Coś się dzieje ◎ Wtorek 6 grudnia 2039.
We włoskiej pizzerii jest niezwykle ciepło, pachnie sosem pomidorowym, a dzieciaki, które siedzą przy stolikach z rodzicami, krzyczą stanowczo za głośno. Jednak dla Orli nie jest to duży problem, gdy obserwuje je z boku, z ciepłym uśmiechem. Jej uwagę przykuwa pięcioletnia dziewczynka, która skrupulatnie próbuje poradzić sobie z kawałkiem papryki swoimi plastikowymi sztućcami. Jej ojciec od dłuższej chwili też ją obserwuje, ale na razie nie zaproponował jej jeszcze pomocy, jakby chcąc sprawdzić, czy dziecko da sobie radę samo. Mała ma ciemne kręcone włosy i w trakcie nierównej walki ze swoim jedzeniem, opowiada o czymś zawzięcie, lecz jej głos ginie w muzyce płynącej z głośników i w pozostałych rozmowach. Mężczyzna na chwilę rozgląda się po sali, a napotykając spojrzenie Orli, uśmiecha się do niej ciepło. Banks odpowiada od razu tym samym, uświadamiając sobie, że przecież człowiek z tak małym dzieckiem może być bez problemu w jej wieku.
I tylko ona żyje w jakimś zawieszeniu, jakby nieustająco miała dwadzieścia lat.
Spogląda na telefon, Anderson uprzedził ją o planowanym spóźnieniu, którego czas i tak został już przekroczony, dlatego nie czeka na niego dłużej i sama składa zamówienie, po cichu licząc, że gust co do smaku pizzy nie zmienił się porucznikowi zbyt znacząco w ciągu ostatnich kilku lat. Upija trochę piwa imbirowego i zaczyna nerwowo obrywać skórki przy paznokciach, które od soboty i tak sporo straciły na długości.
– To może zabrzmieć totalnie idiotycznie, ale masz śliczny uśmiech – mówi mężczyzna, którego córce przyglądała się Orla. Dziewczyna całkowicie skupiona na swoich paznokciach, nawet nie zauważyła, że do niej podszedł. – Przepraszam, nie powinienem zawracać ci głowy. Ewidentnie czekasz na jakąś gorącą randkę...
– Czekam na ojca – kłamie Banks, nie chcąc wdawać się w szczegóły i unosząc na niego wzrok. – Przepraszam, że wam się przyglądałam, ale twoja córka wydaje się wspaniała.
– Jest, ma na imię Olivia, ja jestem Sebastian... a ty? – Orla przygląda mu się uważniej, jest niewysokim, szczupłym Latynosem, ma zadbany zarost, a jego włosy opadają lekko na czoło. Zaraz po tym, jak zada pytanie, upewnia się wzrokiem, że jego córka dalej siedzi na swoim miejscu, zafascynowana jednocześnie jedzeniem i filmikiem na telefonie, który jej włączył.
– Orla – odpowiada w końcu dziewczyna i podaję mu rękę. Przez chwilę milczą, uśmiechając się lekko i patrząc na siebie i nie mając pojęcia, co powiedzieć. – Często tu przychodzicie?
– Więc masz dzieci? – pyta mężczyzna w tym samym czasie i po chwili jednocześnie wybuchają śmiechem.
– Nie, ale pracuję z dziećmi w Jerychu.
– Wow. To brzmi cudownie – odpowiada Sebastian, a jego córka zeskakuje z sofy i idzie w ich stronę. – Przychodzimy tu raz w miesiącu, jak Olivia jest w mieście, mieszka z mamą w Chicago.
– Jak chcecie, to się przysiądźcie, nie zanosi się na to, by moje towarzystwo pojawiło się zbyt szybko – proponuje Banks, a dziewczynka jej się przygląda. – Cześć, jestem Orla, księżniczko. Co oglądałaś przed chwilą?
