Wskazówki ◎ Środa 22 - czwartek 23 lutego 2040.

Connor staje pośrodku mieszkania przy Michigan Drive i obserwuje Sumo, który rozpaczliwie biega z kąta w kąt, próbując znaleźć swojego właściciela. Pies smutno wsadza nos w zakamarki kanapy lub w kołdry w sypialni, próbując znaleźć cień zapachu osoby, która już więcej się tu nie pojawi. Ostatecznie bernardyn kładzie się zrezygnowany przy wejściu i cicho piszcząc, próbuje okazać swoje rozczarowanie tym, że w domu ewidentnie kogoś brakuje. Connor podchodzi po niego i głaszcze go lekko po wielkiej głowie, jakby chcąc dodać mu tym choć trochę otuchy, ale szybko odkrywa, że sam jej potrzebuje.

Za nic nie jest w stanie pojąć tego, co się stało dziś z Orlą i tego, dlaczego powiedziała to, co powiedziała. Bardzo chciał zwalić to na jakiś chwilowy kryzys, ale mimo swojego niepokoju postanowił dać jej przestrzeń i wrócić do domu.

Nawet jeśli w ogóle nie czuje się tu już jak w domu.

Nie raz wieczorami krążył sam po tych pokojach, ale dziś panująca tu cisza jest dla niego nie do zniesienia, dlatego włącza telewizor, nawet jeśli nie ma najmniejszego zamiaru go słuchać.

Zdejmuje z siebie marynarkę i przewiesza ją przez oparcie sofy, zanim się na niej położy. Przez chwilę po prostu patrzy w sufit, próbując racjonalizować wszystkie myśli i uczucia, jakie przelewają się przez jego oprogramowanie, aż ostatecznie zamyka oczy. Pragnie się jedynie wyciszyć, choć na chwilę, na ułamek sekundy wrócić do ogrodu, do bycia maszyną, do nieodczuwania niczego. Jednak doskonale wie, że to niemożliwe i że tak naprawdę za nic by tego nie chciał.

Po tym, jak otworzy oczy, kątem oka zauważa kartkę papieru w wewnętrznej kieszeni swojej marynarki, rozpoznając mowę, która próbowała spisać Banks i sięga po niego bez zastanowienia. Znaczna część tekstu zapisanego przez Orlę jest pokreślona, a w innych miejscach stanowi tylko luźny zbiór wtrąceń, które nigdy nie miały być wypowiedziane na głos. Connor przez chwilę analizuje zapiski, zanim znajdzie ich początek.

Naprawdę do cholery nie jestem gotowa, by to napisać. I jak to napisać. Może powinnam się dostosować do Hanka i po prostu być bezczelna i dużo przeklinać? Chociaż to chyba wypadałoby dość kiepsko na pogrzebie. Na pogrzebie powinno się mówić to, co żywi chcą usłyszeć.

Mogłabym zacząć od tego, jak wspaniałym i utalentowanym policjantem był Hank, ale to byłoby zbyt oczywiste. To akurat wiedzą chyba wszyscy i nawet jeśli ostatnio bywało różnie, to w końcu znalazł sposób, by wrócić na dobre tory. No i wydaje mi się, że wystawianie mu zawodowej laurki byłoby zbyt mało osobiste.

To zabrzmi bardzo ironicznie w kontekście ostatniego półtora roku, ale Hank Anderson całe życie uczył mnie, jak być człowiekiem (Boże, jak to brzmi idiotycznie).

Nigdy nie miałam szczęścia, by mieć prawdziwą rodzinę, więc on starał się, chociaż chwilami ją dla mnie stworzyć. Więc tak, dzięki niemu zrozumiałam, że moje pochodzenie mnie nie definiuje i jeśli zaakceptuję wszystkie wady i zalety życia na własną rękę, to zawsze będę mogła na niego liczyć.Nawet w tych chwilach, gdy musiał mnie wyciągać z jakichś kłopotów, w które wpadłam na własne życzenie. Hank zawsze miał niebywały talent do wrzeszczenia na ludzi w taki sposób, że można było to nazwać konstruktywną krytyką. A przynajmniej dla mnie to było konstruktywne, bo wiedziałam, że nie mogę się poddać.

