XIV
Sharon przekroczyła próg baru, a za nią jak cień sunął się ten chłopak. To pewnie z nim spędziła wczorajszy wolny dzień.
-Hej Jim - przywitała mnie swoim ciepłym uśmiechem, który tak bardzo lubiłem.
Bacznie obserwowałem każdy jego krok. Z tego co pamiętam, ma chyba na imię Liu, czy jakoś tak.
Z pozoru wygląda niegroźnie. Ale ja swoje wiem. I on jest niebezpieczny.
Muszę tylko znaleźć na to jakiś dowód.
***
Jim cały czas dziwnie na nas patrzy. Na prawdę się boję, że coś podejrzewa, albo co gorsza wie.
Zawsze doszukiwał się podstępów, spisków czy tak zwanych kruczków. Ma do tego świetnego nosa.
Przez cały dzień zamieniłam z nim tylko parę zdań. To do niego nie podobne, za każdym razem, gdy chciałam z nim porozmawiać on gdzieś znikał. Bardzo się martwię.
-Jim, wychodzę - zawołałam.
-Jasne. Dozobaczenia - uśmiechnął się.
Odwzajemniłam gest i razem z Liu ruszyłam do domu. Przez całą drogę moje myśli krążyły wokół Jima.
-Powiedz - zaczął wręczając mi kubek ciepłej herbaty, gdy już dotarliśmy do domu.
-Co?
-Coś cię gryzie, powiedz mi co.
-Eh... Chodzi o Jima. Dziwnie się zachowuje.
-Jak?
-Jakby planował cię zamordować.
-Skąd ten pomysł?
-Tak po prostu. Cały czas cię obserwuje.
-To chyba nic złego, prawda?
-Niby tak, ale on coś wie, albo chociaż się domyśla.
-Za bardzo się tym przejmujesz. Nawet jeśli to sobie poradzę.
-Wiem. Tylko nie rób mu krzywdy.
-Dobrze.
***
Posprzątałem resztę lokalu, wszystko pozamykałem i zamiast do siebie, poszedłem pod dom Sharon.
Poczekałem aż zgaszą światła i pójdą spać. Chcę się tylko rozejrzeć, znaleźć dowód na to, że ten chłopak jest niebezpieczny.
Po cichu wszedłem do środka. Może znajdę jakiś zakrwawiony nóż, cokolwiek co pozwoli mi się rozprawić z tym draniem.
***
Usłyszałam dziwny hałas dobiegający od strony salonu.
-Liu - potrząsnęłam nim - wstawaj.
-Hm? Co się dzieje? - spytał zaspanym głosem.
-Ktoś tu jest.
-Zdaje ci się. Idź spać.
-Nie. Słyszałam hałas.
-Eh... Pójdę sprawdzić jeśli cię to uspokoi.
-Dziękuję.
Nie wysiedziałam długo i poszłam za nim. Usłyszałam jak coś spada na podłogę.
Zapaliłam światło. Zobaczyłam jak Liu bije się z Jimem.
-Przestańcie! - krzyknęłam.
Nie zareagowali. Próbowałam ich rozdzielić ale nie mam na tyle siły.
Jim rzucił się z nożem na niego.
-Nie! Przestań! - chciałam go odciągnąć ale on mnie odepchnął.
Zrozumiałam, że jak czegoś nie zrobię to oni się pozabijają.
Wzięłam pistolet taty i wymierzyłam. Nie wiedziałam w kogo mam strzelać. Łzy napłynęły mi do oczu. Odwróciłam wzrok i strzeliłam. Miałam nadzieję, że w żadnego nie trafiłam. Nagle poczułam jak ktoś mnie obejmuje. Zaczęłam płakać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top