– Kucyki, pokazać ci? – pyta Olivia, siadając obok Orli bez cienia skrępowania, gdy jej ojciec zajmuje miejsce naprzeciwko nich.
– Jasne, nie ma innej opcji – mówi pewnie dziewczyna i uśmiecha się do Sebastiana, gdy mała zaczyna opowiadać jej fabułę jakichś ostatnich siedemdziesięciu sezonów.
W tym czasie Hank parkuje przed lokalem, narzekając głośno na padający śnieg i paskudne warunki na drodze. Connor wysiada jako pierwszy i szybko spogląda na wnętrze restauracji, gdzie na porucznika ma czekać Orla. Zauważa ją przy jednym ze stolików przy oknie, gdzie prowadzi ożywioną dyskusję z młodym mężczyzną o ciemnej karnacji.
Sebastian Ruiz
Urodzony: 26 grudnia 1999
Lekarz, specjalizacja kardiologia dziecięca.
Kartoteka: brak.
Olivia Pascal-Ruiz
Urodzona: 7 lutego 2034
Orla śmieje się z czegoś, co powiedziała dziewczynka, która nagle staje obok niej na siedzeniu i dalej opowiada o czymś zawzięcie. Banks przytrzymuje ją lekko dłonią za ogrodniczki, by mała nie straciła równowagi i na chwilę spogląda na mężczyznę naprzeciwko siebie, kręcąc głową z uśmiechem.
Connor obserwuje ich kilkadziesiąt sekund, ale ma wrażenie, że scena trwa dla niego wieki. Nie chciał brać pod uwagę tego, że Orla może śmiać się równie szczerze z kimś innym niż on, z kimś, kto jest przede wszystkim człowiekiem.
– Connor! Idziesz czy nie? – pyta Hank, przyglądając się androidowi, którego dioda na skroni miga na czerwono.
– Nie, porozmawiajcie sami, wrócę do domu wyprowadzić Sumo. Mogę po ciebie przyjechać.
– Nie trzeba, wrócę taksówką... – odpowiada Anderson, przyglądając się chwilę, jak Connor bierze od niego kluczyki i wsiada do samochodu.
Jego zdaniem, już kilka dni temu coś poważnie zjebało się w relacjach Orli i Connora, choć oczywiście żadne z nich nie powiedziało mu o tym nic konkretnego. Dlatego też bez pytania zgodził się spotkać dziś z Banks. Jej telefon w sobotę rano odrobinę go zaniepokoił, nawet jeśli wie, że kłopoty to jej cholerne drugie imię.
Wchodzi do pizzerii i otrzepuje śnieg z włosów, rozgląda się chwilę, aż zobaczy Orlę, która stoi obok stolika przy oknie. Dziewczyna rozmawia z mężczyzną mniej więcej w swoim wieku i jego dzieckiem, ale gdy tylko Anderson się do nich zbliża, żegnają się i Latynos uśmiecha się tylko do porucznika, gdy ten go mija.
– Kto to, kurwa był? – pyta Hank, siadając naprzeciwko dziewczyny, niemal dokładnie w momencie, gdy kelnerka przynosi im pizzę.
– Sebastian i Oliwia - przysiedli się, jak na ciebie czekałam... – Orla przerywa na chwilę, widząc spojrzenie Hanka. – Rany, był po prostu miły, więc ja też się starałam. Nie rób takiej miny, tato.
– Dobrze, niech Ci będzie. Widzę, że dalej nie zapamiętałaś, że nie jem oliwek – mówi, a ona uśmiecha się szeroko. – Pamiętałaś, tylko teraz zjesz wszystkie z mojej połowy?
– No oczywiście – odpowiada, wyciągając rękę i przerzuca palcami oliwki na swój kawałek. – Dziękuję, że przyjechałeś sam...
– Co się między wami odjebało?