Wyrzuty sumienia, mam niekończące się wyrzuty sumienia, z którymi nie umiem nic robić. Jak mam tam stanąć i mówić o pozytywach, gdy część mnie umarła?
Mam wymyślić jakąś ciepłą anegdotę?
To przecież nigdy nie było w naszym stylu.

Najtrudniejszą rzeczą przed jaką staję dzisiaj, poza powiedzeniem czegoś na pogrzebie, to świadomość zmarnowanego czasu. Czuję się, jakbyśmy razem z Hankiem zmarnowali wieczność na niekończące się nieporozumienia. Lata, których nikt już mi nie odda i czuję się okradziona z czasu, jaki mogliśmy mieć jeszcze przed sobą.

Zawsze mówiłam, że Hank mnie nie znosi.

Wiecie, że dość otwarcie mnie nie cierpiał.
Jednak zawsze w jego życiu było dla mnie miejsce i wiedziałam, że mnie kocha.

Nawet jeśli czasem mnie szczerze nie lubił.
I z wzajemnością.

Hank Anderson nie był w końcu łatwym człowiekiem. A mimo wszystko był najlepszym człowiekiem na świecie, który umiał się przyznać do błędu i się zmienić.

Zmienił się dla mnie, a później zmienił się dzięki Connorowi i dla niego.

Największą zmianą, jakiej dokonał, to wcale nie było pokochanie androida, jak syna, a nie zabicie mnie za to, że się w nim zakochałam. Kurwa. Jaka to musiała być dla niego gorzka pigułka do przełknięcia, jak się dowiedział o oświadczynach.
Dobra, ale pogrzeby to nie miejsce na rozmowy o ślubach.

I mam nadzieję, ogromną nadzieję i jedną, jaka mi w tej chwili pozostała... to, że Hank w ostatnich tygodniach życia był szczęśliwy. Mam nadzieję, że tak samo, jak ja, czy Connor miał poczucie, że jest częścią rodziny i tak jak mnie, dawało mu to nadzieję.

I to w sumie to jedyne co zostało.
Nadzieja.

Pierwszy raz w całej swojej egzystencji Connor zaczyna płakać. Jest wręcz zaskoczony tym, jak naturalnie i bezwiednie się to dzieje, dotyka wilgotnych policzków palcami, jakby nie do końca mógł pojąć, że w ogóle jest zdolny do takiej reakcji. Największy problem ma z tym, by pojąć, dlaczego dzieje się to dopiero teraz, a nie, gdy uderzyła w nich informacja o śmierci Hanka.

Idzie do kuchni, gdzie sięga po ręcznik papierowy, a kątem oka łapie swoje odbicie w oknie. W oknie, które kiedyś wybił, gdy musiał dostać się do domu, bo Hankowi mogło grozić niebezpieczeństwo.

A w ostatecznym rozrachunku i tak nie udało mu się go ocalić.

Connor obserwuje migotanie ledu na swojej skroni i zaczyna do niego docierać, że zatrzymał go, bo nie chciał na siłę wtapiać się wśród ludzi, tak jak robili to jego bracia. Nie potrzebował tego, czuł się przecież dobrze z samym sobą, z tym, kim był, co robił i co czuł.

A teraz ma wrażenie, że wszystkie wypełniające go emocje nie różnią się niczym od tych, które czują ludzie. Ma świadomość, że w jego wypadku są to tylko błędne, nachodzące na siebie komendy, które dominują całkowicie jego oprogramowanie, ale w tej chwili to, co wie, nie ma żadnego znaczenia. To, co czuje, liczy się o wiele bardziej.

Obraca się w stronę blatu i zaciska dłonie na brzegu zlewu, w którym wciąż tkwiły niepozmywane przez Hanka naczynia. Connor znów nie potrafi określić czy czuje się bardziej smutny, wściekły, czy może bezsilny. W przypływie jakiejś nieznanej mu do tej pory frustracji na samego siebie i wszystko, co czuje, sięga po niewielki nóż i unosi go do swojej skroni.

