Rzeczy, które robimy z miłości ◎ Poniedziałek 9 stycznia 2040.
Orla nigdy nie lubiła żywych domowych roślin, nie miała do nich wymaganej systematyczności. Zawsze, jeśli przypadkiem, jakiś kwiatek znajdował dom na jej parapecie, Banks najczęściej o nim kompletnie zapominała na wiele dni, a dopiero później podlewała za dużą ilością wody, co doprowadzało roślinkę do jeszcze szybszej śmierci. Przez jakiś czas, w poprzednim mieszkaniu miała kilka syntetyków, ale teraz właściwie nie jest nawet sobie w stanie przypomnieć, co się z nimi stało, gdy wyjechała z miasta.
– Dzień dobry! – mówi za jej plecami entuzjastyczny głos, który Orla od razu rozpoznaje i odwraca się do jednego z modeli Chloe. – Mogę jakoś doradzić? Szuka pani kwiatów na jakąś szczególną okazję?
– Nie... właściwie to szukam pani Sylvii Pugh– odpowiada Banks, a blondynka uśmiecha się szeroko i znika na zapleczu kwiaciarni.
Orla spaceruje wśród kwiatów, zastanawiając się ile ludzi jeszcze w ogóle kupuje prawdziwe kwiaty zamiast tych syntetycznych. Sądząc po wielkości tego miejsca, kobieta dochodzi do wniosku, że muszą sprzedawać się całkiem nieźle, bo sklep wygląda na dobrze prosperujący. Za plecami Banks rozlega się dźwięk dzwonka, a zza drzwi prowadzących na zaplecze wychodzi grubsza kobieta o brązowych włosach i uśmiecha się lekko.
– Szukała mnie pani? – pyta, mierząc Orlę spojrzeniem, a detektyw od razu przytakuje. – Znamy się skądś?
– Nie, nie znamy się. Chodzi o pani siostrę Marlenę, czy mogłybyśmy porozmawiać...
– Moja siostra nie żyje, a ja nie mam ochoty o tym rozmawiać. Do widzenia – przerywa jej kobieta, obracając się na pięcie i mijając Chloe, która pojawiła się obok niej.
– Wiem, o tym, ale mam kilka pytań o jej pracę...
– Jest pani z policji? – pyta, ale zanim Orla zdąży powiedzieć cokolwiek, Sylvia już parska śmiechem. – Więc do widzenia.
– Chcę tylko wiedzieć, jak mu dała na imię – mówi Banks, a kwiaciarka przystaje w pół kroku. – Chodzi tylko o niego, nie musisz mi mówić o niczym więcej, jeśli nie chcesz. Wystarczy, że powiesz mi o nim.
– Chodź. – Kobieta otwiera znów drzwi na zaplecze i wskazuje je Orli, która bez chwili wahania od razu rusza we wskazanym kierunku. Sylvia wskazuje jej stolik w kącie pomieszczenia i włącza czajnik. Banks obserwuje jej nerwowe ruchy, gdy brunetka szuka filiżanek i parzy w nich herbatę, a później zajmuje miejsce naprzeciwko niej. – Czy wszystko z nim w porządku?
– Jakby pominąć fakt, że nic nie pamięta to tak, ma się całkiem nieźle. Chciałabym, żebyś mi powiedziała, skąd on się w ogóle wziął? – pyta Orla trochę ostrzej niż by tego chciała i bierze głęboki wdech. – Proszę.
