X
Obudziłam się rano przytulona do Liu. W pierwszej chwili zamarłam. Przypomniały mi się wydarzenia z zeszłej nocy. Chciałam wstać, ale on obrócił się na bok oplatając ręce wokół mojej talii, uniemożliwiając mi tym samym ucieczkę.
Boję się go. Boję się, że coś mi zrobi. Że mnie zabije. Nie mogę mu ufać. Znów zaczęłam płakać.
W głowie wciąż echem odbijały mi się jego słowa. Powiedział, że mnie kocha. Tylko, że to nie prawda.
-Nie śpisz? - wzdrygnęłam się słysząc jego głos.
-Nie...
Cisza. Myślałam, że zasnął.
-Boisz się mnie, prawda?
Nie odpowiedziałam. W efekcie on znalazł się nade mną.
-Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Spojrzałam w jego zielone oczy. Kryło się w nich szaleństwo ale nie są to oczy szaleńca.
Odwróciłam wzrok.
-Spójrz na mnie - delikatnie odwrócił moją głowę i złączył nasze usta w pocałunku.
Odwzajemniłam go.
-Przepraszam, że musiałaś to oglądać. Nie chciałem żebyś wiedziała, bo mogłaś się wystraszyć.
Ujęłam jego twarz w dłonie i uśmiechnęłam się.
-Już dobrze - odwzajemnił gest.
W głowie wciąż kłębi mi się za dużo myśli.
***
Patrzyłem na nią jak wstaje i szybko się ubiera. Nie chcę, żeby się mnie bała. Cholera, o czym ja myślę?
Nim się obejrzałem jej już nie było w pokoju.
Wyszedłem. Nie było jej ani w salonie ani w kuchni. Cholera, uciekła!
-Nie, nic się nie dzieje. Tak, wszystko jest w porządku. Tak mamo radzę sobie świetnie - usłyszałem z drugiego pokoju. Stanąłem pod drzwiami i przysłuchiwałem się rozmowie.
Nagle usłyszałem chrząknięcie.
Sharon spojrzała na mnie surowym wzrokiem po czym wyminęła mnie i poszła do kuchni.
Obserwowałem jej każdy krok. Zczęła coś nucić pod nosem.
Boi się mnie. Przestała mi ufać.
Zabij ja. Zrób to. Teraz.
Biłem się ze swoimi myślami. Ja chyba nie chcę jej skrzywdzić...
Wyszedłem z kuchni i zacząłem się ubierać.
-Gdzie ty idziesz?
-Do domu.
-Wiesz co, napędziłeś mi stracha, przeleciałeś i chcesz teraz od tak sobie iść do domu?
Nie wiedziałem jak mam zareagować.
Ona tylko westchnęła i wróciła do poprzedniego zajęcia.
-Myślałem, że się mnie boisz.
-To prawda. Jakbyś się czuł, gdybym to ja była na twoim miejscu a ty na moim? Widziałam jak mój przyjaciel stoi we krwi nad bezbronną ofiarą. To chyba normalne, że się ciebie boję.
-Racja. Nie chciałem, żebyś o tym wiedziała.
-Szczerze? Domyślałam się - powiedziała i z uśmiechem wręczyła mi kubek kawy.
Oparła się o blat kuchni i powoli sączyła gorący napój. Dziwi mnie fakt, że pomimo wszystko ona nadal się uśmiecha.
-Jak ty to robisz? - spytałem.
-Niby co?
-Cały czas się uśmiechasz. Mimo, że wiesz kim jestem ty nadal się do mnie uśmiechasz. Co jest z tobą nie tak?
Zaśmiała się i spojrzała w kubek.
-Nie wiem. Może wydaje mi się, że jak będę szczęśliwa to nic złego mnie nie spotka? Idiotyzm. Ale uczyli mnie, żeby uśmiechać się niezależnie od sytuacji.
-Nie ważne co się stanie?
-Tak. Nawet, gdy mój przyjaciel morduje niewinne osoby w ciemnym zaułku.
Uśmiechnąłem się.
-Nikomu o tym nie powiesz, prawda?
-Obiecuję.
Zapadła ta niezręczna cisza.
-Liu Woods - powiedziała nagle, a ja odruchowo podniosłem głowę - jedna z ofiar makabrycznego przestępstwa, którego ciała nigdy nie znaleziono.
-Skąd to wiesz?
-Tak jak ty mam swoje sekrety. Z resztą od czego jest internet? - jej uśmiech nagle zniknął- przykro mi z powodu twoich rodziców... I brata.
-Przestań. To przeszłość. Nie wracajmy do tego.
-Jasne.
-Ale dziękuję.
Uśmiechnęła się do mnie ciepło. Znów moje serce zabiło mocniej.
***
Muszę trzymać go na dystans. Już nie czuję się przy nim tak bezpiecznie jak kiedyś.
Szłam ze spuszczoną głową, lekko zaśnieżonym chodnikiem. Potrzebowałam takiego spacerku, żeby od nowa wszystko sobie poukładać.
Spojrzałam w niebo. Kilka płatków spadło na moje policzki. Zaraz będzie całkiem ciemno - pomyślałam. Mimo to nie przyśpieszyłam kroku.
Zamknęłam drzwi na klucz od razu po wejściu do domu.
Nie zdążyłam nawet zdjąć kurtki bo usłyszałam dziwny hałas na górze. To nie było normalne. To dom jednorodzinny i do tego jedno piętrowy, wyżej jest tylko strych z jednym oknem. Wzięłam kij od miotły i po cichu wspięłam się po schodach. W pierwszej chwili nikogo nie zauważyłam. Dopiero, gdy mój wzrok przyzwyczaił się do panującej tam ciemności, dostrzegłam kulącą się pod oknem postać. Podeszłam bliżej. Dzięki blademu światłu księżyca mogłam doatrzec ślady krwi na podłodze i na rękach oraz bluzie mojego niezapowiedzianego gościa. Szybko odrzuciłam moją pseudo broń i pomogłam mu wstać. Po sylwetce domyśliłam się, że to chłopak. Powoli przy akompaniamencie jego jeków sprowadziłam na dół i położyłam na kanapie. Cały czas trzymał się za krwawiący bok. Biegiem poleciałam po apteczkę.
-Zabierz rece - powiedziałam spokojnym tonem.
Gdy wykonał moje polecenie, ściągnęłam jego bluzę. Zamurowało mnie, kiedy zobaczyłam obszerną ranę na boku. W tym momencie dziękuję mojemu tacie, że szkolił mnie i zabierał ze sobą do pracy.
Udało mi się zatamować krwotok i utrzymać go w stanie przytomności. Chyba uratowałam czyjeś życie.
Zabrałam poplamioną górną część jego garderoby i wsadziłam do pralki.
-Przepraszam. Starałam się, żeby bolało jak najmniej.
Usłyszałam tylko ciche "dzięki".
Przyniosłam mu coś do picia i koc, w końcu pozbawiłam go bluzy.
Powoli pomogłam mu się podnieść i podałam szklankę wody.
-Sam bym sobie poradził - odparł szorstko.
-Akurat. