XII
Żeby nie było nieporozumień, cały rozdział jest pisany z perspektywy Simona :)
------------------------------------------------------
Obudziłem się zalany potem. Nie mogłem przypomnieć sobie, co mi się śniło, w każdym bądź razie nie był to zbyt przyjemny sen.
Musiałem wstać bo nagle poczułem okropną suchość w gardle. Idąc do kuchni nie zapalałem światła, znam swoje mieszkanie więc nie było takiej potrzeby. W ciemnościach zauważyłem parę świecąchych, zielonych oczu. Zamrugałem parę razy i już ich nie było. Mam zwidy czy jak? Pokręciłem głową i włączyłem światło w kuchni. Dla pewności rozejrzałem się wokół ale niczego ani nikogo tu nie było. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do łóżka.
Poczułem jak coś silnego tagra mną i zamyka dłonią usta, kiedy chcę krzyknąć.
-Cii... Let me fix you up.
Wściekle zielone oczy wgapiały się we mnie. Tylko tyle byłem w stanie dostrzec.
Poczułem niewyobrażalny ból. Mój brzuch został rozszarpany. Krzyczałem z bólu próbując uciec ale nic z tego, przeciwnik był za silny. Mój oddech był szybki i nierównomierny. Umrę, cholera, zaraz kurwa umrę!
Szarpałem i krzyczałem, dławiąc się wsłasnymi łzami. Wtedy jego szpony przebiły mi gardło, coraz ciężej było mi oddychać.
Zostałem brutalnie zrzucony z łóżka na podłogę. Chwyciłem się za brzuch i próbowałem doczołagać do drzwi, o wstaniu nawet nie było mowy. Złapał mnie za kostkę wbijając pazury tak głęboko, że aż poczułem ten okropny ból w kościach. Choć bardzo chciałem krzyczeć nie mogłem, pozostał mi jedynie płacz i walka o własne życie.
Sprawną nogą kopnąłem napastnika, ten tylko lekko zatoczył się do tyłu nadal nie puszczając mojej kostki. Kopałem w jego rękę. Nie było to zbyt inteligentne posunięcie. Chwycił obiema rękami drugą nogę i wykręcił jak szmatę. Zwinąłem się z bólu. Teraz już kompletnie nie mam szans na ucieczkę.
Znów mną szarpnął po czym na żywca zaczął obdzierać mnie ze skóry. Chyba tylko adrenalina utrzymywała mnie przy życiu. Dusiłem się z powodu braku powietrza. O kurwa, o kurwa, o kurwa!
Szarpałem się i wyrywałem najmocniej jak mogłem ale to nie powstrzymało mojego oprawcy. Słyszałem tylko jego głuchy śmiech.
Ostatnie co poczułem, to jego szpony wbijające się w moją klatkę piersiową, dokładnie tam, gdzie mieści się serce. Słyszałem jeszcze trzask moich żeber, a potem tylko okropny ból. Wyrwał mi serce. Sekundę później umarłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top