Sentymenty ◎ Poniedziałek 27 lutego 2040.
Warstwa rozmoczone śniegu przykleja jej się do butów, a Orla przeklina lekko fakt, że pewnie już nie uratuje zamszowych kozaków. Nie wie w ogóle, co jej przyszło do głowy, by je założyć, ale jakiś wewnętrzny głos zawsze kazał jej ubierać się odrobinę staranniej, gdy jechała do Kamskiego. Nawet jeśli żadna ładna marynarka, nie sprawiała, że czuła się w tym miejscu jak w domu, a nie galerii wnętrz.
Staje przed drzwiami, kładzie dłoń na panelu dotykowym i czeka, aż system bezpieczeństwa ją rozpozna i wpuści do środka. Rozpina płaszcz, ruszając w stronę drzwi na prawo, prowadzących do salonu i im dłużej przemierza te puste korytarze sama, tym dłużej zastanawia się, gdzie do cholery jest Chloe. I jak na zawołanie blondynka pojawia się w drzwiach do kuchni.
– Och witaj Orla! Dobrze Cię widzieć – mówi dziewczyna, uśmiechając się do niej promiennie. – Właśnie przygotowuje dla was lunch. A Elijah czeka na ciebie w swojej sypialni.
– Jasne. Co u ciebie? – pyta Banks, przyglądając się jeszcze chwilę androidce.
– Wszystko w porządku. Wrócę do przygotowania jedzenia, dobrze?
– Dobrze.
Orla czeka, aż Chloe znów zniknie w kuchni, zanim ruszy w stronę sypialni. Opiera się o futrynę pokoju Kamskiego, który podobnie jak reszta domu jest urządzony w chłodnych szarościach i tylko czerwona pościel przełamuje zimno tego pomieszczenia. Dziewczyna patrzy chwilę na Elijaha przeglądającego koszule w szafie, zanim nie chrząknie znacząco.
– Dzień dobry – mówi swoim spokojnym głosem brunet. – Czemu zawdzięczam tę niespodziewaną wizytę.
– Przecież się zapowiedziałam wczoraj wieczorem, więc nie tam do końca pojawiam się tu z zaskoczenia – odpowiada Orla, dalej stojąc w drzwiach. – Czy ty znów nawrzeszczałeś o coś na biedną Chloe?
– Nie? A o co chodzi? Żaliła ci się? – pyta, obracając się, a jego lodowate błękitne oczy mierzą ją uważnie. Jakby poszukując kłamstwa.
– Chyba żartujesz. Ona by w życiu o tobie złego słowa nie pisnęła, po prostu jest jakaś taka... no chodzi jak w zegarku. Czasem jak jesteśmy same, to pozwala sobie na uszczypliwości, a ostatnio nie.
– Może ty przestałaś być dla niej suką i dlatego ona jest milsza? – Dziewczyna wzrusza ramionami i w końcu niechętnie mu przytakuje. – Właśnie. Więc? Co cię sprowadza? Jakiś problem z prawnikiem, którego Ci poleciłem?
– Nie, dopiero dzisiaj do niego idziemy. Jeśli mam być szczera nie spodziewałam się, że Hank będzie na tyle ogarnięty, by zostawić po sobie testament. – Jej głos mimowolnie lekko się łamie, więc przygryza usta, nie chcąc dodawać nic więcej.
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć – mówi Elijah, obracając się znów w stronę szafy. – Nie powinnaś go stracić.
Banks tylko przytakuje niepewnie, nawet jeśli obrócony plecami do niej Kamski tego nie widzi. Dziewczyna idzie w końcu w stronę łóżka i siada na jego brzegu, gdy Elijah obraca się do niej z dwiema niemal identycznymi koszulami.
– Jakąś szczególna okazja? – pyta Orla, wskazując na koszulę, którą Kamski trzyma w prawej dłoni, a on przytakuję, odkłada ją na krzesło obok siebie i otwiera szufladę z krawatami. – Okej. Teraz to już naprawdę zaczynam się martwić. Nie miałeś na sobie krawata od pogrzebu mojej matki Elijah.
– Mam ważne spotkanie, chciałbym, by odebrano mnie jako kogoś komu dziesięć lat na odludziu wyszło na zdrowie – sarka, a Banks podnosi się i staje obok niego nad szufladą pełna nieużywanych krawatów, spinek do mankietów i drogich zegarków.