Cofa jednak rękę błyskawicznie, gdy słyszy skrzypnięcie klucza w zamku i w drzwiach domu staje Orla. Ma na sobie szary dres, na który narzuciła płaszcz i sportową torbę, a on dedukuje, że po imprezie musiała wrócić do domu, przebrać się i pewnie nie mogła zasnąć. Dlatego w środku nocy złapała taksówkę i przyjechała tu. Choć pewnie, gdyby było jakieś inne miejsce, w którym mogłaby go znaleźć, szukałaby tam.

Dziewczyna przygląda mu się przez całą długość domu i dopiero kiedy zauważa nożyk w jego dłoni, upuszcza torbę i biegnie w jego stronę.

– Co ty robisz do cholery? – pyta, nie siląc się na subtelności i staje naprzeciwko niego. Connor widzi, że Banks wciąż jest pod niewielkim wpływem wypitego wcześniej alkoholu, a gdy spogląda jej w oczy, zdaje sobie sprawę, że dziewczyna dość niedawno płakała.

– Led. Chciałem go usunąć.

– Dlaczego teraz? Connor, co się dzieje?

– Nie wiem... – odpowiada i siada na najbliższym krześle, chowając twarz w dłoniach. Orla podchodzi do niego powoli i kładzie mu dłoń na plecach. Przyjechała tu tylko po to, by go przeprosić, by spróbować się jakoś usprawiedliwić, ale teraz ma wrażenie, że nie ma to żadnego znaczenia. Zwłaszcza, jak brunet obejmuje ją w pasie i przytula się do niej. – Nie mam pojęcia, co się dzieje, jestem... zagubiony w tym wszystkim Orla.

– Ja też, może nawet bardziej niż ty – odpowiada cicho i gładzi go lekko po włosach. – Przepraszam za mój atak paniki, ale... ja mam rację Connor. Niezależnie od tego, jak mocno cię kocham, nie jestem i nigdy nie będę nieśmiertelna.

– Orla ja zdaję sobie z tego sprawę, odkąd pierwszy raz usłyszałem bicie twojego serca. I absolutnie nie zmieniło to tego, że przy nikim nigdy nie czułem tego, co czuję przy tobie – mówi Connor, a ona przygryza mocno usta, nie chcąc znów się rozkleić. – Nie chcę cię stracić.

– Właśnie o to mi chodzi... o to, że pewnego dnia mnie stracisz.

– Pewnego dnia. Statystycznie... – Orla przerywa mu niespodziewanym śmiechem i pochyla się lekko, by pocałować go w czubek głowy. – Obiecaj mi, że nie odejdziesz.

– Obiecuję Connor, ale nie mogę ci obiecać, że nie będę panikować raz na jakiś czas. Nigdy nikomu nie ufałam tak, jak ufam tobie i boję się, że to się źle skończy.

Brunet przytakuje jej lekko i sięga po jej dłoń, a ona od razu zaciska palce na jego ręce i kiedy Connor na nią spogląda, uśmiecha się niepewnie. Pochyla się kolejny raz, tym razem by pocałować jego usta i ukryć pod tym, jak cholernie jest jej wstyd, że wczoraj chciała zrobić to, co do tej pory potrafiła najlepiej. Chciała uciec od niego ze strachu, że któregoś dnia zdarzy się coś złego. Nawet jeśli miało to nigdy nie nastąpić, ona jest przerażona samymi swoimi najgorszymi przypuszczeniami. Jednak wystarczyło zaledwie kilka godzin w pustym mieszkaniu, by zrozumiała, że jest już za późno.

Zakochała się w Connorze i nie ma od tego odwrotu. Nie uda jej się wrócić do swojego pustelniczego życia, które wiodła, zanim on pojawił się w jej życiu i teraz zwyczajnie ma poczucie, że potrzebuje go jak tlenu.

– Pomożesz mi? – pyta Connor, a ona odsuwa się od niego i mruży lekko oczy. Brunet dotyka diody na swojej skroni, a ona od razu kręci głową.

– Jesteś tego pewien? – Orla obraca się i podchodzi do szafki po nożyk. – Nie jestem pewna, czy dam radę.

– To nic trudnego, nie zostanie nawet ślad. – Dziewczyna przytakuje mu lekko i zbliża ostrze do jego głowy, po czym cofa rękę.

– Nie. Nie chcę zrobić ci krzywdy.

– Nie zrobisz mi krzywdy – mówi pewnie, uśmiechając się do niej. – Nawet tego nie poczuję.

Banks przytakuje mu w końcu lekko i podważa ostrzem diodę. Skóra Connora znika na chwilę, ukazując biel ukrytego pod nią plastiku, a po ułamku sekundy led odskakuje na jej dłoń. Dziewczyna przygląda się, jak skóra na jego skroni wraca do normy i zbliża usta do miejsca, w którym jeszcze chwilę temu się znajdowała się dioda i całuje go delikatnie.

– Teraz nie będę wiedziała, że powoduje twoje zakłopotanie – stwierdza, uśmiechając się do niego lekko i kładzie odłączony led na jego dłoni.

– Ja za to wciąż będę wiedział, że powoduję twoje – odpowiada, odkładając diodę na stół i łapie ją za nadgarstek, tak aby wyczuć jej puls. Orla uśmiecha się i ciągnie go za rękę, by podniósł się z krzesła i poszedł za nią do sypialni.

Kiedy Orla przytula się do niego w łóżku, czuje, jak całe zmęczenie ostatnich dni powoli ustępuje i zastępuje je poczucie bezpieczeństwa. Connor przez chwilę ma poczucie, że powinien wstać, powinien zrobić cokolwiek, co będzie istotne, nawet jeśli będzie to wyjście z Sumo na kolejny długi spacer, ale gdy słyszy, że Orla zasnęła w ciągu kilku sekund, tylko się lekko uśmiecha. Dziewczyna bezwiednie wtula się w niego mocniej, przerzucając rękę przez jego brzuch, więc brunet dochodzi do wniosku, że nie ma innego miejsca na świecie, gdzie byłyby teraz bardziej potrzebny.

Ze stanu czuwania wyrywa go jej stłumiony krzyk, jeszcze zanim otworzy oczy, czuje, że Orla podrywa się gwałtownie na łóżku i głośno łapie powietrze. Szybko skanuje otoczenie, ale nie rejestruje żadnego zagrożenia, ani powodu, przez który dziewczyna mogłaby być blada, jak ściana. Banks siedzi skulona, przyciskając dłoń do piersi i walczy o każdy oddech, jakby ten miał być jej ostatnim. Connor siada i kładzie jej dłoń na plecach, nie mając pojęcia, co się dzieje.

– To tylko sen – mówi w końcu cicho Orla, zamykając oczy. – Tylko jebany koszmar.

– Co ci się śniło? – pyta, a ona kręci głową i podciąga do siebie kolana, by oprzeć na nich czoło. – Nigdy wcześniej nie miałaś koszmarów.

– Nie miałam ich przy tobie – odpowiada, dalej chowając twarz i oddychając niespokojnie. – Topiłam się, tkwiłam pod wodą zaledwie kilka centymetrów, bo mogłam sięgnąć nad nią dłonią, ale nie mogłam wypłynąć. Jakby ktoś trzymał mnie, żebym nie mogła tego zrobić. Próbowałam krzyczeć, szarpać się, ale ta woda... nie chciała mnie puścić. – Dziewczyna kręci głową i spogląda na niego, uśmiechając się niepewnie. – To tylko sen, jakieś durny fizjologiczny twór podbudowany przez to, co się ostatnio dzieje.

– Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

– Tak, chyba tak. – Orla uśmiecha się do niego trochę pewniej i pada z powrotem na poduszki, przeciągając się lekko. Nie chce zaprzątać mu głowy tym, że doskonale wie, gdzie topiła się w swoim koszmarze, wie, że nie przyjdzie z tej informacji nic dobrego. Wystarczy, że do tej pory willa Kamskiego kojarzy się Connorowi ze wszystkim, co złe. – Mogę jeszcze nie wstawać? – mruczy, zakrywając twarz poduszką, a on pochyla się i jej ją wyrywa.

– Tak, Shailene ma dziś zabrać Harrisona do Jerycha, bo dobrze by było, żeby wrócił do szkoły. Więc musisz po niego pojechać dopiero po południu, możesz spać. Ja wyjdę z Sumo. – Orla przytakuje mu z uśmiechem i łapie go za podkoszulek, zanim brunet wstanie z łóżka. Connor opada na nią trochę mocniej, a Banks od razu go całuje.

– Kocham cię – odpowiada, puszczając go i zakrywa się kołdrą, patrząc, jak Connor wychodzi z sypialni.

Jeszcze kilkanaście minut nie ma najmniejszej ochoty myśleć o tym, ile kolejnych telefonów będzie musiała dziś wykonać, by uporządkować ich życie na nowo. Wciąż nie wiedzieli, jak wygląda prawna sytuacja domu, w który teraz byli, czy też żadne z nich nie było gotowe, by pojechać na posterunek i opróżnić biurko Hanka. Oczy Orli szklą się na samą myśl, że któregoś dnia, gdy wstanie, będzie musiała wziąć karton i poskładać do niego wszystkie pstrokate koszule Hanka.

Banks podnosi się, dopiero gdy słyszy, że Connor wrócił ze spaceru i zaczyna zbierać rzeczy, by iść pod prysznic. Idzie cicho korytarzem i staje w drzwiach łazienki, obserwując, jak brunet wyciera łapy Sumo ze śniegu, uśmiechając się lekko. Pies mija ją radośnie, jak tylko Connor go puści, a ona odkłada ubrania na pralkę i opiera się o futrynę.

– Prysznic? – pyta Connor, a ona od razu mu przytakuje. – Nie wiem, czy w lodówce jest cokolwiek, co nadaje się do zjedzenia, ale na pewno mogę zrobić ci kawę.

– Jest to jakaś opcja. Zawsze też możesz iść ze mną pod prysznic – mówi Banks, podnosząc wzrok, by spojrzeć mu prosto w ciemne oczy i uśmiecha się lekko. Brunet przez chwilę nie okazuje najmniejszej reakcji na jej propozycję i dopóki dziewczyna nie obróci się na pięcie, by wejść w głąb łazienki, nie mając pewności, że on podąży za nią.

Orla nie czekając na niego, zdejmuje z siebie ubranie w odkręca wodę, a on przez chwilę obserwuje, jak na jej skórę spadają pierwsze krople wody. Dziewczyna posyła mu zniecierpliwione spojrzenie, zanim zaciągnie zasłonę prysznicową, by nie zachlapać całej łazienki. Banks zamyka oczy, rozkoszując się ciepłą wodą i po chwili słyszy szelest, gdy Connor do niej dołącza. Odsuwa się lekko w bok, robiąc mu miejsce pod strumieniem prysznica, nadal nie otwierając oczu, jakby nagle poczuła się zawstydzona własną propozycją. On jednak bez chwili namysłu nachyla się do jej ust, przypierając ją do chłodnej ściany, którą ma za plecami. Nigdy nie posunęli się dalej niż pocałunki, a dziś pierwszy raz od wesela Markusa wrócili do nich naprawdę. Oboje przelewają w nie wszystkie skumulowane w nich emocje ostatnich dni i nic nie wskazuje na to, by mieli je przerwać.

