3. Hej.
#jasfanfic
Sprawdzamy obecność - każdy komentuje!
Avianne
Mam dziś spotkanie w wytwórni. Musimy ustalić szczegóły dotyczące mojego singla i mam nadzieję, że wersja, którą otrzymali tym razem ich zadowoli. Wysyłałam im już z pięć, a i tak do każdej mieli jakieś ale. Liczę jedynie, że z teledyskiem nie będą za dużo wydziwiać.
No ale cóż, na razie nie jestem taką gwiazdą, żebym to ja mogła stawiać im warunki.
Uśmiecham się pod nosem, czując oplatające mnie od tyłu w pasie ręce. Charlie opiera brodę na moim ramieniu.
— Gotowa pokazać im kto tu rządzi? — pyta cicho, po czym całuje mnie w policzek.
— Ta, jasne. Na pewno bardzo będzie ich interesowało to, co mi się nie podoba — rzucam ironicznie.
On nie do końca to rozumie, bo jest już na takim etapie, że może dyktować im warunki bez obawy, że zerwą kontrakt. A nawet jeśli by to zrobili, to masa innych wytwórni będzie chętna na współpracę z nim. Ja na razie muszę na to zapracować.
— Powiedz im, że jeśli coś im nie pasuje, to twój kochający i wspierający narzeczony chętnie z nimi porozmawia.
— Już prawie mąż. — Unoszę dłoń, eksponując błyskotkę, którą mam na jednym z palców.
— Właśnie. Zostaniesz przy swoim nazwisku? — pyta, a ja wzruszam ramionami.
— Chciałabym przyjąć twoje, ale boję się, że ludzie będą mówić, że to moja forma na wybicie się.
— Nie przejmuj się nimi. Będę zaszczycony, pani Avianne Puth.
Uśmiecham się jeszcze szerzej i wtulam w jego klatkę piersiową. Nie do wiary, że zostanę żoną tego człowieka, który daje mi tyle radości.
— I jak ja mam cię wypuścić w trasę, co? — Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi.
Obejmuje mnie mocniej. Nie chcę, żeby wyjeżdżał.
— Możesz jechać ze mną.
— Nie da się, wiesz o tym, Charlie.
— Wiem i strasznie żałuję, skarbie. Ale obiecuję, że gdy wrócę, zorganizujemy sobie nasz miesiąc miodowy.
— Trzymam cię za słowo. Chcę cię mieć na calutki miesiąc tylko dla siebie.
— Będziesz miała do wyłącznej dyspozycji.
Odwracam się przodem do niego i nim zdąży zareagować, przyciskam swoje usta do jego, zarzucając ręce na jego szyję. Kocham go.
***
Shawn
— Jesteś na sto procent pewien, że nie będzie tam nikomu przeszkadzał? — pyta chyba po raz tysięczny już dzisiaj Daliah.
Ubiera kurtkę, a ja wywracam oczami.
— Nie będzie. A nawet jeśli, to ten ktoś może wyjść, bo ja nie chcę współpracować z ludźmi, którym przeszkadza mój syn.
Chwytam mocniej chłopca, którego mam na rękach i całuję w czółko. Nikt nie jest dla mnie ważniejszy, niż Alex i żaden debil z wytwórni nie będzie mi mówił, że nie mogę przyjść z nim na spotkanie.
— Jakiś niegrzeczny się zrobiłeś — stwierdza Daliah, po czym całuje Alexa w czółko, a mnie w policzek. — Kocham cię, młody, oszczędź ojca, okej? Jakby co, to dzwoń.
— Nie będzie takiej potrzeby. Baw się dobrze.
Daliah uśmiecha się do nas, po czym macha do małego i wychodzi z mieszkania.
— No to co, młody? Kończymy śniadanie i jedziemy, co nie?
Alexander jest niejadkiem i wcisnąć w niego cokolwiek to istny armagedon. Jest już po dziesiątej, wstał o ósmej, a on nadal męczy swoje śniadanie. Ale musi zjeść jeszcze trochę, zanim wyjdziemy, choćbym miał się spóźnić.
Po nieco nierównej walce udaje mi się w niego wcisnąć jeszcze pół miski tej papki, którą przygotowała mu Daliah, ale za to jego koszulka nadaje się tylko do przebrania. Wycieram jego buźkę i ubieram czystą bluzkę. Niech się jakoś prezentuje. Ubieram jego kurtkę, ogarniam też siebie, zabieram rzeczy, które uszykowała Daliah i wychodzimy z mieszkania.
Zapinam go w foteliku, a sam zajmuję miejsce za kierownicą. Alex lubi jeździć samochodem, chociaż tyle.
— Jak myślisz? Zgodzą się na wszystkie warunki taty, co? — mówię do niego, choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie odpowie.
Patrzę w lusterku na dzieciaka, który jest zajęty miętoleniem zabawki, którą zawsze ma w samochodzie i wzdycham cicho, mimowolnie się uśmiechając. Oj, młody, młody.
Podjeżdżamy pod budynek wytwórni, parkuję na wolnym miejscu i wysiadam z samochodu. Odpinam pasy Alexa i wyciągam go z fotelika. Zabieram torbę z rzeczami, które Daliah uznała za wyższą konieczność i powiedziała mi, że mam nawet nie myśleć o tym, żeby o tym zapomnieć.
— Okej, idziemy, młody. Załatwimy to szybko i spadamy.
Zmierzamy do wejścia do dużego budynku, w którym już zapewne na mnie czekają, ale trudno. Alex musiał zjeść śniadanie.
Patrzę na młodego i śmieję się cicho, widząc, że czapka zsunęła się mu na oczy. Poprawiam mu ją, a sekundę później wzdrygam się, czując, jak ktoś na mnie wpada. Chwytam odruchowo mocniej Alexa, po czym spoglądam na osobę, która zdążyła już zrobić krok w tył.
