Właściwe decyzje ◎ Niedziela 11 marca 2040.
Pogoda od rana sprawia wrażenie wyjątkowo dobrej, zza okna można ocenić słońce i lekkie zachmurzenie jako idealne warunki do spaceru. Jednak gdy Orla stoi na pustym parkingu przy cmentarzu, czuje przeraźliwe zimno, wdzierające się pod jej ubranie i nieznośnie wręcz atakujące jej kostki. Banks już zaraz po wyjściu z domu zrozumiała, że założenie pierwszy raz w sezonie tenisówek nie było wcale dobrym pomysłem, zwłaszcza że tylko część dzisiejszego przedpołudnia spędzi w samochodzie.
Na widok wysokiego bruneta Orla poprawia nerwowo torbę na ramieniu i stara się nie zdradzić absolutnie żadnych emocji. Co stanowi dla niej niemal niemożliwe wręcz zadanie, ponieważ android wygląda łudząco podobnie do mężczyzny, którego kocha.
– Czy się spóźniłem? – pyta RK900, gdy zatrzymuje się bliżej niej. – Wydawało mi się, że umówiliśmy się na ósmą.
– Tak, ja byłam wcześniej, nie było korków i nie musiałam obudzić syna, żeby się ogarnął... – zaczyna się tłumaczyć, ale urywa zdanie w połowie i kręci głową. – Przejdźmy się.
– Oczywiście – odpowiada mężczyzna i rusza za brunetką. Android łapie się za dłonie za plecami, gdy zrówna z nią krok i dostosuje się do narzuconego przez nią tempa. Po czym uznaje, że powinien rozpocząć dalszą rozmowę, skoro Orla na razie nie ma takiego zamiaru. – Nie wiedziałem, że masz syna.
– Nie masz dostępu do dokumentów adopcyjnych Jerycha, nie wiedzieć czemu systemy rządowe jeszcze nie zrównują wszystkiego. Potrzeba czasu, ustawa dopiero co została przegłosowana i ja też dopiero niedawno dopełniłam formalności, jeśli chodzi o opiekę nad Harrisonem – mówi brunetka, nie odrywając wzroku od swoich butów. – Nie planowałam, że zostanę z nim sama.
RK900 zastanawia się, czy powinien ją przeprosić, czy w jakiś inny sposób okazać, choć odrobinę skruchy. W końcu to poniekąd właśnie dzięki niej pierwszy raz w całym swoim życiu otworzył oczy, widząc, do jakich poświęceń jest gotowa dziewczyna tylko po to, by ocalić jego... brata i swojego syna. Dostrzegł ją przecież w windzie, ale bez problemu oszacował wtedy, że Banks nie jest żadnym zagrożeniem dla jego misji. W końcu jego program nie pozwalał mu brać pod uwagę tak wielkich ludzkich emocji, jak te, które widział między brunetką a RK800, który przecież bez zastanowienia chciał uratować ją w pierwszej kolejności.
– Więc co planujesz zrobić ze swoim życiem? – pyta Orla, przerywając chwilę ciszy. Poprawia torebkę i unosi na niego spojrzenie. Brunet uśmiecha się nerwowo, a ona czuje drobne ukłucie w sercu, nie mogąc wyjść z podziwu, jak bardzo przypomina on jej teraz Connora.
– Chciałbym mieć jakiś plan, ale niestety nie wiem na ten moment, co robić. Zostałem zaprojektowany, jako maszyna do eliminacji innych modeli... To nie stanowi najlepszego punktu wyjścia.
– Coż, nie tylko ty zostałeś tak zaprojektowany...
– Connor pamiętał swoje działania, gdy podjął decyzję o przełamaniu swojego programu. Ja nie wiem nawet, kto mną kierował.
– Są też inne modele z waszej linii, które z powodzeniem żyją swoim życiem w różnych częściach kraju.
– Wiesz o nich coś więcej? – pyta szczerze zaciekawiony RK900, a Orla uśmiecha się lekko.
– O kilku z nich... Najbliżej z nas żyje model 54, jest strażakiem w Cleveland i wybrał sobie imię Aaron. Wiem też, że jeden z nich jest w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Atlancie. Z kolei Eli, który mieszka w Santa Clarita zajmuje się modą, więc możesz być każdym. Nawet artystą.
– Dlaczego ich szukałaś?
– Jestem prywatnym detektywem z problemami ze snem, nie mam nic lepszego do roboty.
Orla skręca dość gwałtownie w mniejszą alejkę prowadzącą między drzewa, nie oglądając się nawet na to, czy RK900 idzie dalej za nią. Dziewczyna zaczyna bać się, że spotkanie z nim twarzą w twarz mogło być jednym z jej najgłupszych pomysłów, ale teraz już jest za późno by się wycofać. Dlatego idzie przed siebie, aż dotrze do miejsca, gdzie nie cały miesiąc temu pochowali Hanka i się zatrzymuje.
– Nie spytasz mnie, czemu chciałam się z tobą zobaczyć? – Orla spogląda na niego chłodno, a on kręci lekko głową.
– Nie muszę. Wiem, o broni w twojej torbie.
– Czyli pewnie wiesz też doskonale, że odkąd cię dziś zobaczyłam, chciałam po nią sięgnąć trzy razy. Tylko za każdym razem, jak na ciebie patrzę, dociera do mnie, że nie mogę tego zrobić. Uwierz mi, że cholernie tego pragnę, ale nie mogę tego zrobić... Bo za bardzo go przypominasz.
– Domyślam się, winisz mnie za śmierć swojego chrzestnego ojca i to, co stało się z Connorem. To logiczne i niezwykle wręcz przewidywalne, że chcesz tę nienawiść wyładować na kimś, a ja nadaję się do tego idealnie – mówi RK900 i staje przed nią, tak by Orla musiała na niego w końcu spojrzeć. – Zakładam, że masz kolegów w policji, którzy też nie przepadają za androidami. Zeznasz, że próbowałem cię zaatakować i oddałaś strzał w obronie własnej, wszyscy się zgodzą, że tak właśnie było. Tylko, czy wtedy poczujesz się lepiej?
– Nie poczuję się lepiej, gdy uniewinnią cię ze wszystkiego. Jakby to się nigdy nie wydarzyło, a przecież się wydarzyło! Przecież straciłam wszystko! I nie mam nawet jednego śladu, najmniejszej poszlaki, która mogłaby doprowadzić mnie dalej...
– Uwierz mi, że ja też bardzo pragnę się dowiedzieć, kto mnie kontrolował.
Orla puszcza broń, na której zaciskała dłoń i wyjmuje rękę z torebki. Nerwowo przeciera twarz i bierze głęboki wdech, jakby próbując znów zaakceptować własną słabość. Wściekłość na niego, nie da jej absolutnie nic, tak samo, jak jego śmierć nie przyniesie jej najmniejszego ukojenia i nic nie zmieni. Nadal nie będzie miała nic, a do tego nic, dołączy jeszcze krew na rękach, dlatego się poddaje. Mimo wszystko chcąc wierzyć, że gdyby stała twarzą w twarz z mordercą, to byłaby w stanie zabić.
Dziewczyna unosi wzrok i dopiero teraz zauważa, że RK900 ma niebieskie oczy. Ta jedna rzecz w jego urodzie pozwala jej pierwszy raz zobaczyć w nim... osobę. A nie tylko cień kogoś, kogo kocha, nie jakąś kreskówkową karykaturę swojego ukochanego tylko osobną, żywą jednostkę. Orla uśmiecha się lekko, zaczynając zdawać sobie sprawę z tego, że RK900 jest wyższy, ma odrobinę jaśniejsze włosy i przecież nie mówi takim samym głosem.