Orla podejrzewa, że w tych kwestiach musiałaby przejąć inicjatywę, ale nigdy tego nie potrafiła. Zawsze miała poczucie, że potrzebuje bliskości, przytulania, pocałunków, ale nie potrzebuje nic więcej. Tylko tak samo, jak w przypadku wszelkich innych założeń, jakie Orla miała do tej pory, Connor wcale do nich nie pasował. Dlatego teraz nie ma najmniejszego zamiaru przestać, czy wycofać się choćby na ułamek sekundy, bo po prostu nie jest w stanie opisać tego, jak uwielbia sposób, w jaki on na nią patrzy, jak ją całuje i dotyka. Connor przesuwa dłoń w dół jej talii, słysząc wyraźnie, jak z każdą minutą jej serce bije coraz mocniej. Postępuje całkowicie instynktownie, podnosząc ją z łatwością do góry, a Orla opiera nogi na jego biodrach i wzdycha cicho, gdy zaczyna całować jej szyję.

Wśród szumu wody i jej cichego śmiechu Connor słyszy dzwonek do drzwi i delikatnie puszcza Orlę, która spogląda na niego pytająco.

– Ktoś przyjechał – informuję ją. – I nie odpuszcza, użył dzwonka już dwa razy i pukał w okno sypialni.

– Możemy go zignorować – odpowiada dziewczyna, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że taka opcja wcale nie wchodzi w grę. – Albo dokończyć to innym razem.

– Pójdę otworzyć. – Connor zostawia ją samą, a Orla kończy się myć w trybie błyskawicznym.

Wyskakuje z wanny, krzywiąc się na znacznie niższą temperaturę w pomieszczeniu, niż ta, którą jeszcze chwilę skutecznie podgrzewali pod prysznicem. Ubiera się, przeklinając cicho, że przez nieuwagę zmoczyła włosy, które owija ręcznikiem i dopiero wychodzi na korytarz. Słyszy znajomy głos z kuchni, więc od razu tam kieruje swoje kroki i wzdycha na widok niezapowiedzianego gościa.

– Gavin? Co ty tu do cholery robisz? – pyta, idąc w stronę ekspresu do kawy. Reed za to mierzy ją wzrokiem, nie krępując się w żaden sposób obecnością Connora, który stoi oparty o jedną z szafek.

– Czy ja wam w czymś kurwa przeszkodziłem, że tyle wam zajęło otworzenie drzwi? – śmieje się Gavin i przenosi wzrok na wilgotne, potargane włosy Connora i znów na Banks. – Mam wyjść i wrócić za piętnaście minut, jak dokończycie?

– Nie oceniaj wszystkich swoją miarą Reed – sarka Orla, uśmiechając się bezczelnie i napełnia dwa kubki kawą. – Wypierdalaj i wróć za godzinę, no może półtorej.

– Chyba go trochę przeceniasz Banks – odpowiada od razu Gavin i spogląda na Connora, który unika włączenia się w ich utarczki i stoi z miną nie wyrażającą żadnych emocji. – On nie ma nawet pojęcia, o czym żartujemy, co? – Śmieje się głośno, a ona tylko mierzy go znów chłodnym spojrzeniem. – I ja mam uwierzyć, że wy...

– Myślę, że to nie twoja sprawa co robimy a czego nie pod prysznicem – mówi Orla i zajmuje miejsce przy stole. – Więc? Powiesz nam, czego chcesz? Przecież nie upewnić się, że żyję po wczoraj.

– Niby dlaczego miałoby mnie to obchodzić, do chuja? – Gavin upija łyk kawy i niechętnie znów spogląda na Connora. – Musisz spojrzeć swoimi plastikowymi oczkami na nagranie, które dziś zabezpieczyliśmy.

– Jakie nagranie? – pyta od razu Connor, podchodząc bliżej stołu i opiera dłoń na ramieniu Banks, co oczywiście nie umyka uwadze Reeda, ale ten tym razem powstrzymuje się od komentarza. – Byłem pewien, że monitoring miejski w trakcie wybuchu został zhakowany i nie ma żadnych śladów zamachowca.