– Moja siostra miała swoje problemy... – mówi cicho Sylvia i uśmiecha się smutno. – Naprawdę chcieli mieć z mężem dziecko, ale im nie wychodziło. Nicholas, jej mąż, to zaakceptował; to, że ich plany mogą się nie udać. Ona jednak z każdym kolejnym poronieniem chciała jeszcze bardziej być matką. Ostatecznie Nico ją zostawił, nie mógł znieść jej huśtawek nastrojów i ciągłych niepowodzeń, bo Marlenie nic się nie dało wytłumaczyć. Po jego odejściu... – Kobieta przerywa na chwilę i unosi wzrok na Orlę. – Myślałam, że wszystko się ułożyło, Marlena zaczęła znów dużo czasu spędzać w pracy, sprawiała wrażenie zdeterminowanej, zmotywowanej. Aż do zeszłego roku. W listopadzie wpadła do mnie z tym chłopcem i widziałam, że się o niego boi, że traktuje go jak syna... Nie wiem nawet, ile go wtedy miała. Na pewno dość krótko... Wyraziłam wtedy wszystkie swoje obawy, a ona w efekcie zaczęła mnie okłamywać, że skonstruowała go sama, że znajdzie sposób, by go zatrzymać. Jednak to były bzdury.
– Dlaczego? Przecież gdyby zaraz po demonstracji powiedziała o nim w CyberLife, to w tym bałaganie przymknęliby na to oko, a tak...
– Nie skonstruowała go sama, ktoś musiał jej pomóc. Ona była programistką, ale kompletnie nie radziła sobie z aspektami mechanicznymi, nie wiem nawet, czy miała do tego potrzebne uprawnienia.
– Wiesz, kto to mógł być? – pyta Orla, ale kobieta kręci głową.
– Nie, nie rozmawiałyśmy o jej pracy. Nie podobało mi się, że w ogóle tam pracuje... Wiesz, ja tam zawsze czułam się dziwnie przy androidach, miałam takie poczucie, że oni żyją, a my jako społeczeństwo jesteśmy dla nich najgorsi. Nawet Miley zatrudniłam dopiero po tej całej rewolucji. Wcześniej nie chciałam kogoś wyzyskiwać...
Orla uśmiecha się do niej porozumiewawczo i upija łyk gorącej herbaty. Ma jeszcze milion kolejnych pytań, ale nie chce zamieniać tej rozmowy w przesłuchanie, dlatego na chwilę ją przerywa. Próbuje też poukładać w głowie wszystko, co usłyszała i zastanawia się, czy te informacje w ogóle na coś im się przydadzą.
– Trzy miesiące temu coś się stało, nie wiem co dokładnie, ale moja siostra się kogoś bała. Ostatni raz widziałam ją na początku listopada, wpadła tu ze łzami w oczach i powiedziała, że straci chłopca. Próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej, co, jak, dlaczego, kiedy... ale ona za bardzo histeryzowała. W końcu powiedziała, że wyjeżdża na jakiś czas z kraju, bo nie pogodzi się z kolejną stratą. I jak widać, chyba się nie pogodziła.
– Słyszałaś może kiedyś określenie Stary Porządek? – pyta Orla, a kobieta kręci głową. – To organizacja, która korzystała z programu napisanego przez twoją siostrę. Programu, którym wyczyściła Harrisonowi pamięć...
– Harrison? – wchodzi jej w słowo Sylvia. – Tak się teraz nazywa?
– Tak, sam wybrał to imię – odpowiada Banks, uśmiechając się lekko.
– Ona nazwała go Sebastian, chociaż najczęściej i tak zwracała się do niego "słoneczko" – mówi kobieta, też się uśmiechając. – Ona go naprawdę kochała, może gdyby nie miała tylu problemów i podeszła do całej tej sytuacji bardziej racjonalnie, to wszystko skończyłoby się o wiele lepiej. – Znów zapada między nimi cisza, a Orla celowo nie wraca do pytania, które zadała. Liczy, że Sylvia sama zacznie mówić. – Nie byłyśmy blisko, rozmawiałyśmy raz na kilka miesięcy, więc nie wiem, kto jej pomógł. O tej organizacji usłyszałam dopiero w wiadomościach te kilka dni temu, jeśli moja siostra miała z nimi coś wspólnego, to nic o tym nie wiem.
– Jasne, ja sama po prostu próbuję zrozumieć, co się stało i czy Harrisonowi może coś grozić.
– Oby nie. Rozumiem, że teraz ty się nim zajmiesz? – pyta kobieta, a Orla przytakuje niepewnie.