A co za tym idzie przed zabiciem go z zimną krwią nie broni go tylko jego podobieństwo do Connora, ale przede wszystkim posiadane przez Orlę sumienie.
– Byłam na niego wściekła, czułam się taka cholernie oszukana, gdy dowiedziałam się, że to Connor jest tym słynnym łowcą defektów – mówi niespodziewanie, nie odrywając wzroku od twarzy androida naprzeciwko siebie. – Przez chwilę nie obchodziło mnie, że przecież już zdążyłam go polubić, że nie widzę w nim tego, że był zwykłą maszyną... Chciałam, żeby zniknął z mojego życia. Pokłócił się ze mną i... ruszyliśmy dalej.
– Wiem, że Connor też miał wyrzuty sumienia przez to, że sprowadził na Jerycho zagładę.
– Nie, nie chcę teraz mówić o wyrzutach sumienia, Nines. Teraz mówię o tym, że powinniśmy ruszyć dalej.
– Wydawało mi się, że jesteśmy w miejscu, do którego chciałaś przyjść – odpowiada android, a ona parska śmiechem.
– Nie, miałam na myśli to, że skoro zdecydowałam się odłożyć broń, to może spróbujemy po prostu się dogadać.
– Właściwie po to tu przyjechałem, po to i po to, by cię przeprosić. – Orla przytakuje mu lekko i robi krok do przodu, po czym przytula go na ułamek sekundy.
– Ja powinnam cię przeprosić. Jestem w totalnej rozsypce i podejmuje kiepskie decyzje, nie powinnam cię oceniać, bo to nie ty mnie skrzywdziłeś, a ludzie, którzy tobą kierowali. I to ich będę chciała znaleźć i zabić – mówi Banks, odsuwając się od niego. – Zazwyczaj, kiedy jestem w lepszym stanie, cenię sobie życie androidów bardziej niż ludzi, bo uważam, że jesteście od nas o wiele lepsi.
– Nie od wszystkich – odpowiada RK900 i uśmiecha się minimalnie do dziewczyny. – Nines?
– Słucham?
– Nazwałaś mnie Nines. – Orla śmieje się cicho i wzrusza ramionami.
– Tak, przepraszam. Nie wiem, jak mam się do ciebie zwracać.
– Nines będzie w porządku – mówi android, a ona przytakuje mu lekko.
– Więc Nines. Wiem, gdzie przydałaby się osoba z twoją wiedzą i twoimi umiejętnościami. – RK900 spogląda na nią pytająco, a uśmiech dziewczyny nie zwiastuje raczej nic dobrego. – Kapitan Fowler zaproponował mi ostatnio, żebym przemyślała ukończenie szkoły i karierę. Chyba brakuje im dobrych detektywów, więc nie powinni ci odmówić. Jak sam wspomniałeś, mam kolegów policji.
◎
Orla parkuje sportowy samochód pod willą i jeszcze chwilę napawa się samotnością, zanim wejdzie do środka. Chloe czeka na nią za drzwiami, a dziewczyna niemal podskakuje, zaskoczona jej obecnością.
– Przepraszam, nie chciałam cię wystraszyć. Wszystko w porządku? – pyta pogodnie blondynka i wyciąga rękę, by zabrać od Banks jej płaszcz.
– Nie, nic nie jest w porządku, ale chyba powinnam już do tego przywyknąć – odpowiada chłodno Orla i rusza w głąb domu, a Chloe podąża za nią.
– Miałaś udane spotkanie? Jak się miewa RK900?
– Umiarkowanie udane, miewa się dobrze... – Orla mierzy dziewczynę spojrzeniem, po czym rusza dalej. – Gdzie jest Harry?
– W pracowni z Elijah... – Blondynka ewidentnie nie jest zadowolona odpowiedziami Banks, ale ta nic sobie z tego nie robi i dotyka panelu na drzwiach. Schodzi do pracowni i uśmiecha się szeroko, widząc, jak Kamski i Harrison dzielnie próbują rozmontować jakieś niewielkie urządzenie. Orla idzie w ich stronę, przyglądając się temu, jak Elijah pokazuje chłopcu, które śrubki musi odkręcić najpierw.
– Co znów psujecie? – pyta Banks, pochylając się i całując Harrisona w policzek, a blondynek od razu się odsuwa, ewidentnie w tej chwili uważając takie czułości, za coś uwłaczającego jego godności.
– To moje stare Nintendo, przy odrobinie szczęścia przywrócimy je do życia – mówi Elijah, uśmiechając się lekko do Banks i wskazuje jej na stolik obok, na którym stoi dzbanek z kawą. – Jak tam twoje spotkanie?
– Dobrze, wspominałeś o nim Chloe?
– Nie, dlaczego?
– Pytała mnie o to samo, co ty. Nieistotne. Będę chciała z tobą porozmawiać później. – Elijah przytakuje jej i wraca do rozmontowywania przenośnej konsoli z Harrym. Orla za to nalewa sobie kawę i siada przy laptopie. Od kilku dni jedyną rzeczą, która, choć odrobinę odciąga jej myśli, od rzeczywistości jest bezsensowne przeglądanie internetu i poszukiwanie nowego mieszkania. Nie chce w końcu za długo siedzieć z Harrisonem w willi Elijaha, nawet jeśli chłopiec sprawia wrażenie całkiem z tego powodu zadowolonego.
– Orla... – zaczyna Harry, a ona od razu na niego spogląda z uśmiechem. – Jak będziesz w mieście, to mogłabyś wpaść do domu po moje książki, chce się w końcu dowiedzieć, kto otworzył Komnatę Tajemnic.
– Jasne skarbie – odpowiada Banks, uśmiechając się nerwowo. Kamski daje znać chłopcu, by ten się ulotnił na chwilę i jak tylko Harry wyjdzie z pracowni, to Elijah przesuwa się na krześle bliżej brunetki.
– Nie wiedziałem, że dzieci mogą być takie fajne – stwierdza brunet, nalewając sobie kolejny kubek kawy.
– No popatrz, może sobie zrób własne dziecko. Obawiam się, że to już sobie zaklepałam – mruczy pod nosem w odpowiedzi Banks, a Elijah wybucha śmiechem.
– Nie, dziękuję. Twoje dziecko wypełnia moje potrzeby ewentualnego rodzicielstwa aż nadto. Jest strasznie bezczelny... – Orla uśmiecha się na jego słowa i podnosi i odrywa wzrok od ekranu komputera. – O czym chciałbyś porozmawiać? Jeśli o pieniądzach to korzystaj z nich śmiało. Jeśli znalazłaś mieszkanie, które wam odpowiada, to je kup. Nie musisz tego ze mną konsultować.
– Nie, nie znalazłam mieszkania.
– Wiesz, że mnie nie przeszkadza wasza obecność tu. Jeśli chcesz zostać...
– Co to, to już na pewno nie. Chciałam porozmawiać o twojej propozycji.
– O Waszyngtonie?
– Tak, chcę, żebyś powiedział mi więcej. – Kamski mruży spojrzenie swoich lodowatych oczu i dopiero gdy ma pewność, że Orla nie żartuje, przytakuje jej lekko.
– Jerycho zwróciło się do mnie o utworzenie przedstawicielstwa CyberLife przy ich ugrupowaniu tam. Zależy im na tym, by był to człowiek. A nie znam innego człowieka, który ma tak niebywały, jak ty talent do zdobywania informacji i kreatywnego użycia ich, dlatego pasujesz idealnie na to stanowisko.
– I nawet idealnie prezentuje się wizualnie, jako samotna matka dla małego androida.
– Prawda? – sarka Kamski i upija łyk kawy. – Jeśli tego chcesz, to wykonam jeden telefon i już będzie na was czekać mieszkanie, opiekunka i szkoła dla niego oraz co tam sobie jeszcze życzysz. Pracowałaś już dla Jerycha w Waszyngtonie, więc możesz zacząć od zaraz.
