XIII
-Wychodzę! - krzyknęłam i szybkim krokiem udałam się - do jakże ukochanej od kilku dni - pracy.
Ostatnio wszystkiego się boję. Każdy szmer, hałas, szelest w środku nocy przyprawia mnie o zawał serca.
Do domu wracam najwolniej jak się da. Czasem specjalnie biorę nadgodziny, byleby tylko jak najmniej czasu spędzić z nimi.
Od kiedy sobie tak ze mną mieszkają, cierpię na bezsenność. Liu śpi ze mną bo twierdzi, że tak bezpieczniej. Ile w tym jest prawdy? Nie wiem.
Najgorsze jednak jest to, że Jim się czegoś domyśla. Zauważył, że moje zachowanie się zmieniło, że wyglądam jakoś inaczej. Nie chcę żeby przestał mi ufać, albo co gorsza, sprowadził na nas - na mnie, siebie i Liu - jakieś kłopoty.
-Sharon, idź do domu. Ledwo chodzisz. Nie możesz tyle pracować.
-Nie jestem w ciąży, żeby się martwić o takie rzeczy.
Jim już tego nie skomentował. Ja też się nie odezwałam i wróciłam do zamiatania podłogi.
O niczym nie myślałam. Skupiłam swój wzrok na posadzce.
-Kończymy na dziś - powiedział gasząc światło nad ladą - jutro weź sobie wolne.
-Nie, dziękuję.
-To nie była prośba. Ty MASZ wziąść sobie wolne. Tak lepiej?
Szerzej otworzyłam oczy. On chce mnie skazać na śmierć - pomyślałam.
-No dobrze. Skoro nalegasz - uśmiechnęłam się.
Wracałam z myślą, że będę musiała coś wymyśleć żeby jakoś się wymknąć.
***
Czekałem, aż wróci do domu. Chciałem znów zobaczyć ten jej wkurzający uśmiech. Co się ze mną do cholery stało? Dlaczego? Miałem ją zabić przy pierwszej lepszej okazji i co? I nie zrobię tego. Nie mogę, nie ją.
Już mi nie ufa tak bardzo jak wcześniej. Muszę jej udowodnić, że jej nie skrzywdzę.
Nie! Miałeś ją zabić! To twoja ofiara.
Potrząsnąłem głową.
Zrób to. Jak tylko wejdzie do domu, poderżnij jej gardło.
Tak... Tak zrobię.
-Wróciłam! - podniosłem się i chwyciłem duży nóż kuchenny.
***
Uśmiechnęłam się do niego. Staram się sprawiać pozory, że nic się między nami nie zmieniło.
-Hej Liu. Gdzie Jeff?
Nie odpowiedział. Szedł powoli w moją stronę z opuszczoną głową.
-Liu? Nic ci nie jest?
Znów brak odpowiedzi. Był coraz bliżej. Lekko uniósł głowę, a mnie ukazał się psychopatyczny uśmiech. Zaczęłam się cofać do drzwi.
Rzucił się na mnie. Wylądowaliśmy na podłodze. Uniósł nóż, a ja zakryłam twarz rękami czekając na cios, nie miałam nawet siły, żeby krzyczeć.
Nic się nie stało. Nie poczułam rozrywającego bólu. Spojrzałam na niego. Wyglądał jakby otrząsnął się z amoku i dotarło do niego jak straszną rzecz chciał zrobić.
Miał łzy w oczach. Nóż wylądował obok mnie na podłodze, a ja zostałam zamknięta w szczelnym uścisku.
-Przepraszam - szeptał - Nie chciałem tego zrobić. Nigdy bym cię nie skrzywdził.
Nie mogłam uwierzyć w to co mówi. Przed chwilą o mało nie zginęłam z jego rąk. Przytuliłam go.
-Już dobrze. Wybaczam ci.
Wstaliśmy z podłogi.
-Lepiej zaniosę to do kuchni - podniosłam nóż i ruszyłam do pomieszczenia obok.
W środku zastałam Jeffa. Jak miło. Z rąk jednego mordercy do drugiego. Super.
-Hej - powiedziałam ale on miał mnie totalnie gdzieś.
-Mój brat jest za miękki.
-Co?
-Nie potrafił cię zabić. Skoro on tego nie zrobił... To ja to zrobię.
Wyciągnęłam ręce przed siebie trzymając nóż.
-Nawet. Mnie. Nie dotykaj bo pożałujesz.
Uśmiechnął się do mnie.
-O to właśnie chodziło - wyminął mnie i jak gdyby nigdy nic poszedł do salonu.
Ten człowiek jest jakiś nienormalny. O co mu chodzi?
Westchnęłam, odłożyłam to niebezpieczne narzędzie do szuflady i poszłam do siebie.
Nie narzekałam na brak towarzystwa.
-Przepraszam Sharon... Ja na prawdę nie chciałem... To... Ja..
-Nie mogłeś nad tym zapanować? Już jest okej - uśmiechnęłam się- ale obiecaj, że już więcej tak nie zrobisz.
-Obiecuję.
-Mam jutro wolne, jeśli cię to jakoś pocieszy.
Dlaczego ja to powiedziałam!?
-To dobrze. Nie wytrzymam dłużej sam na sam z moim bratem.
Zaśmiałam się a on się tylko uśmiechnął. Dlaczego nie możesz być normalny, taki jak wszyscy inni, co? - myślałam.
***
Muszę się dowiedzieć, dlaczego Sharon zachowuje sie tak dziwnie. Jestem pewien, że to wszystko wina tego chłopaka. Muszę trzymać go od niej z daleka. On może jej coś zrobić, a ja nie pozwolę by ktoś ją skrzywdził. Muszę ją chronić.
------------------------------------------------------
666 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top