– Większość czasu jest pod opieką Jerycha, ale chcę to zmienić. On nie czuje się tam dobrze... Dzieci to dzieci, a on jest jednak inny. – Orla uśmiecha się przepraszająco i spogląda na wiadomość od Shailene, z którą jest umówiona. – Wybacz, ale będę musiała się zbierać. Dziękuję za twój czas, mogę zostawić ci swój numer telefonu, jeśli byś sobie coś przypomniała.
Sylvia kiwa lekko głową, a Orla doskonale wie, że kobieta nigdy się z nią nie skontaktuje. Nawet nie dlatego, że nic nie wie, ale przede wszystkim dlatego, że nie chce. Banks aż za dobrze rozumie jej potrzebę odcięcia się od tego wszystkiego i wiarę w to, że takie działanie pomoże w jakiś sposób uporać się jej ze stratą siostry. Przecież dokładnie po to sama Orla wyjechała do Waszyngtonu, licząc po cichu, że fizyczne oddalenie się od Detroit pozwoli jej na rozpoczęcie nowego życia. Niestety zarówno to miasto, jak i wszelkie przykre doświadczenia jej życia, w pewnym stopniu ustanawiają ją samą.
Banks żegna się spokojnie i opuszcza kwiaciarnię. W autobusie wiozącym ją z powrotem do centrum powoli zaczyna składać wszystkie dostępne do tej pory kawałki układanki, która w jakimś stopniu powoli nabiera kształtów.
Zanim pójdzie z Lene na zaplanowane zakupy, siadają w kącie małej japońskiej restauracji, gdzie Orla zamawia sushi i daje przyjaciółce się wygadać.
– Markus i North zostają w Waszyngtonie jeszcze co najmniej tydzień. W związku z tym organizacja ślubu odbywa się praktycznie bez ich udziału, oczywiście rozmawiałam z nią o przesunięciu go na inny termin, na przykład, chociaż te dziesięć dni, na walentynki. Ona jednak uważa, że to będzie oznaka strachu wobec agresorów. A ty co o tym myślisz? – pyta Shailene, nie dając jednak Orli nawet ułamka sekundy na skonstruowanie odpowiedzi. – Na razie wszyscy starają się zachować wszelkie środki ostrożności, zmieniliśmy nawet lokalizację wesela, więc nic nikomu nie powinno grozić.
– Moim zdaniem niezależnie co zrobimy, to jak oni będą chcieli zaatakować androidy to, to zrobią. Jednak jak chcą zdestabilizować sytuację, to wybiorą raczej inne okoliczności jak głosowanie, czy rocznica – mówi Orla, upijając łyk zielonej herbaty. – Rozmawiałam dziś z siostrą Marleny.
– I? Dowiedziałaś się czegoś? Masz jakąś teorię?
– Teorię? Bardziej przypuszczenia. – Orla odsuwa od siebie talerz, by móc swobodnie gestykulować i dopiero zaczyna mówić. – Marlena Scott zaczyna pracę nad nowym programem do czyszczenia pamięci, który okazuje się nieodwracalny, więc nikomu w CyberLife się nim nie chwali. W końcu wtedy jeszcze nie ma defektów, nie ma badań nad niestabilnością i ilością komend, jakie procesują w każdej chwili. W tamtej chwili te ciągi zer i jedynek, z którymi na co dzień pracuje Marlena, są zawsze składne. Więc pracuje dalej, a w międzyczasie zaczyna się szerzyć wirus, więc przypadkiem komuś chwali się swoim odkryciem, kto wie, może na jakiejś imprezie służbowej, może po prostu w złym towarzystwie... a na dodatek jej życie prywatne trafia szlag. – Orla robi małą dygresję na temat tego, czego się dziś dowiedziała i wraca do tematu. – Ktoś jej pomaga, ktoś z CyberLife staje w jej drzwiach i proponuje jej to, czego idiotka pragnie najbardziej, idealnego syna w zamian za jej badania. Ta oczywiście się zgadza, a później Markus zmienia świat. Myślę, że Marlena zauważyła wtedy, że pomaga złej stronie konfliktu...