– Nic. A coś się stało? Connor coś mówił? – pyta szczerze zaskoczona, ale Hank tylko wzrusza ramionami. – Dziwne, wydawało mi się, że wszystko w porządku, tylko macie nową sprawę i dużo pracy...
– Tak, jesteśmy wprost zawaleni robotą – odpowiada porucznik, ale Orla mruży oczy, ewidentnie wyczuwając kłamstwo. Mimo to wzrusza ramionami, wychodząc z założenia, że mają ważniejsze rzeczy do omówienia.
– Więc jeśli chodzi o sprawę, to samobójstwo z soboty...
– To nie nasza broszka. Nie wiem, czy w ogóle ktoś bada ten temat. Jakiś dyrektor nie wytrzymał presji w pracy i wyskoczył z czterdziestego piętra, nic nowego. Samobójstwo jakich wiele.
– No tylko, że kurwa nie do końca Hank. W sobotę, po święcie dziękczynienia w CyberLife był bankiet dla akcjonariuszy, gdzie miałam okazję poznać pana Simone. Nie wyglądał mi na samobójcę, ale wiem, to nie jest żadna opinia... Jednak tu sprawa się komplikuje. Elijah chciał, żebym podrzuciła mu urządzenie szpiegujące, co zrobiłam.
– I tydzień później gość skacze z budynku. Ciekawy zbieg okoliczności. Rozmawiałaś z Kamskim?
– Oczywiście. Byłam u niego wczoraj i zarzeka się, że nic nie wie i nie ma z tym nic wspólnego.
– Jakie zaskoczenie...
– Tak właśnie – mruczy pod nosem Orla. – Dlatego wyciągnęłam najcięższe działa i pokłóciłam się z nim, jak dawno nie. Nawet powiedziałam, że nie przyjadę na święta i się przeprowadzę, jak nie powie mi prawdy. Wiesz, zazwyczaj już groźba nieodbierania telefonu działa, ale tym razem powtarzał mi, że naprawdę nic nie wie.
– Jakoś w to, kurwa, nie wierzę.
– Ja jednak trochę tak. Co by nie mówić, Elijah ma słaby punkt. Ten słaby punkt to mój etat młodszej siostry... – Orla bierze głęboki wdech i upija łyk swojego napoju. – I tu dopiero sprawa zaczyna śmierdzieć.
– Zamieniam się w słuch – odpowiada Hank i pakuję do ust kawałek pizzy.
– W gabinecie tego Simone znalazłam teczkę z dokumentami. Teczkę z papierami w największej firmie cybernetycznej na świecie. W środku były dane ludzi, bardzo wpływowych ludzi, Hank. Polityków, prokuratorów, federalnych... same grube ryby, które mówiąc delikatnie, nie sympatyzują z androidami i ich wyzwoleniem. Wiesz, to nie są płotki, które zmontują bombę w kuchni i zostawią ją w sklepie. Nie, to ludzie, którzy mogą doprowadzić do przegłosowania jakiejś ustawy, która znów sprowadzi androidy do obozów.
– Po roku? To byłoby przecież ludobójstwo.
– Wszystko zależy od tego, jak ładnie je zapakujesz. Jeśli wykazaliby w jakimś teście, że defekty nie mają emocji, tylko faktycznie je stymulują - będzie łatwiej.
– A taki test można łatwo sfabrykować za odpowiednio duże pieniądze. A wszyscy wiemy, że CyberLife nie było instytucją charytatywną – wtrąca Hank, a ona przytakuje mu lekko. – Co zrobiłaś z tymi dokumentami?
– Jedyne co przyszło mi do głowy. Przekazałam je Markusowi, a później potwierdziłam w biurze prokuratora generalnego, że wszystko w tej teczce nie jest wyssane z palca.
– W biurze prokuratora?
– Jego asystentka ma romans, wystarczył zwykły, ludzki szantaż. Nic specjalnego. Jednak wracając do sedna, o tych dokumentach wiedziało mało osób, a Simone skacze z budynku...
