XI

Wrócił dopiero rano. Gdy tylko go zobaczyłam rzuciłam mu się na szyję ignorując fakt, że jest cały w krwi.

-Co ty tu robisz? - spytał.

-Wpadłam w odwiedziny - uśmiechnęłam się - chyba ci to nie przeszkadza?

-Nie. Fajnie, że jesteś - odwzajemnił gest.

***

To o to mu chodziło? Żeby ją tu przyprowadzić? Żeby została jedną z nas? Szczerze, nie chcę żeby to się stało. Nathalie taka nie jest. Nie umiałaby nikogo zabić. Myślę, że to jej największa zaleta. Niech sobie tu mieszka, to mi nie przeszkadza, ale to, że zostanie morderczynią wcale mi się nie podoba.

***

Nie zamierzam tu zostać zbyt długo. Już i tak nie wróciłam na noc do domu i pewnie mi się za to oberwie i to mocno. Ale podoba mi się tu. Nawet bardzo. No i mogłabym normalnie rozmawiać z Jack'iem, nie po nocach lub gdy rodziców nie ma tylko normalnie, jak z Chrisem i Stevie.

***

Wiedziałem gdzie ta poczwara się chowa. Kiedyś przez przypadek natknąłem się na ten dom, ale z racji tego, że zawarliśmy umowę nie wzywałem policji. Teraz też tego nie zrobiłem mimo iż moja żona nalegała, żebym to zrobił.
Chciałem jak najszybciej znaleźć moją małą córeczkę.

***

Ktoś zapukał do drzwi. Nie, zaczął w nie walić. Gdy się otworzyły, zobaczyłam ich.

-M-ama? Tata? - wydukałam.

-Oh córciu nic ci nie jest - przytuliła mnie.

-Zabieramy ją do domu.

Teraz tu jest jej dom. Nie pamiętasz naszej umowy?

-Jakiej umowy? - nikt mi nie odpowiedział - tato!

Siedemnaście lat temu twoi rodzice zawarli ze mną pewien układ. Ja obiecałem, że was nie tknę, a oni, że mi cię oddadzą.

-Co proszę? - spojrzałam na nich z niedowierzaniem.

Gdy tylko przekroczyłaś próg rezydencji, zaczęłaś należeć do mnie.

-Nie! Dlaczego wtedy nie wezwaliście policji!? - nie odpowiedzieli, przeniosłam swój wzrok na Jack'a - wiedziałeś?

-Nie, przysięgam. Nie miałem o tym pojęcia - nie uwierzyłam mu.

-Proszę, oddaj nam naszą córkę - powiedział tata.

-Zrobimy wszystko - dokończyła mama.

Nie. Umowa była inna. Ona teraz należy do mnie. Wracajcie do domu.

-Bez niej nigdzie nie idę - tata rzucił się na niego, ale to był błąd. Macki przeszły go na wylot, a krew trysnęła na wszystkie strony. Zakręciło mi się w głowie.

-T-tato? - łzy płynęły po moich policzkach jak strumienie. Zauważyłam jak mama stara się wezwać pomoc. Nagle czarna macka wytrąciła jej telefon i oplotła się wokół talii.

-Nie! Zostaw ją! - ignorował moje krzyki.

Złamaliście obietnicę. Musicie ponieść karę.

Kolejna macka owinęła się wokół nóg.

-Zostaw ją! - kopałam go po nogach ale to nic nie dało tylko odrzucił mnie na bok.

Nie mogłam na to patrzeć. Nie mogłam znieść widoku śmierci mojej mamy. Uciekłam. Wstałam i najszybciej jak mogłam zaczęłam biec przed siebie.

Usłyszałam tylko krzyk i moje imię. Nie odwróciłam się. Cały czas biegłam.

Pobiegłam do domu. Zabrałam plecak, wszystkie oszczędności i rodzinne zdjęcie.

Uciekłam do miasta. Z myślą, że raczej nie będą mnie tu szukać w dzień i cała zapłakana złapałam stopa i odjechałam najdalej jak to było możliwe.

Znalazłam się nie wiadomo gdzie. W każdym bądź razie bardzo daleko.

Jestem w obcym mieście, w środku nocy, bez rodziców, ścigana przez bandę morderców w dodatku wyglądam jak sto nieszczęść.

Krople łez spadały na fotografię. Jak ja sobie teraz poradzę? Muszę uciec. Nie... Muszę wrócić. Wrócić i zemścić się za to co mnie spotkało. Tej nocy, poprzysięgłam im zemstę. Za moich rodziców.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top