Zadawaj pytania ◎ Czwartek 10 listopada 2039.
Connor otwiera oczy, słysząc głośniejsze niż do tej pory skrzypnięcie łóżka w sypialni. Nie podnosi się na razie z sofy, na której spędził noc, czytając książki posiadane przez Banks, gdy ona spała u siebie. Wczorajszego wieczora nie rozmawiali już o niczym poważnym, dziewczyna była na to zbyt pijana, a on nie chciał pogarszać jej i tak fatalnego nastroju kolejnymi pytaniami. Dlatego postanowił zostawić je sobie na rano, gdy może Orla będzie czuła się trochę lepiej.
– Cześć – szepcze Banks, stając w drzwiach między sypialnią a salonem i uśmiecha się niepewnie do Connora. – Przepraszam za wczoraj...
– Nic się nie stało.
– Dziękuję, że zostałeś – mówi Orla, owijając się ciaśniej cienkim szlafrokiem. – Wezmę szybki prysznic, by wrócić do życia i zaraz przyjdę. Umiesz włączyć ekspres do kawy?
– Tak, jaką pijesz?
– Czarną, dziękuję.
Dziewczyna przebiega pośpiesznie przez salon, a on zauważa odciski jej bosych stóp, które przez chwilę utrzymuje się na brązowych, zimnych panelach podłogowych. Connor wstaje powoli i idzie do niewielkiej kuchni, gdzie robi jej kawę, rozglądając się po prostym wyposażeniu. Banks nie należy raczej do osób, które lubią gotować, nie ma za wiele rzeczy w szafkach, a jej lodówkę raczej wypełniają dania przygotowane przez kogoś innego i gotowe do odgrzania. Jeszcze zanim lampka ekspresu powiadomi go, o tym, że napój jest gotowy, zagląda do jej sypialni. Tak jak ostatnim razem, widzi, że panuje w niej niesamowity rozgardiasz, a na szafce nocnej zauważa jeszcze jedną książkę.
Hank zawsze powtarza, że jest jednym człowiekiem na tym świecie, który ma jeszcze jakieś papierowe egzemplarze, ale jak widać, Banks może z nim konkurować. Co właściwie nie dziwi Connora, a raczej utwierdza go w tym, jak pod pewnymi względami Orla jest podobna do Andersona.
Bierze do ręki tom w skórzanej okładce, od razu wiedząc, że jest to stare, drogie wydanie i czyta drobne złote litery.
"Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?"
Autor: Philip K. Dick
Gatunek: science fiction.
Data wydania: 1998.
W obecnym świecie chyba każdy słyszał o tej powieści, więc tym bardziej ciekawi go, czemu Orla czyta ją dopiero teraz. Choć patrząc na stan, w jakim znajdują się strony, jest wysoce prawdopodobne, że nie robi tego po raz pierwszy. Connor kartkuję powieść, upewniając się, że nie zmieni miejsca, w którym znajduje się zakładka i zauważa inskrypcje na pierwszej stronie.
Nigdy nie przestawaj zadawać mi pytań.
E.
– Lepiej uważaj, kilka ostatnich stron ledwo się trzyma – mówi Orla, stojąc w wejściu i uśmiecha się do niego lekko. – Ma swoje lata, dostałam ją na dwunaste urodziny.
– To chyba dość wymagająca lektura dla kogoś tak młodego.
– Owszem, ale dzięki niej patrzyłam na świat w zupełnie inny sposób. I dzięki niej nigdy nie przestałam zadawać właściwych pytań. – Dziewczyna wyjmuje mu z rąk książkę i odkłada ją z powrotem na stolik. – Jak tam moja kawa?
Banks z uśmiechem idzie do kuchni, nie porusza się już jednak na boso, ma na nogach czarne skarpetki w ananasy, które sięgają jej niemal do połowy łydki. Dziewczyna nalewa sobie kawę do kubka, widząc, jak Connor idzie z powrotem do salonu i rusza za nim.
Orla staje naprzeciwko niego i chwilę przygryza usta, myśląc, od czego powinna zacząć, w końcu upija łyk kawy i bierze głęboki wdech.
– To wszystko przez to, że Cole nie żyje – mówi, a android mruży oczy, przyglądając jej się uważnie. – Pytałeś o to, dlaczego Hank nie może znieść mojej obecności, dlaczego sądził, że jestem naćpana, dlaczego nie wierzy w ani jedno moje słowo... to wszystko przez to, że on zginął.