– Przekonaj mnie. Przekonaj mnie, że nie mam już powodów, by tu zostać, Elijah.
– Nie mogę tego zrobić, to akurat decyzja, którą musisz podjąć sama. Pamiętaj jednak, że absolutnie nie możesz żyć tak dalej, zawieszona między przeszłością, a przyszłością, mieszkająca dalej w jakimś własnym zamku strachów... W końcu osoby, na które czekasz, już nie wrócą, więc czekając, tracisz tylko cenne dni swojego życia.
– Czasem myślę, że masz we wszystkim rację, że mój związek od początku był skazany na smutne zakończenie, przecież umieram. Każdego dnia odrobinę.
– Nie podejmę za ciebie żadnej decyzji Orla, bo nie mogę. Choć oczywiście, gdybym mógł za ciebie decydować, to pewnie nigdy nie pozwoliłbym ci wrócić do Detroit. – Orla przytakuje lekko na jego słowa i upija kolejny łyk kawy. – Harrison będzie wściekły.
– Wiem, on kompletnie nie rozumie, czemu nie może się spotkać z Connorem. A ja nie mogę mu tego zrobić, nie mogę zafundować mu traumy, w której Connor nie będzie miał pojęcia, kim jest Harry.
Dziewczyna unosi do ust swój kubek z kawą i upija duży łyk. Robi to tylko po to, by zająć czymś ręce, by choć trochę się uspokoić i nie zacząć płakać. Niestety, ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jakiś sposób złamie chłopcu serce, jeśli podejmie za nich oboje decyzję o wyjeździe, ale teraz nie ma żadnego wyboru. W końcu jeśli zostaną w mieście, to jej serce będzie złamane, a raczej będzie się łamać na nowo każdego pieprzonego dnia, gdy będzie gdzieś indziej, niż w domu przy Michigan Drive.
– Zajmiesz się nim jeszcze? – pyta Banks, podnosząc się z krzesła, a Elijah wzrusza ramionami.
– Raczej tak, nie skończyliśmy w końcu naprawiać tej konsoli...
– Dziękuję.
Orla nachyla się i całuje go w czubek głowy, po czym zbiera się do wyjścia. Na podłodze w korytarzu znajduje swój płaszcz i rozgląda się za Chloe, ale blondynka ostatnio ma ogromny talent do tego, by nie dawać się jej zauważyć. Banks wzdycha cicho, zarzucając okrycie na ramiona, wychodząc z domu i znów wsiada do pożyczonego od Kamskiego samochodu.
Jedzie przez wyjątkowo spokojne miasto; nie ma co się dziwić, jest niedziela po południu, a życie wokół nich toczy się normalnie. To tylko ona nieustająco ma wrażenie, że utknęła w samym epicentrum niekończącej się burzy.
Dojeżdża do domu o wiele szybciej, niż by tego chciała i teraz siedzi przed budynkiem zbierając w sobie odwagę, by w ogóle wejść do środka, a co dopiero stawić czoło Connorowi. Przez chwilę zastanawia się, czy ich ostatnia dyskusja wpłynęła na niego w jakikolwiek sposób, czy w ogóle odczuł jej zniknięcie. Choć wie, że to tylko złudna nadzieja, bo przecież Connor nie ma najmniejszych powodów, by w ogóle za nią tęsknić.
Zna ją przecież dopiero kilka dni.
Jakby ostatnie miesiące wydarzyły się tylko w jej umyśle.
Pieprz to Orla. Wiedziałaś, że w tym parszywym świecie wszystko, co dobre, ma swoją datę końcową. Więc to przełknij i ogarnij się.
Masz ku temu powód.
A ten powód chce swoje cholerne książeczki.