– Skąd wiesz? Może nie sympatyzowała z nikim poza dzieckiem?
– Jej siostra traktowała androidy jak żywe istoty. Nie chciała ich posiadać. Wydaje mi się, że Marlena mimo swojej pracy nie była aż tak radykalna, jak większość pracowników CyberLife. Jednak oczywiście to tylko moje przypuszczenia.
– Twoje przypuszczenia zazwyczaj są trafne, dobrze znasz się na swoim gatunku.
– Taka praca – mruczy niemal odruchowo Orla i bierze wdech. – Dobra, sytuacja się stabilizuje, CyberLife traci miliony, jak nie miliardy dolarów zysku, muszą całkowicie zmienić profil produkcyjny i spojrzenie na świat. Co się nie podoba nikomu, kto zarabiał na tym pieniądze. A Marlena, chcąc nie chcąc, pozostaje w centrum wydarzeń, sytuacja zaczyna się zaogniać, ktoś zaczyna ją szantażować i ostatecznie proponuje jej duże pieniądze za pomoc. I tu wydaje mi się, że ona odmawia, więc grożą jej, że odbiorą jej dzieciaka, jedyną osobę, na której jej zależy. Marlena więc przyjmuje pieniądze, daje im program i narzędzia niezbędne do korzystania z niego, ale najpierw zapewnia synowi bezpieczeństwo.
– Dlatego wyczyściła mu pamięć! – mówi Lene, odrobinę zbyt entuzjastycznym tonem. – Młody mógł być czegoś świadkiem, coś wiedzieć o osobach, które szantażowały tę Scott.
– Dokładnie. Chciała, by nic mu się nie stało i tylko to się dla niej liczyło. Jeśli mam snuć tę teorię dalej, to obstawiam, że ona naprawdę chciała wyjechać, mailowała nawet na temat wynajmu domku na Kajmanach. Zakładam, że chciała przeczekać sytuację i wrócić po dziecko, a to może oznaczać, że miała też opracowany sposób na cofnięcie uszkodzeń. Tylko niestety ktoś jej pomógł odejść z tego świata.
Shailene przygląda się swojej przyjaciółce, notując sobie w głowie wszystkie ewentualnie wątpliwości i nieścisłości, jakimi może być okupiona ta teoria. A jest ich całkiem sporo i Lene dłuższą chwilę szuka miejsca, w którym mogłaby zacząć.
– Skąd wiesz o szantażu? O pieniądzach? – pyta w końcu, a Orla uśmiecha się szeroko. Mogła czasem nienawidzić swojej pracy, ale w takich chwilach kocha to, że jest sprytniejsza od innych osób w swoim otoczeniu.
– Jej konto, policja sprawdziła to na nazwisko Scott, ale Marlena miała drugie, na panieńskie nazwisko. Bank tego nie wyłapał, bo oficjalnie w papierach używała obu nazwisk. Policja nie szukała dalej, bo po co? Wypłata wpływała na jedno, nic nie wskazywało na to, że ma inne, nie miała oszczędności, wszystkie pożarła opieka medyczna z czasów starania się o dziecko. Ja jednak wiedziałam, że muszę szukać i wiedziałam czego szukać... Dostała przelew z konta na wspomnianych Kajmanach na pięć tygodni przed śmiercią. Nadawcą jest jakaś fasadowa firma, za którą stoi większa fasadowa firma. – Orla dolewa sobie herbatę i wzrusza lekko ramionami. – Może nie umieją pisać listów z groźbami, czy oddać celnych strzałów, ale sprawy finansowe ukrywają po mistrzowsku. Co tylko powoduje u mnie kolejne znaki zapytania wokół tej sprawy, ale wróćmy do szantażu... To czyste przypuszczenie, ale nie wydaje mi się, by ktoś tak mocno skrzywdzony jak Marlena, z innego powodu porzucił syna.
