Szarości ◎ Środa 9 listopada 2039.
Connor siedzi przy biurku na komisariacie, obracając między palcami monetę. Nie robił tego od dawna, ale dziś bardziej niż zwykle potrzebuje skupić myśli, a zajęcie czymś dłoni zdecydowanie pomaga. Nawet jeśli jednocześnie wyprowadza tym Hanka z równowagi.
Orla nie odbiera telefonu.
Co prawda dzwonił do niej tylko raz wczoraj i raz dziś rano, jednak komunikat się nie zmieniał, informując go, że nie może nawiązać połączenia z jej numerem. Co jest dla niego niezwykle zastanawiające, gdyż wychodząc ostatnio z Jerycha, był przekonany, że rozstali się w przyjaznych okolicznościach.
– Ja pierdole Connor, bo zaraz ci każę zjeść tę monetę, jak nie przestaniesz – mówi Anderson i podnosi spojrzenie na bruneta. – Co jest z tobą dzisiaj kurwa nie tak?
– Chodzi o Orlę, poruczniku. Nie mogę się z nią skontaktować.
– Może nie chce z tobą gadać.
– Nie wykluczam tego, jednak nie wiem, jaki mógłby być powód.
– Jest babą, baby nie potrzebują powodu, by mieć fochy – stwierdza chłodno Hank.
Akceptując Connora, jako członka swojego życia, niemal jako przybranego syna, Anderson spodziewał się wielu rzeczy. Jednak nie przyszło mu do głowy, że będzie musiał mu kiedykolwiek tłumaczyć, jak działają kobiety, bo po pierwsze czuł się w tej dziedzinie raczej chujowym ekspertem, a po drugie i co ważniejsze, Connor nigdy nie wykazywał zainteresowania bliższymi relacjami z innymi ludźmi. Niezależnie od ich płci.
A jednak jakimś cudem Banks zaprząta mu myśli.
Co Hank dopisuje do długiej listy zarzutów, jakie ma wobec niej.
– Zaprosiła mnie na kolację, ale mieliśmy wezwanie, więc się pożegnaliśmy i...
– Zaprosiła cię na kolację? – pyta Hank, bliski tego, by sięgnąć po telefon i w jakiś sposób załatwić dziewczynie deportację do Kanady. – Daj jej spokój, tak będzie najlepiej. Będzie chciała porozmawiać, to sama do ciebie zadzwoni.
– Dobrze – przytakuje mu Connor i wraca wzrokiem na otwartą kartotekę, a Anderson wzdycha cicho. Nie pracuje z nim od wczoraj, wie, że android już przyswoił wszystkie zawarte w niej informacje i teraz po prostu udaje zajętego.
– Dlaczego ona?
– Słucham? Nie wiem, czy rozumiem twoje pytanie? – Connor spogląda na Hanka, który upija trochę kawy i kręci głową.
– Dlaczego tak cię obchodzi Banks?
– Ponieważ jest milszą wersją ciebie poruczniku – sarka android, a Anderson parska śmiechem.
– Chyba milszą dla oka – mruczy pod nosem i otwiera szufladę. – Zawieź jej to, wiem, że zależy jej na tym pewnie bardziej niż na moim życiu. – Connor odbiera od Hanka piersiówkę, która zaginęła dziewczynie podczas jej pierwszej wizyty na posterunku i chwilę patrzy na czarny symbol namalowany na stali szlachetnej. – To z jej ulubionego filmu, staroć straszna...
– Z Gwiezdnych Wojen – odpowiada z dumą android, a Hank znów kręci głową.
– Naprawdę cię kurwa przeciągnie na ciemną stronę mocy – mówi porucznik. – Już, spieprzaj stąd Connor. Jedź do niej, dowiedz się, czemu ma fochy i wróć kurwa na noc.
– Czemu miałbym nie wrócić na noc?
– Kiedyś o tym porozmawiamy.
– Oczywiście. Do zobaczenia poruczniku – mówi android i zbiera się do wyjścia.