– Dlaczego Chloe nie wybiera Ci ubrania?
– Z całym szacunkiem do Chloe, ale potrzebuję ciebie. Ty znasz się lepiej na ludziach.
– Bez wątpienia. – Dziewczyna wyjmuje błękitny krawat i przykłada mu to do szyi, uśmiechając się lekko. – Zdecydowanie ten. Więc? Powiesz mi, o co chodzi?
– W swoim czasie – odpowiada Kamski, uśmiechając się do niej chłodno. – Zmieńmy temat na to, co cię sprowadza Orla.
– Pracownia? – pyta, obracając w palcach niewielki nośnik z danymi, który dostała od Gavina.
Elijah przytakuje jej i wskazuje, by ruszyła się z sypialni. Schodzą do jego pracowni, gdzie Kamski od razu zaczyna przeglądać dokumenty i nagranie wraz z analizą, które przyniosła Orla. Dziewczyna zostawia go na chwilę samego i idzie po kawę, a gdy wraca, widzi, jak brunet buja się lekko na krześle, słuchając muzyki.
– I? Powiesz mi coś, czego nie wiem? – pyta Banks, siadając obok niego.
– Nie – odpowiada krótko, a ona upija łyk kawy, czekając czy Kamski doda coś więcej. – Analiza przeprowadzona w CyberLife jest w gruncie rzeczy bardzo dokładna i wnioski, jakie z niej wysnuli też. Ten android oficjalnie nie ma prawa istnieć, chociaż oczywiście wyszedł z ich fabryki. Nie da się ukryć, że po tej całej rewolcie panował tam wielki burdel. Z tego, co wiem, serwery z niektórymi danymi czyszczono już w momencie, w którym Waren zabroniła strzelać do Markusa. Ktoś musiał zwęszyć okazję w tym prototypie i sprzedał go na boku na czarnym rynku – mówi Elijah i zabiera jej z dłoni filiżankę, by bez skrępowania dokończyć jej kawę. – Sama to powiedziałaś, seks i pieniądze. To dwie rzeczy, które najlepiej motywują ludzi. A za tym całym Starym Porządkiem stoi ktoś bogaty.
– Czyli nic czego nie wiem.
– Nie, nie pomogę ci – odpowiada Kamski, oddając jej dysk. – Choć zaznaczyłem na liście byłych pracowników, tych, których kojarzę i którzy mogliby wykorzystać sytuację. Uwierz mi, nie ma na świecie wielu ludzi, którzy umieją korzystać z chaosu dla własnych korzyści.
– Dobre i to, może im się przyda.
– A ty powiesz mi coś, czego nie wiem? – Elijah obraca się do Orli, która wzrusza ramionami. Przez dłuższą chwilę brunetka milczy, obracając cały czas nerwowo dysk w dłoniach i nie robi sobie nic, ze świdrującego spojrzenia niebieskich oczu Kamskiego. Przywykła przez te lata do tego, że on chce wiedzieć o niej jak najwięcej i jeśli o pewnych rzeczach nie powie mu sama, to Elijah i tak znajdzie sposób, by się ich dowiedzieć. Dlatego w końcu opiera się wygodniej na krześle i uśmiecha lekko.
– Chcę, żebyś sprzedał moje mieszkanie, wydaje mi się, że zostanę na stałe na Michigan Drive.
– Och, więc twój chłopak pogodził się z twoją niechybną śmiertelnością?
– Wydaje mi się, że oboje wolimy się raczej skupić na czasie, który mamy. Niż na tym, że może go zabraknąć – odpowiada, a Kamski odstawia filiżankę na biurko. – Jeśli dziś się okaże, że Hank nie uregulował sytuacji prawnej domu, będę chciała go wykupić.
– Masz do tego prawo i masz do tego środki. Nie będę ci bronił.
– Dziękuję. – Orla kładzie mu dłoń na ramieniu, na co Kamski drga lekko zaskoczony. Dziewczyna uśmiecha się do niego, a on po kilku długich sekundach sięga po jej rękę i ściska ją lekko, jakby niepewnie. – Wiem, że nie jesteś ukontentowany faktem, że układam sobie z kimś życie i nagle nie jesteś jedyną osobą w moim życiu, która jest istotna, ale nadal jesteś moją rodziną, Elijah – mówi Banks, uśmiechając się, a on puszcza jej rękę i wstaje, przytakując jej.
