To wszystko, co czyni nas żywymi ◎ Sobota 18 lutego 2040.

Orla nie ma pojęcia, które z nich jest bardziej przerażone. Zna swój strach, wie, jak to jest panicznie bać się o bliskich i być świadomym tego, że można ich stracić w ułamku sekundy. Connor jeszcze nie, a na pewno nie tak jak jest teraz. Obserwuje uważnie jego profil, gdy mkną autostradą z powrotem do Detroit, nie mówiąc ani słowa. To, co się dzieje, dla nich obojga jest największą burzą, jakiej doświadczyli w życiu. Dla nich obojga Hank był tym jedynym stabilnym elementem, którego nie mogło zabraknąć.

Na parkingu szpitala Orla zaczyna szukać wzrokiem Shailene i daje znać Connorowi, by ten poszedł już na górę, a ona zaraz do niego dołączy. Jej przyjaciółka wysiada z samochodu i biegnie uściskać, Banks, która w jej ramionach jest o krok od tego, by się rozpaść na kawałeczki.

– Nie chcę jechać – upiera się Harrison, a Orla kuca przed nim i spogląda mu prosto w oczy.

– Ja też nie chcę, żebyś jechał z Lene, ale szpital pełen zdenerwowanych policjantów to nie miejsce dla ciebie – odpowiada i całuję go w czoło. – Zadzwonię, jak tylko będziemy coś wiedzieć.

– Dobrze, będziemy u mnie – zapewnia ją Shailene i jeszcze raz przytula się do niej.

Orla wbiega do szpitala i od razu rzuca się w stronę windy. Na korytarzu przy intensywnej terapii czeka na nią pół wydziału policji, ale jej wystarczy jedno spojrzenie na Connora, by wiedzieć, że jest źle.

– Ben? – pyta, siląc się na zachowanie spokoju, ale drżenie jej dłoni, aż za dobrze zdradza jej prawdziwy stan. – Jeffrey?

– Hank był już po pracy, Chris stwierdził, że go podrzuci do domu, ale dostaliśmy zgłoszenie od North. Martwiła się o samochód, który pojawił się na ich podjeździe i w którym nie było nikogo, dziewczyna ma głowę na karku, bo zadzwoniła do Markusa, żeby trzymał się z daleka od domu, a później poszła do piwnicy i dopiero nas powiadomiła. Jako że chodziło o nich to Hank i Chris przyjęli zgłoszenie, jak tylko podjechali na miejsce, samochód wyleciał w powietrze – mówi kapitan Fowler, nie spuszczając wzroku z drobnej dziewczyny naprzeciwko siebie. – Chris jest stabilny, ma wstrząs mózgu i połamane żebra, ale będzie cały. Hank jest operowany, ale lekarze mówią tylko, że stan jest ciężki.

Orla zaczyna drżeć, więc Connor podchodzi do niej i kładzie jej rękę na ramieniu, a ona przytula się do niego, próbując się uspokoić.

– Nie wiadomo czyj to był samochód? – pyta Connor, swoim do bólu pragmatycznym głosem, ale migotanie diody na jego skroni doskonale obrazuje to, jak wiele emocji zalewa aktualnie jego oprogramowanie.

– Gówno na razie wiemy, dopiero wszystko sprawdzamy – odpowiada kapitan, obserwując, jak android odsuwa się delikatnie od Banks i zaczyna chodzić nerwowo po korytarzu.

– Mógłbym tam pojechać, ja szybciej bym przeanalizował, co tam dokładnie się stało, jaki był to model samochodu i...

– Dzieciaku, weź usiądź i poczekaj – upomina go chłodno kapitan, a Connor przytakuje i posłusznie zajmuje miejsce na jednym z plastikowych krzesełek, a Orla od razu siada obok niego. – Przynieść ci kawę, Banks?

Dziewczyna przytakuje zdecydowanie i odprowadza ich wzrokiem. Kolejne kilka godzin po prostu czekają, większość czasu w milczeniu, poza krótkimi momentami, gdy Orla wychodzi na papierosa i zamienia kilka zdań w Fowlerem. Kubki kawy, które zdążyła opróżnić, wcale nie pomagają, jej dłonie i tak trzęsą się w niemym przerażeniu, a wszystko, co bierze do ust, traci smak i zmienia się w bryłę lodu, gdzieś w okolicy żołądka.

Dziewczyna w tej chwili jednak oddałaby wszystko, by móc podzielić się myślami i uczuciami z Connorem, nie potrafi jednak rozgryźć jego jak zawsze spokojnego oblicza i jedyne czego pragnie, to świadomości, że ktoś podziela jej koszmarny strach.

W końcu z jednej z sal wychodzi lekarka, na której skupiają się momentalnie wszystkie spojrzenia. Orla właściwie jest wdzięczna losowi, że trafiło na androidkę, bo z jej twarzy nie da się wyczytać żadnych emocji, gdy spogląda ona do karty, a później na zebranych ludzi.

– Orla Banks i Connor RK800? – pyta, ale jej oczy są już skupione na właściwych osobach. – Proszę ze mną. – Orla rusza pierwsza, a gdy wchodzą do jasnego pokoju w ciepłych barwach, ona już doskonale wie, co zaraz usłyszą. W końcu już raz odbierała takie informacje, gdy tętniak w głowie jej matki okazał się zabójczy. – Muszą być państwo świadomi, że stan, w których trafił do nas porucznik, nie dawał nam już na starcie dużo szans. Utrata krwi...

– Nie żyje? – wchodzi jej w słowo Orla i przez chwilę jeszcze się łudzi, ale gdy kobieta naprzeciwko niej nieznacznie kiwa głową, Banks zaczyna płakać.

– W trakcie operacji serce przestało pracować, nie udało nam się przywrócić krążenia... – kontynuuje lekarka.

Connor obraca się i uderza pięścią w ścianę. Dopiero po ułamku sekundy dociera do niego, że to nic nie da, ani nie zmieni sytuacji, ani nie uspokoi kotłujących się w nim uczuć, w którym przede wszystkim dominuje strata. Ma wrażenie, jakby nagle część znanego mu świata wyleciała w powietrze i na zawsze zniknęła z powierzchni ziemi, a on teraz będzie musiał żyć dalej na pozostałych zgliszczach. Jedyny dźwięk, który do niego dociera to histeryczne próby Orli, by oddychać równomiernie i nie płakać.

Podchodzi do niej i kuca przy jej kolanach, a ona od razu łapię go za ręce i bierze kolejny rozpaczliwy wdech. A Connor pierwszy raz odkąd ją poznał, żałuję tak mocno, że nie mogą za pomocą prostego dotyku podzielić się swoim bólem bez słów.

– Powiedz im. Ja nie dam rady – prosi Orla, przecierając policzki rękami. – Ja zajmę się papierami. – Brunet przytakuje jej lekko i wychodzi z pokoju, a ona przenosi wzrok na lekarkę. – Rozumiem, że nadal miał mnie wpisaną, jako najbliższą osobę do kontaktu.

– Tak, panią i Connora. Pan Anderson zaktualizował formularze, jak tylko można było umieszczać w nich dane androidów. – Banks przytakuje jej lekko i pochyla się nad biurkiem, by sięgnąć długopis.

Orla czuje się niemal mechanicznie, składając kolejne podpisy i przytakując na kolejne informacje. Ma poczucie, jakby znajdowała się w ciele kogoś innego, ten cały skumulowany w niej ból i strach jest dla niej zbyt duży, by mógł należeć tylko do niej. Wszystko sprawia wrażenie, jakby było nierzeczywiste, jakby jeszcze do końca do niej nie docierało i chyba Orla nie chce, by kiedykolwiek to wszystko do niej dotarło. Boi się, że będzie jak poprzedniego listopada, gdy miała ochotę leżeć w łóżku bez ruchu do końca życia. Czy jak wtedy, gdy stracili Cole'a, gdy płakała dwa tygodnie, zanim sięgnęła po alkohol i inne używki, które choć na pięć sekund pozwalały jej nie być w swojej rzeczywistości.

A teraz jej rzeczywistość, która przecież już zaczynała być dobra, znów rozpada się na malutkie brzydkie kawałeczki.

Nie wie, czy to przez ilość kofeiny, czy przez szok, ale odzyskuje pełnię świadomości tego, co dzieje się wokół niej dopiero w windzie, gdy jadą z Connorem do wyjścia. W milczeniu idą do samochodu i gdy zajmują swoje miejsca, oboje mają poczucie, że świat wokół nich wygląda odrobinę bardziej paskudnie, choć pozornie nic się nie zmieniło.

– Jedźmy do mnie – szepcze cicho Orla, jak tylko wsiądą do samochodu. – Ja... nie dam rady pojechać dziś do was.

– Ja też – odpowiada równie cicho Connor, przyglądając się wnętrzu samochodu, jakby siedział w nim po raz pierwszy. A on po prostu nagle pamięta powstanie każdej plamy z kawy na tapicerce foteli, czy zadrapanie przy schowku, oraz każde przekleństwo, jakie rzucał Hank, gdy ktoś zajechał mu drogę, czy radio nie chciało zmienić utworu.

– Możemy się zamienić, mogę prowadzić – mówi dziewczyna obok niego, a on spogląda na nią, nie kryjąc przerażenia w swoich oczach i kręci głową.

– Nie, kilka godzin temu piłaś wino, a twoje dłonie się trzesą.

Orla przytakuje mu lekko i spogląda na drogę. Connor odpala silnik i rusza przez niemal puste ulice Detroit, które jeszcze tkwiło pogrążone we śnie. Kątem oka zauważa, jak Banks co chwila sięga rękawem swojego płaszcza do policzków, próbując ukryć, że płacze, choć nierówne bicie jej serca i płytki oddech mówiły mu wszystko o jej stanie. I jest przekonany, że gdyby sam oddychał, łapałby teraz oddech równie rozpaczliwie, jak jego partnerka.

Zaraz po wejściu do mieszkania, Orla zrzuca tylko płaszcz i od razu idzie do kuchni nalać sobie whisky do kubka. Wykorzystuje też ten ułamek sekundy samotności, by zacisnąć dłonie na brzegach kuchennego blatu tak mocno, że aż zaczynają boleć ją palce i uświadamia sobie, jak cholernie ma ochotę krzyczeć. Przepełnia ją smutek, ale też wściekłość na świat, jakiej nie znała do tej pory, gdy powoli zaczyna do niej docierać, jak wiele straciła.

To, że nigdy więcej nie usiądzie z Hankiem na ławce w parku przy moście, pijąc whisky i żartując ze swoich wad. Czy to, że nie usłyszy od niego nigdy, że cieszy się z jej obecności. Ani tego, jak cholernie jej nie znosi, choć w jego oczach nigdy nie znajdowała potwierdzenia tych słów. Orla jest po prostu wściekła na ludzi, którzy odebrali jej... ojca.

W końcu bierze kolejny głośny wdech i wypija zawartość szklanki duszkiem, zanim przejdzie do sypialni, ściągając z siebie sweter. Kątem oka zauważa, że Connor stoi zwrócony w stronę okna, a ona dostrzega drżenie jego ramion i to jak brunet powoli siada na przeciwległym brzegu jej łóżka. Orla wie, że mimo całego swojego gniewu, wściekłości i rozpaczy musi wziąć się w garść, musi to zrobić dla niego.

Wchodzi na łóżko po swojej stronie, klęka za jego plecami i bez chwili zastanowienia obejmuje go mocno ramionami. Opiera usta na jego karku, czując, jak Connor po chwili zaczyna drżeć jeszcze mocniej. Brunet obraca się do niej, a Orla bez zastanowienia wciąga go na łóżko i pozwala mu do siebie przytulić.

Connor analizuje każde słowo swojej ostatniej rozmowy z Hankiem, boleśnie uświadamiając sobie, że właśnie była ona tą ostatnią. A on nigdy nie zdążył powiedzieć mu, jak bardzo go podziwia i kocha... jak ojca. Najgorszą rzeczą, jakiej nigdy nie dopuszczał do siebie, jest właśnie to, że będzie musiał żyć dalej, po tym, jak zabrakło w jego życiu Andersona, który przecież zajmował jedną z najważniejszych ról niemal od zawsze. Connora przeraża to, że gdyby nie Hank, to nigdy nie byłby tym, kim jest teraz i nie ma pojęcia, kim ma być, gdy nie będzie musiał go budzić, wozić do pracy, znosić jego narzekania i podziwiać jego pracy.

Connor jest przerażony tym, że bez Hanka może okazać się po prostu funkcjonującą pustką, w której miejscu kiedyś była osoba.

A przede wszystkim android nie może pojąć tego, jak wielki ból czuje.

– Wiem, co czujesz – odzywa się nagle Orla, przerywając ciszę, jaka zapadła między nimi. Jej głos jest drżący, ale Connor słyszy w nim, że dziewczyna próbuje mówić pewnie. – Nienawidziłam, gdy ktoś mi to mówił: wiem, co czujesz. Słyszałam to tysiące razy, po tym, jak umarła moja matka, jak zginął Cole, jak próbowałam wyjść na prostą, jak w zeszłym roku w listopadzie to miasto niemal poszło z dymem. Najgorsze w tym, było to, że ci ludzie, którzy to mówili, traktowali to, jak jakiś głupi frazes, a tak naprawdę gówno wiedzieli o tym, jak mogę się czuć. Dlatego, że praktycznie za każdym razem ja dałabym wszystko, by nie czuć nic. Więc, dlaczego oni tak spokojnie mówili, że rozumieją mój ból. Ja sama nie chciałam go rozumieć. Chciałam, tylko by wszyscy zostawili mnie w spokoju. – Dziewczyna przygryza usta, a on opiera głowę na jej klatce piersiowej, słuchając bicia jej serca. – A później, dopiero z czasem zrozumiałam, że to wszystko nie tak. Wtedy może miałam złamane serce, ale później wychodziłam z tego silniejsza. Odarcie się z odczuwania bólu, oddałoby nas też z odczuwania przyjemności, radości, ekscytacji... miłości. Więc to, co teraz czujesz Connor to kwintesencja bycia żywym – mówi, biorąc płytki wdech. – Witaj w moim świecie.

Znów zapada między nimi cisza, a ona kolejny raz próbuje ułożyć sobie w głowie słowa, które powinna powiedzieć. Które sama tak cholernie potrzebowała usłyszeć, a których nigdy nikt jej nie powiedział.

– Wiem, że jest potwornie, wiem, bo w przeciwieństwie do wszystkich ja akurat naprawdę rozumiem, co czujesz. I mam wrażenie, że gdzieś w środku, w moim złamanym sercu trwa trzecia wojna światowa i jak się zakończy, to nie zostanie nic, tylko postapokaliptyczna pustynia. A my i tak będziemy musieli żyć dalej, bo nawet jeśli wszyscy, na których nam zależy, umrą, to my jeszcze jesteśmy żywi – kontynuuje dziewczyna, przeciągając co chwila opuszkami palców po jego plecach, jakby nadając tym rytm swoim słowom. – Ja, tak samo, jak ty, kochanie, nie mam pojęcia, co mam zrobić dalej. Hank dla mnie też był tym jedynym stałym elementem mojego życia, który zawsze był... a teraz go nie ma. I naprawdę cholernie nie wiem, co zrobimy dalej bez niego, ale wiem, że nie damy sobie rady sami. Więc może dobrze, że jesteśmy w tym wszystkim razem, nawet jeśli nie mamy pojęcia gdzie w ogóle zacząć... gdzie ruszyć dalej nasze życie bez niego. – Orla pęka, nagle zaczyna znów drżeć, a jej głos ociera się o histerię, ale nie odpuszcza i mówi dalej. – Jestem zrozpaczona, ale jednocześnie jestem tak cholernie... wściekła.

Connor podnosi głowę i spogląda jej prosto w oczy, a później niespodziewanie ją całuje. Sam jest zaskoczony tym, dlaczego robi to właśnie teraz, gdy jej policzki są mokre od łez, ale zwyczajnie niezwykle potrzebuje poczuć, że nie został sam. I przede wszystkim to, że czują z Orlą dokładnie tę samą mieszankę uczuć.

– Nie mogę przestać myśleć o tym, że jakbyśmy nie wyjechali... – zaczyna w końcu mówić Connor, ale ona od razu kręci głową.

– Nie możesz tak myśleć. Uwierz mi. Uwierz osobie, która spędziła ostatnie pięć lat, winiąc się za to, że jedenastego października dwa tysiące trzydziestego piątego nie wstała z łóżka. To nie prowadzi do niczego – mówi pewnie Orla i spogląda mu prosto w oczy. – Przypomnij sobie, jak sam przekonywałeś Hanka, że śmierć Cole'a nie była jego winą.

– Powiedział ci o tym.

– Oczywiście, że mi o tym powiedział, od jakiegoś czasu mówił mi o wszystkim... Więc uwierz mnie i uwierz samemu sobie... – Brunet przytakuje jej lekko, po czym opada na łóżko obok niej i spogląda na sufit. Orla bez namysłu odnajduje jego dłoń i splata ich palce. Dłuższą chwilę znów nie mówią nic, obserwując, jak ciemność nocy powoli zmienia się w szarość poranka i oboje czują się, jakby przez te ostatnie kilkanaście godzin stracili kilkanaście lat życia. A rozdzierających ich oboje smutek, powoli, coraz mocniej zaczyna się przekształcać w czystą złość.

– Chcę ich znaleźć i chce ich aresztować – mówi Connor, zaciskając dłoń na jej ręce. – Chcę, by zapłacili za to, co dziś się stało.

– Więc ich znajdziemy – odpowiada od razu Orla i przewraca się na bok. Łapię jego brodę w palce i spogląda mu prosto w oczy. – To jest jakiś cel, właściwie dobry cel na początek. A jak już ich znajdziemy, to znajdziemy też kolejny cel, kolejny punkt, by ruszyć dalej. Razem.

Connor przytakuje jej odrobinę pewniej, widząc determinację wypisaną w jej ciemnych oczach i wie, że Orla ma rację. Ten ból i rozpacz, którą teraz czują jest obezwładniająca, ale za nic w świecie nie chciałby z tego zrezygnować, jeśli kosztem byłoby pozbycie się też innych uczuć. Po prostu wraz z nią pojawiło się w jego życiu bardzo wiele dobrych uczuć.

przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top