Orla wchodzi do środka i od razu wita się z Sumo, który nie pozwala jej zrobić ani kroku w głąb mieszkania, dopóki nie dostanie swojej porcji czułości. Orla kuca przy bernardynie i przytula się do jego kudłatej szyi, nic sobie nie robiąc z tego, że pies próbuje cały czas wyrwać się z jej objęć i przynieść jej zabawkę. Jak tylko Banks udaje się znów podnieść, zauważa Connora, który ślęczy nad jakimiś dokumentami przy kuchennym stole.
– Dzień dobry – mówi, a on spogląda na nią, nie wyrażając najmniejszej emocji. – Przyjechałam po kilka rzeczy dla Harrisona...
– Nie musisz mi się tłumaczyć, zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że to też wasz dom. Ja przecież i tak nie korzystam z żadnej sypialni – odpowiada, a ona przytakuje mu i podchodzi do niego. Brunetka zdejmuje z siebie płaszcz, wiesza go na oparciu krzesła i pochyla się lekko obok niego, by zobaczyć jakie dokumenty tak pochłaniają jego uwagę. Connor zaciska mocno palce na plastikowym długopisie w swojej dłoni, tak, że o mało nie łamie go w drobny mak i nie ma pojęcia skąd może wynikać jego reakcja. Jednak ma podejrzenie, że mógł wywołać ją zapach wanilii i mentolowych papierosów, który roztacza wokół siebie Orla i który z nieznanych mu powodów jest dla niego czymś niezwykle znajomym, czymś na swój sposób cholernie przyjemnym.
– Ocena zdolności zawodowych? Pomóc ci z tym? Wiem, jak powinieneś odpowiedzieć, by bez problemu dopuścili cię znów do aktywnej służby – mówi Orla, siadając obok niego i kartkuje formularz.
– To byłoby oszustwo. Jeśli podałabyś mi oczekiwane odpowiedzi, w jaki sposób ocena moich zdolności mogłaby być wiarygodna? – pyta, a ona parska cichym, ciepłym śmiechem.
– Chcesz wrócić do pracy? – Connor spogląda na nią zakłopotany i po chwili przytakuje lekko. – Więc to będzie dobre oszustwo, wiem, że niezależnie od wszystkiego jesteś świetnym detektywem.
– W takim razie będę wdzięczny za kilka wskazówek.
Brunetka przytakuje mu lekko i kładzie przed nim arkusz, pochylając się bliżej niego. Connor nie odsuwa się, tylko słucha uważnie jej podpowiedzi, wiedząc, że Banks z całą pewnością chce mu szczerze pomóc. Po ich ostatnim spotkaniu czuł drobne wyrzuty sumienia i w pewnym stopniu chciał ją przeprosić, bo zwyczajnie odczuwał brak jej obecności w pustym domu. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że potrzebuje przyjaciela i kogoś, z kim będzie mógł porozmawiać, jednak jego chłodna kalkulacja podpowiedziała mu, że w przypadku Banks lepiej będzie zachować dystans. Connor za nic w świecie nie chciał jej skrzywdzić, a wie, że dla niej przebywanie z nim, nie jest niczym dobrym.
– Dziękuję za pomoc – mówi Connor, gdy uporali się z formularzem, a Orla uśmiecha się do niego ciepło.
– Proszę, wiesz, że w razie czego służę pomocą... – odpowiada i opiera się wygodniej na krześle.
– Będę o tym pamiętał. Czy chcesz może herbatę?
– Jasne, czemu nie. – Banks wcale nie ma ochoty na herbatę, właściwie czuje się we własnym domu, jak nieproszony gość. Jak para, która spotyka się pierwszy raz po rozstaniu, gdy zapowiadali sobie oboje, że zostaną przyjaciółmi, a teraz czują się po prostu skrępowani. Connor krząta się przy szafkach, przygotowując dla niej napój, a do jej uszu dolatuje jego ciche podśpiewywanie. Orla czuje, że jej serce bije nagle o wiele mocniej.