– Robisz się sentymentalna. Nie wiem, czy mi się to podoba – odpowiada chłodno i wskazuje jej wyjście z pracowni. – Taka sentymentalność jest słabością Orlą, a ty nigdy nie należałaś do najsilniejszych osób na świecie. Dlatego nie myśl, że mam coś przeciwko twojemu związkowi, bo to nie o to chodzi. Jeśli mam być szczery z czysto socjologicznego i psychologicznego spojrzenia, jestem nim raczej zaciekawiony. Tym, jak to wszystko się potoczy. Mam raczej ogromne wątpliwości, jak sobie poradzisz, jeśli coś pójdzie inaczej, niż to sobie zakładasz w swoich idealistycznych wizjach.
– Uwierz mi, nie mam żadnych wyidealizowanych wizji. Raczej codziennie miliony kolejnych wątpliwości – odpowiada Orla, idąc z nim ramię w ramię przez korytarz. – Wiesz, ja cały czas próbuję się w tym wszystkim odnaleźć i naprawdę chciałabym, żeby odpowiedzialni za ten chaos ludzie poszli siedzieć. Żebyśmy my mogli ogarnąć swój własny chaos.
Kamski przytakuje jej, wchodząc do jadalni i siada przy stole, a Orla zajmuje miejsce naprzeciwko niego. Jedzą w milczeniu i ciszę przerywa tylko Chloe, która krząta się po kuchni, sprzątając i która ewidentnie nie ma ochoty dołączyć do nich nawet na chwilę. Banks zaczyna poważnie żałować, że przez cały ten czas była dla niej tak uszczypliwa, nigdy nie biorąc pod uwagę tego, jak blondynka musi się czuć z tym że jej siostry zniknęły, a jedna z nich zginęła.
Gdy tylko skończą lunch, Elijah idzie się przebrać, a Orla wykorzystuje tę chwilę i odnajduje Chloe.
– Hej, słuchaj... – zaczyna niepewnie, pomagając jej pochować naczynia w zmywarce. – Connor spotkał ostatnio w CyberLife November.
– November? – pyta, nie kryjąc zaskoczenia Chloe i spogląda na Banks, wyraźnie zakłopotana.
– Tak, pracuje tam. Żyje i chyba ma się całkiem dobrze, bo Reed nie poznał w pierwszej chwili, że jest androidem. Nie, żeby Reed kiedykolwiek grzeszył inteligencją, ale... – mówi Banks, a Chloe stoi z brudną szklanką w dłoniach, przyglądając się jej bez najmniejszych emocji. – Detektyw, idiota, nieważne. Ważne, że twoja siostra ma się całkiem dobrze, chciałabyś jej coś przekazać? Connor pewnie będzie się z nią kontaktował.
– Dlaczego miałabym tego chcieć? – pyta blondynka, wracając do odkładania naczyń. – Odeszła. Wróciła tylko po to, by grozić nam bronią. Nie rozumiem, skąd miałaby wynikać moja chęć kontaktu z nią.
– To twoja siostra... mimo wszystko, Chloe – odpowiada Orla, siląc się na spokojny ton. Widzi doskonale, że androidka stara się nie okazać, że ta rozmowa w jakikolwiek sposób ją poruszyła, ale nie idzie jej to za dobrze. W końcu, gdy nie ma już ani jednego widelczyka, którym może się zająć, Chloe staje sztywno, otwierając lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymuje. – Wtedy, gdy się tu pojawiła była w fatalnym miejscu swojego życia, ale obie byłyście w fatalnym miejscu, prawda? Rozumiem, że masz do niej żal.
– Żal? Nie. Nie posiadam żadnych uczuć wobec niej. Czy Elijah wie o tym, o czym właśnie rozmawiamy? Uważam, że powinien się dowiedzieć.
– Uważam, że nie powinien. Rozmawiam z tobą, nie z nim. Nie musisz zachowywać się, jak integralna część jego osoby – fuka Orla, nie mogąc się dłużej powstrzymać. – Przepraszam, że w ogóle chciałam z tobą porozmawiać. Nie było tematu, widzę, że nadal nie jesteś w stanie posiadać absolutnie nic poza nim, trudno.