– Chyba będziesz musiała rozwinąć swoją wypowiedź.
– Oczywiście, do tego zmierzam... Hank przyjaźnił się z moim ojcem jeszcze w szkole, a po tym, jak moi rodzice się rozwiedli, zawsze starał się, być przy mnie. Jak byłam mała, to zabierał mnie na mecze, do kina... przy nim mogłam być dzieckiem. Jednak nie jesteśmy tu po to, bym mówiła o swojej matce i kiepskim dzieciństwie, a o Hanku. Później pojawiła się jego żona, nie przepadałyśmy za sobą, ale to nigdy nie był otwarty konflikt, wiedziałam, że mają swoje problemy, więc już wtedy próbowałam trochę ograniczyć kontakty z nimi. Szło mi całkiem nieźle, dopóki nie umarła moja matka, miałam wtedy dziewiętnaście lat i nikogo więcej, kto byłby w stanie okazać mi trochę serca. Więc Hank mimo tego, że miał syna w drodze, opiekował się też mną... był dumny, że poszłam na kryminalistykę, że radzę sobie świetnie, że chce być detektywem, jak on. To były fajne czasy. – Dziewczyna uśmiecha się lekko, upija znów kawę i zaczyna krążyć po mieszkaniu. – Samantha zaczęła mnie lubić, jak urodził się Cole, bo pomagałam im, ile mogłam. Zajmowałam się nim, bawiłam się z nim, był dla mnie... kurwa, ten dzieciak był dla mnie całym światem. A później wszystko się zjebało...
– Wyrzucili cię ze szkoły policyjnej – wchodzi jej w słowo Connor, a ona uśmiecha się gorzko. – Nie znalazłem informacji dlaczego, tylko że nie ukończyłaś szkolenia.
– Z zajebiście głupich powodów, jak by to określił Hank. Miałam dwie nieprzyjemne sytuacje, na jedną przymknęli oko, po drugiej mi podziękowali, zdarza się, znalazłam inny plan na życie. Hank jednak nie był zachwycony... wieloma decyzjami, które wtedy podjęłam. Zaczęliśmy się regularnie i głośno kłócić. Uważał, że marnuję swój potencjał, że igram z ogniem... – opowiada i nagle przystaje w pół kroku. – Jedenastego padało. Taka okropna marznąca mżawka, która wdziera się pod ubranie i osiada na chodnikach... a on chciał żebym przyjechała do nich, zająć się dzieckiem, bo ma sprawę. Odmówiłam. Nie chciało mi się wstać z łóżka. Kłóciliśmy się przez telefon przez ponad godzinę, a w końcu Hank stwierdził, że nie chce mnie widzieć, dopóki nie ogarnę swojego życia. – Banks siada obok bruneta na kanapie, zaciskając dłonie na kubku. – Mieli wypadek, jadąc do jej rodziców, Cole zginął, bo wieczór wcześniej byłam na imprezie i tego dnia nie chciało mi się wyjść z domu przed południem. Hank oczywiście nigdy nie powiedział mi, że mnie obwinia, za bardzo był zajęty obwinianiem siebie... za to Samantha. Sam powiedziała mi to prosto w twarz.
Connor widzi, jak po policzkach dziewczyny zaczynają płynąć łzy, które próbuje nerwowo wycierać rękawem swojego swetra, ale zdaje się, że robi to na próżno. Jej ramiona drżą, jakby było jej zimno, gdy z całych sił, zbiera się, by kontynuować historię.
– Nie mogłam sobie z tym poradzić, jak sam zauważyłeś, jesteśmy podobni. On pił, ja też piłam, ale picie nie sprawia, że chce ci się żyć, a raczej, daje wrażenie powolnego zabijania się po trochu. Co innego narkotyki. Nie chciałam się zabić, przynajmniej tak sobie wmawiam, ale jednego wieczora na jakiejś imprezie wzięłam tyle, że powinnam już dawno leżeć w trumnie. Jednak jestem jak pieprzone karaluchy – Orla odstawia kubek i zaczyna odrywać skórki przy paznokciach. – Wylądowałam w szpitalu, myślę, że Hank się o tym dowiedział, ale nigdy nie przyszedł mnie odwiedzić. Jednak co by nie mówić, całe to zajście dało mi do myślenia, ogarnęłam się, zaczęłam pracować, pojawił się Jake... Niecałe dwa lata temu miałam sprawę, szukałam jakiejś nastolatki, która prysnęła z domu. Wiedziałam, że chłopak tej małej ćpa, więc szukałam incognito po melinach i pech chciał, że gdy przyjechałam do jednej z nich, Anderson właśnie kończył ją zgarniać.