– Masz rację, zdecydowanie moim zdaniem masz rację. Znasz mnie, ja jestem fatalnym Watsonem mój Sherlocku, nie umiem tak błyskawicznie wyciągać wniosków co do ludzkich zachowań. Jednak skoro była gotowa dla tego dziecka wyprowadzić z CyberLife swoje programy, to musiało jej na nim zależeć... – Lene przerywa na chwilę i przygląda się Orli, która wraca do ostatnich kawałków swojego sashimi. – Powiesz mu?
– Connor i ja wymieniamy się co wieczór naszymi przypuszczeniami co do śledztwa, w sumie to on i Hank chcieli wypytać siostrę Marleny i zgłosiłam się na ochotnika, by to zrobić. Wiesz, trochę subtelniej niż android i alkoholik po stracie dziecka. Więc pewnie dzisiaj jak będę z nimi rozmawiać, to powiem im to samo co tobie – odpowiada Orla i odkłada pałeczki na talerz, udając, że nie widzi, że jej przyjaciółka chce jej wejść w słowo. – Ta sprawa w końcu zaczyna iść w jakąś stronę, nawet jeśli im odebrali kwestię morderstwa tej dwójki, to nadal mogą rozejrzeć się w sprawie Marleny i Harrisona. FBI nie wie o Harrym i zależy mi, by tak pozostało.
– Właściwie to pytałam o niego. O to, czy powiesz Harrisonowi, jak miał na imię, że nikt go nie porzucił, że był kochany...
– Nie wiem... – Orla zaczyna skubać skórkę przy paznokciu, nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć na zadane pytanie. Właściwie powinna zrobić to, o czym mówi Lene, powiedzieć chłopcu prawdę, albo raczej tę część prawdy, którą do tej pory odkryła, ale zwyczajnie nie chce. Banks boi się, że jeśli źle dobierze słowa, może znów zranić chłopca, który przecież już wycierpiał wystarczająco. A z drugiej strony może właśnie świadomość, że to, co mu się przytrafiło, zdarzyło się dlatego, że ktoś próbował go chronić, może pomoże mu ruszyć dalej. Dlatego Banks siedzi teraz bez słowa, nie mając pojęcia, która ze ścieżek będzie tą właściwą.
– Może go o to spytaj? W końcu polubił cię za to, że traktujesz go jak myślącą istotę. Więc może niech zadecyduje, czy chce wiedzieć, czy nie – sugeruje nagle Lene i uśmiecha się pokrzepiająco. – I porozmawiaj o tym z Connorem, bo co by nie mówić chyba się polubili.
– Niezaprzeczalnie. – Orla po chwili odpowiada jej uśmiechem i spogląda na zegarek w telefonie. – Dobrze, a teraz zróbmy to, po co się spotkałyśmy i znajdźmy mi tę cholerną sukienkę na ten pieprzony ślub.
Shailene wstaje od razu i podaję jej rękę, by pomóc jej wstać z krzesła, a Banks przytula się do niej na ułamek sekundy.
◎
Orla zawsze uważała się za osobę, która lepiej radzi sobie ze stresem, kiedy jest z nim postawiona twarzą w twarz, niż wtedy, gdy generują go jej myśli. Dlatego chciała zostać detektywem, bo wierzyła, że w momencie krytycznym będzie w stanie sięgnąć po broń i pociągnąć za spust. Do tej pory zdarzyło jej się kilka razy w nieprzyjemnych okolicznościach kogoś nią postraszyć, ale wszystkie te razy zdarzyły się wcześniej niż zeszły listopad. Od niego każde zagrożenie powoduje u niej za szybkie bicie jej serca i zdecydowanie za duże drżenie dłoni, a gdy dwa miesiące temu na tej samej ulicy, na której byli, wybuchły bomby, wpadła przecież w panikę.
Właśnie z tego powodu zapalone światło w jej mieszkaniu przede wszystkim powoduje u niej niepokój. Wpadła tu tylko na chwilę, zostawić sukienkę i zabrać samochód, którym dostanie się szybciej do domu Andersona. Teraz, gdy stoi w windzie dopada ją strach, a jej myśli podsuwają jej tysiące najgorszych scenariuszy, a przede wszystkim ten, że zagrożona może nie być ona sama, a ktoś z jej bliskich.