Banks obraca się na pięcie i zostawia Chloe samą sobie, rusza do sypialni, by pożegnać się z Kamskim. Uśmiecha się lekko, widząc, jak wiąże krawat i podchodzi do niego, poprawić mu lekko wiązanie, by było równe.
– Będę się zbierać – mówi Banks, a on przytakuje jej i obraca się z powrotem do lustra. – Jesteśmy w kontakcie, prawda?
– Tak. Oczywiście – odpowiada i gdy brunetka jest już w drzwiach, odzywa się jeszcze raz. – Orla, dlaczego nigdy nie chciałaś tu zamieszkać?
– Bo masz obsesję na punkcie kontroli i po tym jak straciłeś CyberLife, chciałeś tę obsesję przenieść na mnie. A ja nie jestem fanką tego pomysłu, że ktoś miałby sterować moim życiem za mnie – odpowiada brunetka, uśmiechając się do niego i wychodzi spokojnym krokiem z willi.
W samochodzie w drodze do centrum łapie się na tym, że nie może pozbyć się z głowy melodii, którą przez chwilę słyszała u Kamskiego w pracowni. I usilnie próbuje przypomnieć sobie, skąd może ją znać, ale ostatecznie pamięta tylko kilka wersów, które nuci w nieskończoność, jadąc do centrum miasta.
Connor czeka na nią pod posterunkiem i od razu, jak tylko Orla zaparkuje, zamieniają się miejscami, by uwolnić ją od konieczności prowadzenia samochodu.
– Wszystko w porządku? – pyta Connor, a ona wzrusza ramionami.
– Nie. Sądziłam, że Elijah powie coś nowego, coś, co wam pomoże... ale wiesz, jaki on jest. To, że w ogóle zaszczycił mnie zaznaczeniem kilku nazwisk w tabelce to wielki sukces – mówi Orla, krzyżując dłonie na piersiach i naprawdę marząc o papierosie.
– Rozmawiałaś z Kamskim o sprawie, którą prowadzę?
– Tak, Gavin mnie zapytał, czy to zrobię. Zgodziłam się, ale gówno to dało. Już przekazałam Reedowi, tę radosną wiadomość... – Orla zauważa, że Connor zaciska usta w cienką linię i zaczyna mieć podejrzenia, co się dzieje. – Kurwa! Nie powiedział ci! Pewnie jakbym się czegoś dowiedziała, to przypisał by sobie, tę nagle zdobytą wiedzę. Kutas!
– Nie, nie powiedział mi. – Zapada między nimi cisza, a Banks zaczyna znów czuć to tłamszące poczucie winy. – Chciałbym, żebyś nie rozmawiała więcej z Kamskim.
– O sprawie? – upewnia się Orla, a Connor od razu kręci głową.
– Najlepiej w ogóle. Jednak wiem, że to niemożliwe i niewłaściwe bym cię o to prosił, więc tak, chodzi o sprawę. Obiecaj mi, że nie poruszysz więcej tego tematu.
– Dobrze – odpowiada bez namysłu dziewczyna i bierze głęboki wdech. – Chodzi o bzdury, których nagadała ci November, prawda? Słuchasz jej, a nie mnie...
– Słucham przede wszystkim siebie. I uważam, że dla śledztwa będzie lepiej, jak nie będzie w nie zamieszany ani Kamski, ani ty.
– Jasne. Niech będzie, skoro tak uważasz, to możesz masz rację. – Orla nie próbuje już nawet opanować gniewnego tonu i przygryza usta. – A co do twojej koleżanki, to weź pod uwagę, że jej siostra nie chce mieć z nią kontaktu. Więc to chyba nie wystawia jej najlepszego świadectwa – dodaje jeszcze, gdy zatrzymują się pod eleganckim biurowcem.
Banks wysiada jako pierwsza i trzaska za sobą drzwiami samochodu. Kolejny raz szuka w kieszeniach płaszcza papierosów, mimo że wie, że ich tam nie ma i czeka, aż Connor do niej podejdzie. Ruszają do biura prawnika, gdzie Orla próbuje się opanować, jak tylko wchodzą do środka. Przez chwilę Banks i prawniczka wymieniają uprzejmości, aż kobieta wskaże im krzesła naprzeciwko swojego biurka i zaczyna przeglądać jakieś dokumenty na tablecie.
