XI

   Wtuliłam się w plecy Jeffa, lekko się do siebie uśmiechając. Nie wiem co w nas - w niego - wstąpiło, ani niezbyt dobrze pamiętam co działo się w nocy, ale wiem, że było mi cholernie dobrze. Więc pozwoliłam sobie jeszcze na chwilę odpłynąć.

   Pod osłoną nocy udałam się do miasta. Muszę znaleźć sobie jakiś przyczółek, bo las nie jest dobrą opcją. Powinno udać mi się coś znaleźć w opuszczonych kamienicach.

   Wrzuciłam plecak przez okno, po czym sama wskoczyłam do środka. Ciemno tu - rozejrzałam się wokół. - Tym lepiej. Położyłam się na ziemi i zamknęłam oczy.

   Czułam jak ktoś mną szarpie. Gwałtownie się podniosłam; nad sobą zobaczyłam trzech mężczyzn.

   - Obudziliśmy cię? - Powiedział jeden, a ja - przerażona - nie wiedziałam co się dzieje.

   Jednak brutalna prawda dotarła do mnie chwilę później, gdy starałam się wyszarpnąć z uścisku jednego z nich. Płakałam, krzyczałam, robiłam wszystko co tylko mogłam. Jednak oni byli niewzruszeni, a wręcz czerpali przyjemność z krzywdzenia mnie.

   Leżałam naga i skulona na podłodze cicho płacząc.

°°°

   Wspięłam się po rynnie i przez otwarte okno weszłam do środka mieszkania. Powoli, uważając by nie narobić hałasu skrzypiącymi deskami, szłam w stronę pokoju. Jedyne co mam ze sobą, to lekko zardzewiały nóż.

   Uchyliłam drzwi, zaglądając do środka. Nie pomyliłam się; weszłam tam i spojrzałam na śpiącego mężczyznę. To on zgwałcił mnie kilka lat temu, a teraz czas by mi za to zapłacił.

   - Karma wraca. - Wyszeptałam, podżynając mu gardło. Miałam odruch wymiotny, gdy na niego patrzyłam.

   Jeden odpadł - pomyślałam. - Jeszcze dwóch. - Opuściłam mieszkanie i udałam się na dalsze "łowy".

   Dwóch pozostałych załatwiłam w ten sam sposób; teraz mogę już spać spokojnie.

°°°

   - Zapłacę ci - zaoferował.

   - Czy ja wyglądam na płatnego zabójcę? - Spytałam.

   - Jesteś dobra.

   - Więc znajdź kogoś lepszego.

   - Nie ma nikogo lepszego.

   - No to masz problem. Ja skończyłam. - Wyszłam z lokalu. Dlaczego ci idioci myślą, że skoro zabiłam kogoś, kto zrobił mi krzywdę, to jestem jakimś potworem? Choć bycie płatnym zabójcą nie wydaje się być - w moim przypadku - złą opcją, to mimo wszystko, ja skończyłam z zabijaniem ludzi. Z mojej ręki zginęli wszyscy ci, którzy zasłużyli, cała reszta to już nie mój problem.

°°°

   - Naprawdę chcesz mnie zabić? - Spytałam, gdy przystawiał mi nóż do gardła.

   - Bardzo.

   - Więc zrób to - powiedziałam pewna siebie.

   - Jeszcze nie teraz - cofnął się.

   - A kiedy?

   - Niespodzianka - uśmiechnął się.

   Patrzyłam na niego, wciąż nie mogąc rozgryźć co takiego siedzi w jego głowie. Jego zachowanie przeczy temu co mówi. Jednak wiem, że z tym całym "zabiciem mnie" to nie są żarty. On naprawdę może mi coś w końcu zrobić.

   Głowa zaczynała mnie już boleć od tego wszystkiego. Mocniej wtuliłam się w chłopaka; zupełnie tak, jakby to miało mi pomóc.

[Jeff]

   Czułem jej ciepło i było mi... Dobrze. To uczucie... Już zapomniałem jak cudowne może być. Odwróciłem się w jej stronę i delikatnie przyciągnąłem do siebie. Wciąż jestem wściekły na to, co się ze mną ostatnio dzieje, ale jakoś mniej. Póki co, ogarnia mnie wewnętrzny spokój.

   - Wyobraź sobie, że ja też mam krew na rękach! - Krzyknęła. - Będę cię traktować tak jak chcę, nie zabronisz mi tego.

   - Lepiej mnie nie drażnij. - Wycedziłem przez zęby. - Bo naprawdę gorzko tego pożałujesz.

   - Nie boję się ciebie Jeff.

°°°

   - Zmieniłeś się trochę - stwierdził. - Masz w sobie odrobinę więcej życia niż zazwyczaj.

   - Nie zmieniłem się ani trochę. - Oznajmiłem.

   - Jasne. To przez Rose.

   - Znowu zaczniesz mi pieprzyć jakieś głupoty? - Zwróciłem się do przyjaciela.

   - Mówię prawdę. Patrz, zawsze byłeś taki samotny, a teraz masz chociaż ją.

   Powoli przetrawiłem to, co powiedział i miał trochę racji; była kimś, kogo potrzebowałem, dzięki komu przestałem czuć się aż tak okropnie.

   To jednak nie zmienia faktu, że mnie denerwuje i że jej nie lubię. Chcę żeby wreszcie zostawiła mnie w spokoju i dała żyć.

°°°

  - Jeff, jesteś tu? - Usłyszałem, ale nie zareagowałem. Słyszałem jak wchodzi do środka, jednak wciąż trwałem nieruchomo. - Coś się stało? - Spytała, siadając obok mnie.

   - On tu jest - wyszeptałem. - Nienawidzi mnie.

   - Kto?

   - Liu - powiedziałem, patrząc przed siebie. Widziałem go tam w ciemności, widziałem jak patrzy na mnie, słyszałem co mówi.

   - Ale tu nikogo nie ma.

   Przerażony spojrzałem na nią. Dlaczego ona go nie widzi? Przecież, on tam jest.

   - Jak to? - Mój głos drżał.

   - Tam nikogo nie ma Jeff, naprawdę - zapewniała, lecz ja nie chciałem jej wierzyć.

   - Kłamiesz! - Krzyknąłem. - Wy wszyscy kłamiecie!

   Poczułem jak mnie obejmuje; ona też cała się trzęsła.

   - Spkojnie - szepnęła. - Nie masz się czego bać. Jego tutaj nie ma, to tylko wytwór twojej wyobraźni.

   Tamtego dnia, nie wiem kto się bał bardziej; ja czy ona.

   Wiem, że się mnie boi, widzę to, choć ona zarzeka się, że tak nie jest. Zastanawia mnie tylko dlaczego wciąż tu jest, skoro się mnie boi.

[Rosalie]

   Podniosłam się i przetarłam oczy. Ból rozsadzał moją głowę od natłoku myśli i wspomnień.

   Choć ledwo wstałam, to czułam się kompletnie bez sił, jakby ktoś mi je odebrał. Coś jeszcze było nie tak; z nosa lała mi się krew, a ciałem zaczynały targać drgawki. Nagle zrobiło mi się sucho w gardle i zaczęłam kaszleć. Krwią.

   Błagam, tylko nie to - do oczu napłynęły mi łzy.

   Czułam jak zbiera mi się na wymioty, więc jak oparzona wstałam i pobiegłam do łazienki. Targały mną torsje, a ból nasilał się z każdą chwilą.

   - Ostrzegałem cię Rose. Nie posłuchałaś. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top