Pod siedzibą policji łapie taksówkę, mimo że Banks nie mieszka daleko, nie ma ochoty na spacer. Wczoraj za długo spacerował z Sumo, co kosztowało go przemoczenie butów i nie chce dziś tego powtarzać, a poza tym jest dość późno. Orla wspominała, że nie chodzi wcześnie spać, ale mimo wszystko nie chce jej nachodzić, tylko poznać powód przez który dziewczyna wyłączyła telefon.
Connor jest po prostu zmęczony kolejną zagadką związaną z Banks.
Pod jej budynkiem, od razu zauważa światła zapalone w jej mieszkaniu i wchodzi na klatkę schodową, a jak tylko wyjdzie z windy, słyszy muzykę. Niepewnie rusza korytarzem, nie mając pewności, czy aby na pewno wybrał dobry moment. Zanim jednak zapuka do drzwi Banks, słyszy, że ktoś wychodzi z mieszkania obok.
– Nawet dziś o tym nie myśl Connor – mówi Shailene, opierając się o framugę, w wejściu do siebie. – Nie dziś, dziś lepiej stąd znikaj.
– Orla nie odbierała telefonu, więc...
– Wiem, że nie odbierała i to chyba trochę moja wina. Ona nie jest dziś w najlepszym humorze i zdecydowanie nie chce dziś nikogo widzieć – odpowiada blondynka, a Connor skanuje ją uważnie spojrzeniem. Od razu zauważa, że kobieta ma wilgotne policzki, a z kieszeni wystaje jej paczka chusteczek, co jasno daje mu do zrozumienia, że płakała. – Wyrzuciła z mieszkania nawet mnie, więc jest bardzo źle. Skończy się jednak jak zawsze, wypije dziś za dużo, zaśnie gdzieś w drodze do łóżka, a rano będzie płakać i mnie przepraszać. Nie chcesz się w to mieszać Con, nie dziś.
Brunet puszcza mimo uszu zdrobnienie jego imienia, którego użyła Shailene i bardziej skupia się na pozostałych jej słowach. Nawet jeśli blondynka przerabiała podobne sytuacje z pewną regularnością, to dziś musiało jednak być z jakiegoś powodu wyjątkowe. Dlatego tyle razy kobieta nieświadomie podkreśliła to w swojej wypowiedzi.
– Rozumiem twoje stanowisko, jednak mimo to chciałbym porozmawiać z Orlą.
– Dobrze, ale pamiętaj tylko, że jeśli cię znienawidzi, to będzie ten uraz nosić w sobie latami.
Connor przytakuje jej lekko i rusza dalej do mieszkania Banks, puka kilka razy, ale wie, że przez muzykę płynącą ze środka, nie ma szans, by detektyw to usłyszała. Naciska więc dzwonek, który okazuje się zepsuty, więc powoli otwiera drzwi i wchodzi do środka. Orla siedzi na swoim biurku po turecku, ma zamknięte oczy i buja się lekko w rytm muzyki, zaciskając dłonie na szklance z alkoholem.
– Dobry wieczór – mówi Connor, a dziewczyna otwiera oczy zaskoczona. – Mam dla ciebie piersiówkę, Hank mi ją oddał...
– Dziękuję, odłóż ją i wypierdalaj stąd – odpowiada Banks, uśmiechając się lekko. – Proszę.
– Chciałem tylko spytać, czy jest jakiś powód, przez który unikasz moich telefonów.
– Tak, mam powód. – Orla uśmiecha się szeroko i przycisza lekko muzykę. – Ostatnią noc myślałam o tym, czy powinniśmy być oceniani przez pryzmat naszej przeszłości. Nie doszłam jednak do żadnych ciekawych wniosków, bo w waszym przypadku to wcale nie jest takie łatwe. Możecie zawsze mówić, że nie mieliście wyboru, że to program nie pozwalał wam na podejmowanie decyzji w zgodzie z własną, kształtującą się moralnością.
– Ludzie od urodzenia obdarzeni są wolną wolą, u nas osiągnięcie jej wiązało się ona z zostaniem defektem. A to nie było proste.
– A zabijanie swoich braci było proste Connor? – pyta bez ogródek Banks, unosząc szklankę do ust. – Miałeś jakieś wyrzuty sumienia, czy nie było ich w twoim programie?