– Hold on just a little while longer. Hold on just a little while longer. Everything will be alright. – Orla nie może odebrać tego inaczej niż osobiście, jak jakieś ziarenko nadziei, jak niewypowiedzianą jasno i wyraźnie prośbę, by została. Dziewczyna spogląda na niego niepewnie i zaczyna nerwowo skubać paznokieć.
– Connor, ta piosenka... – zaczyna cicho Banks, a on obraca się do niej z pytającym spojrzeniem.
– Oglądałem dziś rano nagrania z demonstracji i nie mogę przestać jej nucić – odpowiada android, wracając do filiżanki i herbaty.
– Śpiewaliśmy ją ostatniego listopada na rocznicy, byliśmy tam razem.
– Z raportów wiem o wybuchach, dobrze, że byłem przy tobie.
– Tak, bardzo dobrze – mówi cicho Orla, czując jakby ostatnie płomyczki wszelkiej nadziei, powoli w niej gasły i podnosi się zza stołu. – Wiesz co, podziękuję za herbatę, zabiorę tylko rzeczy i muszę wracać.
– Jeśli musisz, to nie będę cię zatrzymywał – odpowiada spokojnie Connor, wyłączając czajnik i wraca do porządkowania dokumentów na stole.
Orla nie mówi na głos tego, że najbardziej na świecie chciałaby właśnie, by ją zatrzymał. Rusza do sypialni, gdzie w pierwszej kolejności pakuje część swoich ubrań do torby, a dopiero później idzie do mniejszego pokoju. Do plecaka wkłada prawie wszystkie rzeczy Harrisona i dla pewności zagląda jeszcze do szafy. W jednej z szuflad dostrzega granatowy krawat chłopca i zagląda tam, by go zabrać, ale jej uwagę przyciąga coś zupełnie innego.
Banks przez chwilę ma wrażenie, że zwymiotuje.
Zabiera niewielkie pudełko i idzie pewnym krokiem do salonu, gdzie kładzie je na stole przed Connorem.
– Wiesz, co to jest? – pyta, krzyżując dłonie na piersiach, a brunet sięga po przyniesione przez nią puzderko i je otwiera.
– Pierścionek z czternastokaratowego żółtego złota w rozmiarze osiem, ozdobiony jednym brylantem o wadze ćwierć karata – odpowiada jej chłodno android, analizując zawartość pudełeczka.
– Kupiłeś go.
– Dla ciebie? – pyta, odkładając pierścionek i mierzy ją wzrokiem. – Nie nosisz pierścionków, więc dlaczego to zrobiłem? Urodziny masz dopiero za dwa miesiące, a to najbliższa okazja, na którą przyjęło się, by dawać prezenty...
– Och, kurwa, zamknij się! – unosi się Orla i kręci głową. – Wyprowadzam się do Waszyngtonu, zabieram ze sobą Harrisona. Czy ta informacja wzbudza w tobie jakiekolwiek uczucia? To, że nie mam zamiaru kiedykolwiek wrócić do Detroit i się z tobą spotkać.
– Jeśli uważasz, że to najlepsza decyzja, jaką możesz teraz podjąć, to nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć ci powodzenia.
– Pierdol się – odpowiada ostro Banks i obraca się na pięcie. Connor nie mając absolutnie najmniejszego pojęcia, skąd wziął się jej nagły wybuch agresji, po prostu obserwuje, jak Orla zarzuca na siebie płaszcz i zabiera spakowane bagaże. W drzwiach brunetka zatrzymuje się tylko na chwilę, by pożegnać się z psem, po czym bez słowa zamyka za sobą drzwi z głośnym trzaśnięciem.
I tu właśnie mamy koniec pewnego etapu moi mili.
Finałowy rozdział (w dwóch częściach) będzie rozgrywał się po pewnym czasie od tego.
Dlatego ja też opublikuje go dopiero w przyszłym tygodniu.
Nie mogę się doczekać. Absolutnie nie mogę się doczekać, by pokazać wam finał tej historii.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top