– Co podejrzewasz? Komuś się nie spodobało, że wyciekły?
– Tak, to ta lepsza opcja.
– A gorsza? – pyta Hank, a ona przygryza usta, zbierając się do wyjawienia swoich podejrzeń. – Podejrzewasz, że Jerycho pomogło mu skoczyć?
Dziewczyna przytakuję lekko, a Hank przeklina na tyle głośno, że kelnerka posyła im ostre spojrzenie. Porucznikowi też nie podoba się ta opcja. Jasne, nikt na świecie nie zakłada, że w Jerychu są same anioły, wystarczy posłuchać kilku wypowiedzi North, by wiedzieć, że w ich szeregach są też jednostki bardziej radykalne. Jednak to było coś nowego. Jeśli podejrzenia Banks się potwierdzą, będą mieli do czynienia z morderstwem. I to nie byle kogo, a wiceszefa samego pieprzonego CyberLife. W skutkach może być po prostu tragiczne dla panującego kruchego pokoju.
– Przyjrzymy się temu...
– Nie. Ty się temu przyjrzyj – mówi stanowczo Orla. – Connor jest powiązany z Markusem, z Jerychem. Jeśli ktoś zacznie coś podejrzewać, jeśli sprawa się jebnie... ja nie chcę, by cokolwiek mu się stało.
Hank przygląda jej się chwilę, widząc, jak Orla obrywa krótko obcięty paznokieć i ze wszystkich sił stara się unikać kontaktu wzrokowego.
– Nic mu się nie stanie, masz moje słowo – mówi Anderson, a ona przytakuje niepewnie. – Sądzisz, że na wysokich szczeblach rozgrywa się jakaś chora gra w wybicie wszystkich androidów?
– Powrót ich do roli przedmiotów byłby bardzo opłacalny dla wielu bogatych ludzi. A wiadomo, że jak chodzi o pieniądze, to ludzie są bezwzględni.
– Kurwa. A już miałem nadzieję, że resztę życia przeżyje w jakimś jebany spokoju.
– Też bym chciała... – mówi cicho Banks, zaczynając skubać swój kawałek pizzy. Hank obserwuje ją przez chwilę i upija kolejny łyk piwa.
– Mówisz mi o tym, bo przede wszystkim się o niego boisz, prawda? Chcesz, żebym zajął się tą sprawą, ale głównie chodzi ci o to, bym miał pewność, że Jerycho nie wciągnie Connora w jakieś gówno.
– Markus może mówić o tym, jak to: oko za oko uczyni świat ślepym, ale nie jest tam sam. A niektórzy bardzo by chcieli wysadzić jakąś brudną bombę i stworzyć własne państwo.Naprawdę wierzę Marcusowi, wiem, że Connor mu ufa, ale nie chcę by czyjeś inne radykalne działania wpłynęły na bliskich mi ludzi.
– Uwierz mi, ja też tego nie chcę. Więc postaram się, by nie dowiedział się, o czym dziś rozmawialiśmy – odpowiada Anderson, przyglądając się chwilę Banks, która je ostatnią oliwkę ze swojego talerza. – Lubisz go, prawda?
– Tak, to coś niezwykłego? – pyta Orla, mrużąc oczy, jakby chciała dostrzec drugie dno tego pytania.
– Wydaje mi się, że on też lubi cię bardziej, niż sam to rozumie...
– Hank. Kurwa. Nie będziemy toczyć rozmów o potencjalnych uczuciach w pizzerii – mówi zdecydowanie dziewczyna. – Niech lepiej ci się nic nie wydaje, bo okaże się, że masz przywidzenia.
– No jak sobie, kurwa, chcesz – odpowiada Anderson, unosząc lekko dłonie, a ona się uśmiecha.