Idzie korytarzem niezwykle powoli, zaciskając dłoń na broni w torebce i zatrzymuje się przy samych drzwiach, próbując usłyszeć coś ze środka.
I wtedy dociera do niej śmiech Harrisona, a dziewczyna od razu przeklina pod nosem i otwiera mieszkanie dużo pewniej.
– Chcecie mnie przyprawić o zawał? Bez zapowiedzi pojawia się u mnie tylko Elijah i zdecydowanie tego nienawidzę! – krzyczy, zdejmując z siebie płaszcz, a po chwili w drzwiach kuchni pojawia się Connor.
– Przepraszam – mówi, uśmiechając się lekko, a ona dostrzega plamy na jego podkoszulku.
– Co tu się do cholery dzieje? – pyta, idąc w jego stronę, ale ten zastępuje jej drogę. – Harry?
– Robimy ci kolację! – odpowiada jej podekscytowany głos z kuchni, a Orla od razu podnosi wzrok na Connora.
– Rozumiem, że nie chcę tam na razie wchodzić? – pyta, a ten jej przytakuje. – Czy moja kuchnia w ogóle będzie się jeszcze do czegoś kiedykolwiek nadawać?
– Przecież i tak z niej nie korzystasz, więc nie wiem, czym się przejmujesz – odpowiada jej Connor, a ona parska śmiechem.
– Lubię, jak jesteś sarkastyczny. – Orla wspina się na palce i całuje go krótko. – I może nie znasz się ani na dzieciach, ani na gotowaniu, ale jedno jest pewne, nie można zostawiać tych dwóch czynników samych sobie.
Kobieta czeka, aż Connor wejdzie z powrotem do kuchni i bez zastanowienia rusza za nim, wiedząc, że robi to na własne ryzyko. Widok, który zastaje, jest właściwie dokładnie tym, czego się spodziewała. W zlewie góruje sterta naczyń, na blacie wszędzie są ślady ciasta na naleśniki, a kilka najbardziej spalonych leży na talerzu obok kuchenki. No i jest jeszcze Harry, który mąkę ma nie tylko na ubraniu i na policzkach, ale prawie na pewno też we włosach.
– Chryste panie, co tu się wydarzyło? – pyta Orla, mierząc to wszystko jeszcze raz wzrokiem. Connor uśmiecha się do niej przepraszająco, za to Harrison zdaje się mieć największy ubaw w życiu.
– To był mój pomysł – przyznaje z dumą chłopiec. – To przecież miłe, że robimy ci kolację.
– Tak, miłe i niezwykle to doceniam, ale nie ma takiej siły, która uratowałaby was przed sprzątaniem tego pierdolnika, gdy ja będę leżeć w łóżku i oglądać film – odpowiada i urywa sobie kawałek naleśnika z talerza, a po tym, jak go próbuje, krzywi się lekko. – Czekając, aż przywiozą mi pizzę.
– Nie doceniasz naszych starań! – odpowiada oburzony chłopiec, a ona kuca naprzeciwko niego i pstryka go lekko w nos, który jako jedyna część jego buzi wciąż pozostał czysty.
– Ależ doceniam i obiecuję utopić tego jednego naleśnika w maśle orzechowym i dżemie, by go zjeść na dowód tego, jak bardzo doceniam. Jednak teraz ty musisz iść się umyć, a ja muszę poważnie porozmawiać z Connorem na temat tego, że absolutnie nigdy w życiu nie powinniście tego powtarzać. – Harrison wybucha śmiechem, Orla całuje go w czubek nosa.
Chłopiec wybiega z kuchni w stronę łazienki, a Banks staje pomiędzy Connorem a zlewem, z którego ten zaczął już wyjmować naczynia, by przełożyć je do zmywarki.