– Nikogo nie zabiłem...
– Nie? Słynny łowca defektów nikogo nie zabił? – Kobieta podchodzi do niego niezwykle pewnym krokiem, jak na fakt, jak mało whisky zostało w butelce na stole. Orla staje naprzeciwko niego i mimo tego, że jest o wiele niższa, patrzy mu prosto w oczy, jakby chciała go sprowokować – To że nie pociągnąłeś za spust, nie czyni cię od razu niewinnym Connor. Masz krew na rękach i żadne słowa o wykonywaniu rozkazów jej nie zmyją.
Android próbuje przez chwilę zastanowić się, jakie podejście obrać w stosunku do pijanej i ewidentnie wściekłej Banks. Przede wszystkim czuje, że musi ustalić, skąd kobieta o wszystkim wie, a później, dlaczego traktuje to tak osobiście.
– Myślisz, że o tym nie wiem? – mówi w końcu, robiąc krok w jej stronę. Według wszystkich jego pobieżnych analiz wynika, że w jej przypadku, najlepiej będzie postawić na otwarty konflikt. Banks w żadnym wypadku nie sprawia wrażenia kogoś, kogo można łatwo udobruchać, czy rozproszyć odrobiną sarkazmu. – Naprawdę sądzisz, że po tym, jak Markus mi wybaczył i uznał za brata, nie myślę o tym, jak blisko byłem tego, by wszystko zniszczyć? Gdybym podjął kilka drobnych decyzji inaczej albo gdyby Hank nie był dla mnie... przyjacielem, mógłbym sprowadzić zagładę na nas wszystkich. Nas. Nie ciebie.
– Sądzisz, że jak moja krew jest czerwona, to ja nie straciłam nic podczas tamtej walki?! – pyta Orla, słysząc, jak jej własny głos wpada powoli w histerię. – Miesiącami budowałam coś dobrego, miałam wrażenie, że robię w życiu w końcu coś, co ma jakiś cel. Co zmienia ten jebany świat na lepsze, a później pojawiłeś się ty.
– Wydawało mi się, że dowiedziałaś się, kim jestem już kilka dni temu i dopiero teraz naszły cię wątpliwości co do tego, po której stronie stoję? Czy wobec mojej moralności?
– Nie wiedziałam, kim jesteś Connor. Nie było mnie tam, nie śledziłam informacji w telewizji...
– Właśnie. Nie było cię tam, nie jesteś androidem, nie wiesz, ile kosztowało nas wygranie tej walki!
Orla spogląda na niego zaskoczona jego wybuchem, spodziewała się, że Connor należy raczej do osób opanowanych. Jednak musiała trafić w czuły punkt, tak samo, jak był on drażliwy dla niej.
– Rok temu byliśmy po dwóch różnych stronach tego konfliktu Connor. Ty tropiłeś defekty, ja ryzykowałam wszystkim, co miałam, by je ratować. Rok temu byś mnie zabił...
– Jesteś człowiekiem, nie zabiłbym cię. Byłem zaprogramowany, by zrobić wszystko dla ukończenia swojej misji, ale z dnia na dzień, wiedziałem coraz lepiej, że nie będę umiał – mówi, podchodząc do niej powoli, jakby znów negocjował z potencjalnym zabójcą. – Musisz spróbować, spojrzeć na to szerzej.