– Hank Anderson zmienił testament w styczniu tego roku, zaraz po wejściu w życie ustawy nadającej prawa dziedziczenia androidom – mówi prawniczka i uśmiecha się ciepło w stronę Connora. – Zgodnie z jego wolą dom przy Michigan Drive 115, wraz ze wszystkimi rzeczami, wliczając w to samochód i oszczędności zostawił tobie Connor.
Orla wybucha cichym pogodnym śmiechem i mimo tego, że jeszcze kilka minut temu była wściekła, kładzie Connorowi rękę na kolanie. Brunet spogląda na nią, a ona uśmiecha się lekko i zaciska dłoń, chcąc dodać mu otuchy.
– Nie powinnam być zaskoczona i nie jestem – mówi Orla, gdy Connor pochyla się nad biurkiem i zaczyna składać podpisy pod dokumentami, przyjmując spadek. Prawniczka uśmiecha się do Banks, a dziewczyna odpowiada tym samym. – Jedyne co mnie zadziwia, to że o tym pomyślał.
– Dla ciebie też coś zostawił. – Kobieta wyjmuje z biurka kopertę i podaje ją Orli. Dziewczyna chwilę obraca list w dłoniach, ale ostatecznie chowa go do wewnętrznej kieszeni płaszcza i uśmiecha się lekko do Connora.
Prawniczka tłumaczy im kolejne formalności, które muszą dopełnić w kwestiach urzędowych, po czym odprowadza ich do wyjścia. Gdy stają przy samochodzie, Orla ma wrażenie, że ich sprzeczka miała miejsce lata, a nie godzinę temu. Dziewczyna przytula się do Connora, wiedząc, że oboje tego potrzebują, zanim w ogóle ruszą do domu.
– Nie otworzysz tej koperty? – pyta Connor, gdy wsiadają do samochodu. Orla kręci głową i pochyla się w jego stronę, by oprzeć mu głowę na ramieniu.
– Później, w domu – mówi cichym głosem i prostuje się, gdy samochód rusza. – Jak się czujesz?
– Niepokojąco wręcz dobrze – odpowiada brunet i teraz to on kładzie jej rękę na udzie. – Czuję się spokojniejszy, że chociaż tu nie czekały na nas jakieś przykre niespodzianki. Choć przeraża mnie świadomość, że Hank nie miał nikogo poza mną. A ja przecież pojawiłem się w jego życiu zaledwie półtora roku temu.
– Wiem, zjebałam – wtrąca Orla, a on kręci głową, dając jej tym znać, że wcale nie to miał na myśli. Jadą w stronę Jerycha, a przez głowę Banks przebiega nowa myśl. – Connor, wiesz, że możesz zacząć używać nazwiska, prawda? Macie to zagwarantowane prawnie, nie musisz zawsze podawać numeru seryjnego i...
– Dlaczego miałbym to zmienić? – pyta, nie odrywając wzroku od drogi.
– Mógłbyś używać jego nazwiska. W końcu jesteś jego synem – mówi, a on przytakuje jej, na razie nic nie mówiąc. Zatrzymują się pod Jerychem i brunet powiadamia Shailene, że może wysłać do nich Harrisona. Zanim chłopiec do nich dołączy, Connor spogląda na Orlę, a ona od razu się do niego uśmiecha.
– Pomyślę o tym.
– Dobrze, Hank na pewno by tego chciał – odpowiada dziewczyna, kładąc mu dłoń na policzku, a przyciąga ją do siebie i całuje. Orla nachyla się jeszcze mocniej w jego stronę, nie przerywając pocałunku i uświadamia sobie, że zdecydowanie woli to, od wszelkich sprzeczek. Odrywają się od siebie, tuż przed tym, jak Harry wychodzi z budynku i jak chłopak wsiada na tylne siedzenie i wymieniają tylko jeden uśmiech.
– Co jest? – pyta Harrison, przenosząc wzrok z Orli na Connora. – Macie podejrzanie dobre humory.
– Wydaje ci się gamoniu – odpowiada Banks i daje mu znać, żeby zapiął pasy.
Na Michigan Drive oczywiście wita ich niezwykle entuzjastycznie Sumo, a Orla proponuje, że dla odmiany to ona przejdzie się z psem. Connor przystaje na to i idzie wstawić dla niej wodę na herbatę, a później spogląda na Harrisona.
– Więc będziemy już tutaj zawsze siedzieć? – pyta chłopiec, obserwując, jak Connor wyjmuje z szafki ulubiony kubek Banks. – Mieliście dziś się dowiedzieć, co z domem.