– Mówiłem mu, że to będzie kiepski pomysł, ale się uparł. Musiałem przyjechać z nim tutaj, bo Hank kiepsko znosi jego obecność, więc jak już się tu znaleźliśmy, to trzeba było znaleźć sposób, by go czymś zająć... – Zaczyna tłumaczyć się Connor, ale Orla kładzie mu dłonie na policzkach i całuję go dużo śmielej, niż chwilę temu w wejściu. – Odebrałem wrażenie, że nie jesteś zadowolona z zaistniałej sytuacji, a teraz wysyłasz mi sprzeczne sygnały. Czy mogłabyś mi to wytłumaczyć?
– To najmilsza rzecz, jaką kiedykolwiek zastałam w domu i to właściwie jedyne co się liczy – mówi, a Connor obejmuje ją w pasie i podsadza na blat obok siebie. Orla wie, że kompletnie upaćka sobie czarne spodnie mąką, ale w tej chwili nie ma to dla niej żadnego znaczenia. – Oczywiście, jeśli tylko po sobie posprzątacie.
– Właśnie zacząłem sprzątać, a ty mi przerwałaś.
– Wiem, wiem, sprzeczne sygnały – odpowiada dziewczyna, znów zbliżając się do jego ust.
– Spokojnie, jeszcze trochę i nauczę się je rozróżniać.
– To musisz częściej robić mi niespodzianki – szepcze Banks, zanim Connor ją pocałuje. Jak zawsze w pierwszej chwili robi to delikatnie i dopiero gdy ona rozchyla usta, ten staje się śmielszy. Dziewczyna obejmuje go nogami w biodrach, nie pozwalając mu się odsunąć za szybko, ale zamiast tego, on przesuwa dłońmi po jej ramionach, też przytrzymując ją bliżej siebie.
Obojgu trudno jest zdefiniować dokładnie to uczucie, które ich teraz wypełnia, ale gdyby mieli je jakoś określić, mają poczucie, jakby po długiej podróży wrócili w końcu do domu.
– Orla! Zapomniałem ręcznika! – Gdy tylko dobiega ich krzyk dochodzący z łazienki, odsuwają się od siebie, jakby ktoś przyłapał ich na robieniu czegoś niewłaściwego. Orla spogląda na Connora, śmiejąc się cicho, bo jest święcie przekonana, że ten by się zaczerwienił, gdyby tylko miał taką umiejętność. Zamiast tego stoi naprzeciwko niej lekko zmieszany i dopiero po chwili pomaga jej zeskoczyć z szafki.
– Zaraz wrócę, to pomogę ci z tym wszystkim – mówi Orla, wskazując dłonią na blat, ale Connor kręci głową zdecydowanie.
– Nie, ogarnij Harrisona, ja tu posprzątam.
Banks uśmiecha się do niego trochę inaczej niż do tej pory, jakby nagle miała coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko otwiera usta i po chwili bez słowa wychodzi z kuchni. Connor ma ochotę kolejny raz się uśmiechnąć, bo w ten drobny gest pełen zakłopotania powiedział mu na swój sposób więcej, niż do tej pory Orla wyraziła słowami.
Przypomniała mu tym zachowaniem trochę Hanka, który też nie umiał ubrać w słowa prostego "dziękuję", gdy uratował mu życie.
Teraz jednak na zakłopotanie Banks miał ochotę odpowiedzieć: "tak, ja ciebie też", nawet jeśli żadne z nich nie umie dokładnie określić, co właściwie ich dokładnie łączy. Connor wie, że nie potrafi jeszcze precyzyjnie określać, uczuć, czy emocji, które zalewają go w jej obecności, ale jest przekonany, że są one dobre. W końcu przy niej, jako jedynej na świecie, pierwszy raz w całym swoim świadomym życiu myśli o czymkolwiek innym niż praca.
Dzień dobry robaczki! ❤️
Osobiście muszę przyznać, że pisząc końcówkę tego rozdziału, aż bolały mnie zęby od tego całego cukru.
I cieszę się, że napisałam całość zanim wyszło Detroit Evolution, bo wiem, że zmieniłabym tu teraz kilka rzeczy po tym filmie.
Nie wszystko stracone. Może napiszę coś jeszcze w Detroit.
Trzymajcie się zdrowo!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top