XI
Wracałam myślami do tego co miało miejsce kilka godzin temu. Nie chciałam rozmawiać o tym ani z Puppeteerem ani z nikim innym. Chciałam po prostu zapomnieć, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Boże, on jest mordercą, ci ludzie byli żywi - myślałam - a może jednak nie? Może to po prostu jakieś efekty specjalne? Już sama nie wiem co mam myśleć.
Siedzę sobie teraz w sklepie próbując zapomnieć. Nie da się zapomnieć czegoś tak spektakularnego a zarazem okropnego. Chyba potrzebuję jakiejś terapii.
Spojrzałam w stronę drzwi przez które właśnie wszedł mój przyjaciel, Simon.
-Cześć Lotti - przytulił mnie, a ja odwzajemniłam uścisk.
-Hej, gdzie Jessie?
-Rozchorowała się. Leży w łóżku, przed chwilą u niej byłem, pomyślałem, że wpadnę też do ciebie.
-Jesteś kochany - uśmiechnęłam się.
-Wiem o tym - odwzajemnił gest.
-I taki skromny - zaśmialiśmy się oboje.
-Jessie kazała cię pozdrowić.
-Wpadnę do niej jutro. Dzisiaj jest już za późno.
-Czyżbyś bała się chodzić po ciemku? Od kiedy?
Od kiedy poznałam Puppeteera- odparłam w myślach.
-Nie o to chodzi - skłamałam - jestem zmęczona. Z resztą ona pewnie już dawno śpi.
-Pewnie tak. W końcu jest chora.
-Właśnie. Powinna odpoczywać.
Jeszcze przez jakiś czas rozmawiałam sobie z nim. Lepsze to niż siedzenie i nic nie robienie. No i na chwilę zapomniałam o tym co pokazał mi chłopak o złotych oczach.
Poczułam oplatające się wokół mojej talii ręce. Uśmiechnęłam się.
***
-To był ten twój przyjaciel?
-Ma na imię Simon.
-Tak jasne. Simon. Będę pamiętać.
-Przestań być taki zazdrosny. To tylko przyjaciel, nic mi nie zrobi.
Za to ja jemu coś zrobię jak się od ciebie nie odczepi - pomyślałem.
-Po prostu się boję, że mi uciekniesz - odwróciłem ją w swoją stronę.
-Nigdzie ci nie ucieknę Jason.
-Obiecujesz?
-Tak.
***
Ledwo zdążyłam wypowiedzieć to słowo, a on wpił się w moje usta. Odwzajemniałam każdy z jego zachłannych pocałunków.
NASTĘPNY DZIEŃ...
Po południu powiedziałam Jasonowi, że wychodzę do Jessie. Kazał mi na siebie uważać.
Sklep z zabawkami od domu mojej przyjaciółki dzieli, czy ja wiem jakeś dwadzieścia minut drogi? Trochę mniej jak się idzie szybciej. Ale ja nie mam zamiaru nigdzie biec. Pójdę sobie spacerkiem.
Aktualnie jest listopad, a w powietrzu czuć zapach śniegu. Wszystkie witryny sklepowe już przygotowywują się do bożonarodzeniowej gorączki. Lubię święta, zawsze wtedy atmosfera jest jakaś przyjemniejsza.
Zatrzymałam się przed cukiernią i spojrzałam na ciasta i różne słodkości wystawione na pokaz. Mój oddech odbił się na szkle. Kupię jej coś dobrego - pomyślałam - czekolada jest w końcu najlepsza na wszystkie smutki i choroby.
Zakupiłam trochę więcej niż miałam ale to nic. Zaczyna się już powoli trochę ściemniać, wada tej pory roku.
Trochę przyśpieszyłam kroku.
***
Znowu wyszła. Jak mnie to drażni. Wziąłem głęboki oddech.
Właśnie wtedy do sklepu wszedł ten jej przyjaciel. Spojrzałem na niego z wyższością.
-Czego? - zapytałem.
-Jest może Loretta?
-Nie ma. Wyszła.
-Jasne, a gdzie poszła?
-Nie mam pojęcia.
Zaraz nie wytrzymam i go rozszarpię. Popatrzyłem mu prosto w oczy.
-Jasne. Powiedz jej, że wpadnę jutro - wreszcie stąd poszedł.
Zamknąłem sklep i wyszedłem za nim.
Mieszka niedaleko. To bardzo ułatwia mi pracę. Ale jeszcze nie teraz. Za niedługo. Cierpliwości.
Tylko, że moja cierpliwość się kończy. Bardzo szybko.
Nie. Mam dość czekania. Zabiję go tu i teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top