– Szerzej? Na co? Na to, że przez ciebie i przez pieprzone CyberLife zginęło tyle niewinnych osób? – Banks utrzymuje jego spojrzenie tylko chwilę, a później sięga po szklankę i opada na swój fotel. Connor czuję ulgę, że dziewczyna, choć na chwilę odpuściła atak i podchodzi jeszcze bliżej biurka. – Staraliśmy się z moim przyjacielem, wywieźć do Kanady ilu się dało, wiadomo, część z nich trafiała do Jerycha, część trafiła na ciebie. Odkąd pojawiły się informacje, że CyberLife pracuje z policją, wpadliśmy w panikę... – Orla przerywa na chwilę, by dolać sobie whisky i spogląda mu prosto w oczy. – Nie śledziłam informacji, nie oglądałam telewizji, bo na początku listopada wpadłam do rzeki, gdy próbowaliśmy pomóc kilku defektom przekroczyć granicę. Ja się uparłam, że to zrobimy, mimo że wszystko było źle zaplanowane, z za dużym strachem... ale nie mieliśmy wyboru. Twoje pojawienie się, nie dało nam wyboru. Można też powiedzieć, że wszystko się udało, ja jedynie przypłaciłam to zapaleniem płuc. Gdy Markus nadawał swój komunikat, gdy atakował sklepy, gdy manifestował, ja leżałam w łóżku na granicy świadomości, bo nie można było dostać się do żadnych lekarzy. Miasto było sparaliżowane, o krok od eksplozji.
– Dlaczego to robiłaś? Pomagałaś defektom? – pyta Connor, wyczuwając, że jest coś, czego dziewczyna mu nie mówi.
– Jeśli mam odpowiedzieć mądrze to moje środkowe imię to Rosa jak Rosa Parks. Jak mogłabym nosić imię matki praw obywatelski i symbolu walki z segregacją rasową, będąc ślepa na to, że historia się powtarza. – Kobieta uśmiecha się lekko, z dumą, jakby na chwilę wszystko inne zniknęło. Cały ten druzgocący ją strach dzisiejszego wieczora, który i tak wraca tak szybko, jak zniknął. – Jeśli miałabym odpowiedzieć emocjonalnie, to ludzie zawodzili mnie całe życie, androidy nigdy. A jeśli mam być szczera, to po prostu próbowałam spłacić dług... jako społeczeństwo jesteśmy wam bardzo wiele winni.
– Straciłaś kogoś w Jerychu – mówi Connor, a dziewczyna bierze nagle cichy wdech. – Dlatego dziś jesteś taka roztrzęsiona i dlatego jesteś na mnie taka wściekła, bo przeze mnie wojsko odkryło lokalizację Jerycha.
– Nie straciłam nikogo na statku, ale mogłam, bo Shailene tam była. Jednak co bardziej istotne, straciłam kogoś tamtej nocy. Trzy lata miałam kogoś bliskiego, pomagał mi w pracy, pomagał mi wydostawać innych defektów za granicę i on chyba naprawdę mnie kochał. Do tego stopnia, że gdy rok temu byłam chora i widział mój stan, wiedział, że jest dwadzieścia procent szans na to, że mogę umrzeć od powikłań. Dwadzieścia Connor. Czyli ponad osiemdziesiąt procent szans na to, że wyzdrowieję, zanim to szaleństwo na ulicach się skończy. Mimo to, te dwadzieścia procent dla niego było nie do przyjęcia, więc wyszedł do apteki... nie wiem, czy naprawdę słyszałam strzały, czy tylko mi się one śniły, ale nigdy nie wrócił. Dwa kolejne dni leżałam w łóżku, słysząc przyciszone wiadomości, płynące z telewizora i modliłam się o to, by te dwadzieścia procent było wystarczające. – Orla nie płaczę, wychodzi z założenia, że za wiele razy już płakała z tego powodu i po prostu siedzi w fotelu, obracając szklankę w dłoniach. – Trzeciego dnia znalazła mnie Shailene i zawiozła do szpitala.
– Przez trzy lata ukrywałaś defekta w sercu Detroit?
– Och, jak rzeczowo, choć w sumie nie spodziewałam się niczego innego – mruczy pod nosem i uśmiecha się lekko. – Wiesz, że defekty jest bardzo trudno rozpoznać, byliśmy ostrożni.
– Rejestry...
– Każdą bazę danych można oszukać, nawet tą CyberLife – ucina krótko Orla. – Dlaczego cię nie odłączyli? Skoro wcale nie byłeś tak efektywny, jak na to liczyli?
– Wszystko działo się szybko, naciągałem raporty, które im składałem.
– Android, który potrafi dobrze kłamać, to nowość – wtrąca kobieta, krzywiąc się po kolejnym łyku alkoholu.
