mu za to nieco wdzięczna. Powiedziałam to bardziej do siebie niż do niego.
Mój spokojny dzień nie może jednak taki pozostać. W drzewo stojące nieopodal nas nagle trafia strzała. Niewielka, nie sądzę aby mogła zabić.
Kenobi jak oszalały chwyta mnie w swoje ramiona i podrywa do góry. Rozglądam się aby dostrzec ludzi, którzy targnęli się na moje bezpieczeństwo na mojej własnej planecie.
Nikogo jednak nie dostrzegam.
Jedi zabierają mnie prędko z ogrodów, zasłaniając mnie przez całą możliwą drogę. Kilka strzał przelatuje nam nad głowami, a ja mam ochotę krzyczeć z bezsilności.
W końcu jednak strzelec wykorzystuje chwilę nieuwagi Obi-Wana i strzała ociera się boleśnie o moje odkryte ramię.
I to wystarcza, aby przed oczami zaczęło robić mi się ciemno. Zaciskam zęby najmocniej jak mogę, a dłonią zakrywam ranę, z której sączy się krew.
Chwytam wolną ręką mocniej za ramię Kenobiego i pozwalam mu unieść się do góry. Mój policzek opada na jego bark, a własny, ciężki oddech to jedyna rzecz na której potrafię się skupić.
Cholera jasna.
— Nie odpływaj, Dalio.
Mimo nawoływań jedi, powoli pogrążam się we śnie. Wszystko cichnie, a ja w końcu dostaję upragniony spokój.
✭✭✭
BUDZĘ SIĘ Z OGROMNYM BÓLEM GŁOWY I PIEKĄCYM RAMIENIEM, a syk z moich ust wychodzi niemalże mimowolnie. Staram się podnieść do siadu używając tylko jednej ręki, gdyż drugą ciągle promieniuje ból.
Wokół mnie jest tak jasno. Zasłaniam oczy dłonią nie mogąc znieść światła.
— Obudziłaś się — słyszę głos młodego Skywalkera i wymuszam uśmiech na swoich ustach. — Na całe szczęście, baliśmy się już, że ta strzała była otruta.
— Ty się bałeś, Anakin. Od początku widać było, że nie jest zatruta. Macie wyjątkowo idiotycznych zabójców — wtrąca Kenobi, a ja powstrzymuję chęć przewrócenia oczami. — Każdy inny łowca by to zrobił, a ty byłabyś już martwa.
Wzdycham i masuję swoją obolałą skroń. Starszy jedi siada na skraju materaca i chwyta za moją obandażowaną rękę.
— Może komuś wcale nie zależy na tym aby mnie zabić. Może potrzebuje mnie żywej.
Delikatnie, zupełnie jakby każdy jego dotyk mógł mnie skrzywdzić, odwija on opatrunek i spogląda na ranę. Ja nie chcę tego robić. Odwracam wzrok.
— Zostanie po tym blizna?
Pytam szeptem, wzrok kierując w jego oczy. Niebieski kolor pozwala mi na chwilę ukoić zszargane nerwy.
Kenobi przez dłuższą chwilę nie odpowiada. Ignoruje w zupełności moje wcześniejsze rozważania.
— Zostanie.
Przytakuję i odwracam wzrok. To tylko blizna, nic takiego. Nie powinnam się nią tak przejmować.
A jednak coś w środku mnie przewraca mi żołądek na drugą stronę.
— Opatrunek zmieniony, pani senator. Proszę odpoczywać, któryś z nas w razie potrzeby będzie wartował przy drzwiach.
— Dziękuję, generale.
— Trzymaj się, Dalia. Przyniosę ci później kawę!
Słyszę z oddali od Anakina i kiwam mu głową. Co za uroczy młodzik.
Gdy oboje mężczyźni wychodzą, odbieram połączenie, które idealnie w tym samym momencie zaczyna dzwonić.
Dostrzegam zmartwioną twarz Padmé na hologramie i poprawiam włosy, które poplątały mi się przez czas gdy spałam. Kobieta z ulgą wzdycha gdy mnie dostrzega.
— Witaj, Pa-
— Jak ty się czujesz, D? Jak ramię? Myślałam, że zejdę na zawał gdy nie miałam żadnych informacji o twoim zdrowiu...
Zaciskam usta w prostą linię i pozwalam jej mówić. Ciepło rozlewa się w mojej klatce piersiowej gdy słyszę jak bardzo Amidala się o mnie martwi.
— Wszystko jest w porządku, nie masz czym się przejmować.
— Kazałam już Artoo przygotować statek. Myślałam, że cię dopadli.
— Nie pozbędą się mnie tak prędko — parskam, a uśmiech senatorki Naboo powoduje również mój. — Ale odwiedzić mnie możesz bez okazji śmierci czy porwania.
— To fakt — odpowiada Padmé i poprawia swoją wystawną sukienkę. — Przylecę kiedy tylko będzie to możliwe, obiecuję.
— Trzymam cię za słowo.
Połączenie się kończy, a ja wzdycham. Jak bardzo będą mnie teraz pilnować? Komu zależy na tym abym była martwa? Komu zależy na tym aby mnie zastraszyć?
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi.
⋅•⋅⊰∙∘☽༓☾∘∙⊱⋅•⋅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top