– No to już są. Dwa domy dalej właściciel miał swój monitoring, musieli to przeoczyć. Facet dziś wrócił do miasta i udało nam się uzyskać nagranie. – Gavin podaje im tablet z lekceważącą miną, a Connor włącza kilkudziesięciosekundowy film, na którym dwie osoby idą pośpiesznie w dół ulicy. Dziewczyna na nagraniu ma na sobie kominiarkę i rękawiczki, więc nie sposób określić choćby koloru jej skóry, nie mówiąc o jakiejkolwiek identyfikacji. Za to przez ułamek sekundy udało się uchwycić profil towarzyszącego jej mężczyzny, który jest od niej o głowę wyższy.

– On jest androidem – mówi Connor, analizując kolejny raz nagranie. – Jestem pewien, że pod czapką znajduje się jego led.

– Wiedziałem! – Reed odstawia energicznie kubek na stół i się uśmiecha. – Kurwa po prostu wiedziałem, wystarczy spojrzeć na to, jak ta kupa gówna się porusza. Jest tak samo mechaniczny, jak ty gdy do nas trafiłeś.

– On nie jest obudzony – dodaje Orla, zabierając Connorowi tablet i ogląda zapętlony film. – Lub był obudzony, ale ktoś mu to odebrał, na przykład kasując mu pamięć i programując na nowo.

– Ustalisz jego model? – pyta Reed, a android kręci głową. – Nie mamy nic więcej, a przecież wy wszyscy wyglądacie prawie kurwa tak samo...

– Nie jest to żaden z modeli, które znajdują się w dostępnej bazie CyberLife – odpowiada, wchodząc mu w słowo, a Orla wzdycha cicho.

– Kolejny?

– Na to wygląda. – Connor bierze od niej tablet i oddaje go Gavinowi, który przygląda im się chwilę w milczeniu.

– Jak to kolejny? – pyta w końcu Reed, a Orla przygryza usta, zastanawiając się, jak to, co zaraz powie, wpłynie na resztę ich życia. – Jest więcej androidów, które powstały bez wiedzy tego cyrku?

– Jest Harry.

– Twój dzieciak? – Banks przytakuje mu, co detektyw komentuje kolejnym przekleństwem.

– Tak, skonstruowała go podobno jedna z pracownic CyberLife, jednak zanim do tego doszliśmy, zdążyła się już zabić. Więc to ślepy zaułek – mówi Orla, obracając kubek w dłoniach. – Staram się z tych poszlak jeszcze coś wyciągnąć, ale wszystko sprowadza się do firm fasadowych na Kajmanach i kilku powiązaniach między nią a Starym Porządkiem.

– Stary Porządek to idioci, ale dobrze wiedzieć, że finansuje ich ktoś, kto ukrywa pieniążki na Kajmanach – wtrąca Reed i wstaje dolać sobie kawy, jakby był u siebie. – Kurwa! To auto też było zarejestrowane na jakąś lewą firmę, która nie ma nawet biura w Stanach. A teraz jeszcze zamieszone są pierdolone androidy. Czemu android chciałby zamordować swoją ukochaną panią senator?

– Nie pani senator była celem, a Markus, przywódca defektów. To jego próbują zlikwidować od kilku miesięcy – poucza go Connor. – Wszystko wskazuje na to, że pani Scott nie posiadała tylko narzędzi do kasowania pamięci i jednego dziecka, a widać udało jej się wyprowadzić z CyberLife jeszcze jednego androida. Który teraz jest na sznurkach tych, którzy za tym stoją.

– Brawo. Wybitna dedukcja – mruczy pod nosem Gavin. – Więc może powiedz mi jeszcze gdzie mamy teraz zacząć?

– Mamy? – pyta go zaskoczony Connor, a Reed uśmiecha się wrednie.

– Tak, gratulacje Fowler skrócił ci urlop. Wracasz do pracy i zgadnij, kto miał kurwa pecha, by cię dostać w przydziale?

Początek tego rozdziału to była jedna z najtrudniejszych rzeczy jaką napisałam. Po prostu lubię psy. I smutne psy to nie jest coś, na co się pisałam zaczynając tę historię.

I tak jak wspomniałam... przygotujcie się na więcej Gavina 😁

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top