– Próbowałaś mu wytłumaczyć, czemu tam byłaś?
– Próbowałeś kiedyś tłumaczyć coś Hankowi, który nie tylko jest na ciebie wściekły, co jeszcze przekonany o swoich racjach? – pyta Orla, a Connor uśmiecha się lekko. – Więc sam kurwa widzisz.
– Czemu teraz z nim nie porozmawiasz? Przez ostatni rok Hank naprawdę się zmienił.
– Dlatego, że się boję Connor. Nie jestem gotowa na konfrontację, nie jestem gotowa na to, by kolejny raz się zawieść, albo co gorsze, w jakiejś dalszej perspektywie znów zawieść jego. Teraz Hank ma o mnie fatalne zdanie, więc może to i lepiej, przynajmniej nie ma wobec mnie żadnych oczekiwań.
Dziewczyna ma ogromną ochotę się po prostu do niego przytulić, wepchnąć pod jego ramię, oprzeć głowę na jego klatce piersiowej i czekać, aż się uspokoi. Ma wrażenie, że jakby mogła to zrobić, w kilka sekund poczułaby się o wiele spokojniejsza, nawet jeśli wczoraj wieczorem potraktowała go jak swojego największego wroga.
Może tak właśnie czuł się Hank, jak przydzielili mu Connora? Gdybym od naszego pierwszego spotkania wiedziała, że to on jest słynnym łowcą defektów, to na pewno nie siedzielibyśmy tu i teraz razem. Na pewno nie zabrałabym go do Jerycha, a już na pewno nie opowiedziałabym mu o tym, jak dla mnie wyglądały te zeszłoroczne listopadowe noce.
Pewnie dokładnie tak samo było z Andersonem, nienawidził go tak długo, aż pokochał go jak syna.
– Tym, co chyba fascynuje mnie w ludziach najbardziej to, to jaki macie problem, by po prostu usiąść i porozmawiać – mówi Connor. – Czy to z nami, czy z własnymi politykami, czy choćby w rodzinie. Hank jest taki sam, woli chować wszystkie swoje urazy, aż do skrajnego momentu, gdy je wykrzyczy. Dlatego z was dwojga to ty, powinnaś być mądrzejsza i spróbować się dogadać.
– Nie, nie wydaje mi się – odpowiada Orla i ostatni raz przeciera policzki rękami. – Odpowiedziałam w tej chwili na wszystkie twoje pytania detektywie?
– Tak, myślę, że na dziś wystarczy tego przesłuchania. – Orla parska śmiechem, widząc, jak puszcza do niej oko. Dziewczyna podciąga nogi na sofę i obejmuje je ramionami, przyglądając mu się ze zmęczonym uśmiechem. – Jak się czujesz?
– Nieźle, choć chyba powinnam cię jeszcze raz przeprosić. Teraz za to, że zmusiłam cię, byś został ze mną...
– Byłaś w naprawdę kiepskim stanie, uznałem, że lepiej będzie, jak będziesz miała towarzystwo.
– Dziękuję.
– Nie masz za co, jednak będę musiał niedługo zbierać się na posterunek. Wczoraj był mecz, więc Hank pewnie nie pojawi się przed południem, ale wolę nie kusić losu.
– Ja muszę się zbierać do Jerycha, obiecałam Shailene, że mimo wszystko jej dziś pomogę i wolę nie spieprzyć sprawy – odpowiada Orla i uśmiecha się do niego. – Nigdy nie byłam świetna w kontaktach międzyludzkich, ale jak mi na kimś zależy, to naprawdę staram się tego nie zjebać, ale musisz być przygotowany na to, że jak chcesz się ze mną przyjaźnić, to pewnie będzie balansowanie na granicy.
Connor uśmiecha się do niej lekko, rozumiejąc, jak mocno chce się z nią przyjaźnić. Nie ma w końcu nikogo poza Hankiem, nigdy nie miał czasu, by nawiązać więzi z ludźmi z Jerycha, przez to, że wszyscy byli zajęci doprowadzaniem świata do nowego porządku. Uważał Markusa za kogoś bliskiego, ale nie wie czy do końca nazwałby go przyjacielem. Z Orlą za to od początku jest inaczej, jakby dziewczyna należała od zawsze do otaczającego go świata.