Kurwa.
— Przepraszam, zapatrzyłam się w telefon, odpisywałam na wiadomość i... — urywa, gdy podnosi wzrok i spogląda na mnie.
Wpatrujemy się w siebie bez słowa. Nie wiem, kto jest bardziej zdziwiony, tak szczerze. Patrzę na jej twarz, wyłapując każdy szczegół. Jest jeszcze piękniejsza, niż kiedy widzieliśmy się ostatnio.
— Nic się nie stało — dukam w końcu. — Cześć.
— Hej — odpowiada krótko.
Jest niezręcznie. Bardzo. Oboje to czujemy, ale mam też dziwne odczucie, że żadne z nas nie chce odejść.
— Słyszałem, że ty i Charlie... się zaręczyliście. — Te słowa ciężko przechodzą mi przez gardło, ale to jedyne, co przychodzi mi w tej chwili do głowy. — Gratulacje.
— Tak. — Uśmiecha się. Jest szczęśliwa, to dobrze. — Zaskoczył mnie z tym, nie spodziewałam się, ale się cieszę.
Mi trochę pęka serce, ale to nic.
— To dobrze.
— Mhm. A to twój synek? — pyta, spoglądając na Alexa, który patrzy na nią z zaciekawieniem.
Ta, wiem, młody, mi też się podoba.
— Tak, Alex. Mamy dzisiaj razem spotkanie w wytwórni.
— Ja właśnie skończyłam. Poszło nawet lepiej, niż przypuszczałam. Zgodzili się na wszystko, czego chciałam — oznajmia z uśmiechem.
— Też mam nadzieję, że pójdzie dobrze.
— Na pewno. To raczej ty dyktujesz im warunki, nie oni tobie.
— Ta, byłoby miło, gdyby tak by— przerywa mi dźwięk mojego telefonu. — Sekundka.
Avianne kiwa głową i na całe szczęście nie wygląda, jakby miała zamiar uciec, kiedy ja odbiorę połączenie. Wyciągam telefon z kieszeni i przejeżdżam po zielonym, po czym przykładam urządzenie do ucha.
— Halo?
— Z tej strony komisarz West, jest pan rodziną pani Daliah Walsh?
— Um, w pewnym sensie tak? — stwierdzam zaniepokojony. — Coś się stało?
Co ona znowu wywinęła?
— Pani Walsh miała wypadek samochodowy. Została przetransportowana do szpitala św. Michała*.
— O cholera. Um, przepraszam, to coś poważnego? — pytam, czując na sobie zaciekawione spojrzenie Avianne.
— Nie jestem w stanie udzielić takich informacji.
— Dobrze, dziękuję, będę tam za chwilę.
Rozłączam się i chowam telefon do kieszeni.
Kurwa, tyle razy jej mówiłem, że ma jeździć wolniej.
— Coś się stało?
Podnoszę wzrok i spoglądam na zaniepokojoną twarz dziewczyny.
— Daliah miała wypadek, cholera. Przepraszam cię, ale muszę zadzwonić do Andrew, że nie będzie mnie na spotkaniu i jeszcze ogarnąć jakąś opiekę dla Alexa, bo niania się rozchorowała, jej rodzice mieszkają dwie godziny stąd, moi są w Anglii u rodziny mamy, a nie zabiorę go do szpitala, żeby jeszcze coś złapał, choler-
— Ja z nim mogę zostać — wypala, czym zadziwia chyba nas obu. — O ile chcesz, oczywiście, w sensie wiem, że nie widzieliśmy się długo i...
— Naprawdę możesz? — pytam ją, przerywając jej w pół zdania.
Może nie powinienem się na to zgadzać, ale to najszybsza opcja plus oznacza, że jeszcze z nią porozmawiam.
— Mogę, tak myślę.
— Dasz radę? On nadal używa pieluch i-
— Opiekowałam się bratem, ogarnę to.
— Będę wdzięczny. Naprawdę. Przyjechałaś swoim autem? — pytam, a ona marszczy brwi, ale kiwa głową. — To świetnie, musimy się wymienić, bo w moim jest fotelik.
— Okej, jasne.
— Słyszałeś, Alex? Zostaniesz z Avi na troszkę, dobrze? Nie pogniewasz się na mnie? — pytam go, choć on i tak nie odpowie, a nawet jeśli, to nie ma wyboru.
Wymieniamy się kluczykami od samochodów, ona mówi mi, który to jej, a ja, który mój.
— I tu masz klucze od mojego mieszkania. W sensie, nie musisz z nim tam jechać, ale jakby on i tak ma swoją popołudniową drzemkę i swoje zabawki.
— Jasne. Tak będzie najlepiej, tak myślę.
Podaję jej młodego, torbę i obiecuję, że wrócę jak najszybciej się da, przy okazji instruując ją, jak ma zapiąć jego fotelik i że nadal mam ten sam numer telefonu, po czym niemalże biegiem zmierzam do auta, przy okazji dzwoniąc do Andrew.
Mam ochotę udusić Daliah, ale i tak powiem jej swoje, jak już dotrę do szpitala. Musi jeździć wolniej, nie ma innej opcji. Już raz miała stłuczkę, ale na szczęście wtedy też jechała bez Alexandra i skończyło się na strachu.
Oby tym razem też tak było.
***
Hej hej!!!
Przepraszam za brak rozdziału wczoraj, ale trochę poimprezowałam😅 matko, jak ja dawno z domu nie wychodziłam, już nie te lata... starość nie radość, młodość nie wieczność :)
Czekam na Wasze opinie!
Buzi,
mrsgabriellee xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top