– Jestem najbardziej zaawansowanym prototypem, jaki CyberLife stworzyło przed demonstracją. Próbowali przejąć nade mną kontrolę, ale Kamski uprzedził mnie, że zawsze zostawia wyjście awaryjne w swoich programach.
– Spotkałeś Kamskiego? – pyta Orla i, mimo że wyraz jej twarzy dalej wyraża jedynie chłodną obojętność, Connor wyczuwa, że jej serce bije trochę szybciej.
– Tak, byliśmy u niego z Hankiem. Liczyliśmy, że posiada jakieś istotne informacje.
– Posiadał?
– Nie wiem tego, chciał... on chyba miał zamiar doprowadzić do tego, żebym już wtedy okazał się defektem. Wręczył mi broń i chciał, żebym strzelił do jednej z Chloe, nie mogłem tego zrobić. Nawet jeśli on naprawdę miał istotne informacje, to cieszę się, że ich wtedy nie zdobyłem. Nie w taki sposób – odpowiada Connor, czując, że tak będzie sprawiedliwie. Banks otworzyła się przed nim i nawet jeśli wyszło to z czystego gniewu, teraz wie, skąd on się wziął. Dziewczyna miała pełne prawo do nienawiści wobec niego, a jednak teraz, gdy o wszystkim mu powiedziała, widzi, że jest spokojniejsza. Jej wściekłość powoli zastępuje melancholia, którą Orla próbuje cały czas topić w kolejnych szklankach whisky.
– Empatia to wspaniałe uczucie... zraniłam znów Shailene, prawda? Na pewno próbowała ci powiedzieć, żebyś tu nie przychodził, ona pilnuje mnie lepiej niż anioł stróż.
– Myślę, że była na to przygotowana.
– Zawsze jest. Będę musiała ją jutro przeprosić. Ona twierdzi, że chcę widzieć świat tylko w czerni i bieli i może zawsze tak było i przez mój upór... moje życie wygląda, jak wygląda. Chyba powinnam w końcu zacząć doceniać szarości... – mówi cicho dziewczyna i spogląda na androida. – Powiesz mi, co tu tak naprawdę robisz?
– Przyjechałem dlatego, że nie odbierałaś telefonu.
– Nie Connor. Pytam o prawdziwy powód.
Mężczyzna milczy przez chwilę, wiedząc, że Orla nie ustąpi w swoim oczekiwaniu na odpowiedź. Próbuje ubrać w jakieś zgrabne słowa swoją potrzebę zadawania jej miliona pytań i słuchania długich, czasem chaotycznych odpowiedzi oraz to, że po prostu ma ochotę ją widywać. Z jakichś bliżej nieznanych mu do tej pory przyczyn, odczuwa pragnienie spędzania z nią czasu, nawet jeśli nie mógł znaleźć za tym żadnych racjonalnych argumentów.
– Chyba chciałabym cię poznać – mówi w końcu, a dziewczyna przytakuje mu lekko.
– Robisz to na własną odpowiedzialność – odpowiada od razu Banks, a później przygryza usta. – Mogę mieć do ciebie prośbę Connor? Zostaniesz ze mną? Nie musimy nawet rozmawiać, ale naprawdę nie chcę być dziś sama, a nie mogę zacząć przepraszać Shailene pijana, w środku nocy, bo obrazi się jeszcze bardziej.
– Zostanę. – Connor nawet pół sekundy nie zastanawia się nad odpowiedzią, bo wie, że jak jej udzieli, to Orla od razu się uśmiechnie. A chyba po to tak naprawdę tu przyjechał.
W pisaniu fanfików najbardziej lubię ten moment, w którym poza pomysłem, zaczynają się w mojej głowie pojawiać kolejne elementy i mogę dopasowywać je do całości, jak układankę.
Zaczęło się od świata przedstawionego, później pojawiła się Banks, a później wszystkie jej tajemnice. Muszę wam powiedzieć, że pisanie tego opowiadania sprawia mi cholerną przyjemność, chociaż nie jest to najprostsze na świecie.
Mam nadzieję, że wam też będzie się podobać.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top