– Lubię wyzwania – odpowiada Connor, a ona przytakuje mu lekko, jakby potwierdzając, że udzielił dobrej odpowiedzi. – Podobają mi się twoje skarpetki.
– Naprawdę? – pyta zaskoczona, prostując nogi na sofie, tak, że prawie kładzie mu je na kolanach. – Lubisz ananasy?
– Nie wiem, wyglądają ładnie, jako wzór.
– Nie podejrzewałabym cię o takie szaleństwa. Zawsze wyglądasz, jakbyś miał mi sprzedać pieprzoną biblię. – Śmieje się Orla. – Choć z całą pewnością twój strój teraz jest o wiele lepszy niż stroje androidów sprzed rewolucji.
– Lubiłem tamten strój i dobrze się czuję pod krawatem – przyznaje Connor, utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
– Mnie bardziej ciekawi, czemu wciąż nosisz diodę? Dla wielu z was jest ona symbolem wszystkiego, co najgorsze. – Brunet uśmiecha się do niej, jakby nie odpowiadał po raz pierwszy na to pytanie.
– Dlatego, że jest częścią mnie, bez niej miałbym wrażenie, że próbuje udawać człowieka, a przecież nigdy nie będę człowiekiem.
– I to akurat kurwa bardzo dobrze – odpowiada od razu Orla i sięga po swój kubek z kawą, który odstawiła na podłogę. – Mnie ona nie przeszkadza, przynajmniej wiem, kiedy sprawiam, że czujesz się niekomfortowo – dodaje, uśmiechając się odrobinę bezczelnie i szturcha go delikatnie stopą w rękę, a jak na zawołanie kolor okręgu na jego skroni zmienia kolor na czerwony.
– Muszę się zbierać na posterunek - mówi Connor, wstając z kanapy, a ona od razu robi to samo. – Przykro mi.
– Nic nie szkodzi, spotkamy się jutro na marszu? – pyta Orla z nadzieją w głosie.
– Oczywiście – odpowiada, sięgając po swoją marynarkę, którą powiesił wieczorem na wieszaku przy wejściu. Connor spogląda z uśmiechem na Banks, która stoi przed nim w długim swetrze i swoich śmiesznych skarpetach, sprawiając wrażenie o wiele bardziej dziecinnej, niż zazwyczaj. – Jak chcesz, możemy później gdzieś pójść.
– Na kolację? – Śmieje się Orla, a ku jej zaskoczeniu Connor jej przytakuje. Dziewczyna od razu poważnieje, jakby się wystraszyła, ale w końcu uśmiecha się lekko. – Z chęcią, jak tylko uda nam się spławić Shailene.
– W takim razie do jutra.
– Do jutra – odpowiada Banks i opiera się o drzwi, odprowadzając go wzrokiem do windy.
Jak tylko zostaje sama, opiera się czołem o najbliższą ścianę i uderza w nią głową kilka razy.
Brawo, po prostu jestem gotowa ci pogratulować Banks. Byłaś o krok od tego, by to koncertowo zjebać, a jednak ci się nie udało. Lene będzie z ciebie taka dumna.
O ile oczywiście wczoraj nie powiedziałaś jej o dwóch słów za dużo i w ogóle będzie chciała z tobą rozmawiać ty pieprzona alkoholiczko.
Nie powinnaś pić, bo robisz się agresywna i niszczysz wszystkich wokół siebie.
Dokładnie tak, jak Hank.
Kurwa. Pieprzony Connor ma rację, naprawdę jestem do niego podobna.
Jakby nie kolor skóry, naprawdę bym podejrzewała, że to Anderson mnie spłodził i całe życie żyłam w kłamstwie.
Orla bierze jeszcze jeden głęboki wdech, zanim pójdzie do kuchni po drugi kubek kawy, który ma postawić ją na nogi. Ostatecznie dopiero dobrą godzinę później udaje jej się doprowadzić do porządku i wyjść na zaśnieżone ulice Detroit, zmierzając w stronę budynku Jerycha.
Rozdział trochę pełen ekspozycji, ale mam nadzieję że w świetle poprzedniego wyszła ona choć trochę naturalnie.
Mam nadzieję, że czekacie na kolejny rozdział, bo będzie się działo.
Kons.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top