– Tak, wygląda na to, że będziemy tu mieszkać... Będziemy musieli pomyśleć o tym, żeby przerobić mój pokój na twój pokój i posprzątać rzeczy – odpowiada dość niepewnie. Harry staje obok niego i krytycznie mierzy wzrokiem to, że Connor właśnie wsypał do kubka czwartą łyżeczkę liści zielonej herbaty.
– Wiesz co, wydaje mi się, że będzie lepiej, jak Orla będzie rządzić tym, co mamy tu do zrobienia – mówi chłopiec, a Connor spogląda na niego i niemal jednocześnie parskają śmiechem.
– Tak, zdecydowanie tak będzie chyba najrozsądniej.
Tymczasem Orla szła w górę ulicy, pogrążona we własnych myślach. Kochała Sumo najbardziej za to, że pies jest niezwykle spokojny i nawet mimo jego masy, nigdy jej nie pociągnął. A co za tym szło, mogła w spokoju przemyśleć wszystko po raz kolejny. Dochodząc nieustannie do jednego wniosku – nigdy wcześniej nie czuła się szczęśliwa. Nie tak, jak czuje się teraz, mając świadomość, że jak zechce w tej chwili wrócić do domu, to zastanie tam dwie osoby, które kocha i które bez wątpienia kochają ją.
I nawet mimo tego wszystkiego co się działo, nawet mimo faktu, że jej serce dalej jest w kawałkach i nie może się poskładać po stracie Hanka, jest w niej tyle wiary, że będzie dobrze, że kiedyś się to wszystko ułoży, ile nie było nigdy.
Dochodzi do niewielkiego skwerku, na którym puszcza psa ze smyczy i mimo tego, że jest zimno, siada na ławce. Sięga do kieszeni i wyjmuje z niej kopertę, którą zostawił dla niej Hank i drżącymi rękami otwiera ją niepewnie. Wyjmuje z niej kilka fotografii i parska śmiechem, widząc dwunastoletnią siebie w bluzie Detroit Police Department grającą w piłkę nożna z Hankiem u niego przed domem. Gdzieś w odmętach swojego umysłu pamięta mniej więcej ten dzień, tak samo, jak każdy inny, który został uwieczniony na kolejnych zdjęciach. Na odwrocie każdego z nich znajduje się data.
Orla przygryza mocno usta, widząc pamiątkowe zdjęcie z dnia, w którym skończyła studia i czuje łzy cisnące się jej do oczu, gdy je obraca i widzi, że poza datą Hank dopisał tam kilka słów.
Zawsze byłem z ciebie dumny Młoda, nie tylko jak byłaś najlepsza.
Wie, że teraz już za nic na świecie nie powstrzyma łez, gdy kolejne fotografie przedstawiają głównie ją i Cole'a. Na placu zabaw, w domu, na podwórku, gdy Sumo był jeszcze szczeniakiem. Orla ma przez chwilę poczucie, jakby patrzyła na życie kogoś zupełnie innego, kogoś, kto od dawna nie istnieje, aż znajduje ostatnie zdjęcie. Siebie i Connora zrobione najpewniej na weselu Markusa, przez Lene. Banks widzi tę fotografię po raz pierwszy, uśmiecha się lekko i obraca ją, by znaleźć tam kolejny dopisek.
Straciłem już raz syna i świadomość, że ten będzie szczęśliwy, napawa mnie spokojem.
Dlatego, że będziecie mieć siebie nawzajem.
Ps. Wciąż nie wierzę, że ten kretyn chce się z tobą żenić.
Banks wybucha gorzkim śmiechem, patrząc jeszcze raz na nierówne pismo Hanka. Dziewczyna przegląda jeszcze raz zdjęcia i kręci głową, bo właśnie dociera do niej jedna z największych oczywistości wszechświata. To, że nigdy nie traci się kogoś tak do końca. Orla chowa zdjęcia do koperty, a później z powrotem do kieszeni i woła Sumo.
A do domu wraca ze świadomością, że to, co tak naprawdę zostawił jej Hank to jakiś sposób na pogodzenie się z tym, że już go z nimi nie ma.
No. To od następnego rozdziału ruszamy już na dobre w stronę śledztwa i tajemnic.
Więc mam nadzieję, że ta pozorna chwilą oddechu wyszła dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top