– Nie będę ci już zabierać czasu, Staruszku, wiem, że macie dużo pracy. Aż się dziwię, że znalazłeś dla mnie chwilę. – Banks wstaje i wyjmuje z plecaka teczkę, którą kładzie obok niego na stoliku. – Tu jest ostatnia kopia dokumentów, jakie sfotografowałam, wolałam nie puszczać ich mailem. Daj znać, jak coś znajdziesz albo będziesz potrzebował pomocy. Wiesz, gdzie mnie szukać.
– Jasne, jasne, do zobaczenia – mówi Hank pod nosem, przeglądając już dokumenty, a Orla owija się szalikiem i wychodzi na zewnątrz.
Łapie najbliższy autobus do domu, nawet nie myśląc o tym, by iść dziś pieszo. Jest zdecydowanie na to zbyt zmarznięta. Mijając ulicę niedaleko Jerycha, przez chwilę rozważa, czy nie wysiąść i nie zgarnąć Shailene z pracy, ale jak spogląda na zegarek, uświadamia sobie, że jej przyjaciółka na pewno jest już w domu. Dlatego, gdy tylko dotrze do budynku, od razu kieruje się pod drzwi Lene i naciska długo dzwonek. Nawet pomimo tego, że ma klucze, nigdy nie czuje się na tyle komfortowo, by używać ich bez uprzedzenia.
Blondynka jednak nie otwiera swojej przyjaciółce, a Banks od razu sięga po telefon i próbuje się z nią skontaktować.
– Cześć, gdzie jesteś? – pyta Orla, przykładając dłoń do zamka w swoich drzwiach, które od razu się otwierają. – Powinnaś być już dawno w mieszkaniu.
– Wiem, wiem, ale mam strasznie dużo pracy, siedzimy od wczoraj z North w papierach...
– Nad czym tak pracujesz?
– Nad wieloma rzeczami... – odpowiada Shailene, nie kryjąc zaskoczenia. – Nigdy o to nie pytasz o to, czym dokładnie się zajmuje.
– Po prostu nie widziałam cię od piątku i jestem ciekawa dlaczego.
– Bo pracuję.
– Wszyscy ostatnio podejrzanie dużo pracują – mruczy pod nosem Orla.
– Tak. Może ty też powinnaś o tym pomyśleć – sarka jej przyjaciółka. – To, że Connor się do ciebie nie odzywa, nie jest moją winą, dlatego nie wyładowuj swoich frustracji na mnie. Jest początek grudnia, do pierwszego stycznia musimy zamknąć budżet na przyszły rok, musimy wysunąć nowych kandydatów na stanowiska w Waszyngtonie i CyberLife, a nie będę nawet zaczynać tematu przyjęcia świątecznego... Więc naprawdę mi przykro, ale ostatnie, na co mam czas dzisiaj wieczorem to twoje problemy Orla. Wpadnę jutro zrobić ci śniadanie i pogadamy. Dobrze słoneczko?
– Dobrze – odpowiada Banks, starając się brzmieć na przekonaną.
Jednak gdy tylko Shailene kończy połączenie, Orla od razu odpala plik w komputerze, notując sobie wszystkie rzeczy, nad którymi jej przyjaciółka podobno pracuje. Tylko na wszelki wypadek, jakby następnym razem miała zmienić wersję wydarzeń, albo gdyby nagle okazało się, że stanowisk, na które szukają kandydatów, jest trochę więcej. Banks większość życia spędziła na okazywaniu wszystkim wokół ograniczonego zaufania, co okazało się jedną z niewielu rzeczy, które jej nie zawiodły.
A przynajmniej do czasu Connora, któremu może i nie wierzy, że jest tak pochłonięty pracą, ale z drugiej strony cholernie chce, by była to prawda.
Jestem prawie pewna, że chciałam ten rozdział wrzucić już wczoraj, ale kompletnie zapomniałam.
Totalnie mnie pochłonęło pisanie tego opowiadania, a że poza Watt już dziergam ostatnie rozdziały... to mogę wam powiedzieć, że jeszcze dużo przed nami (:
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top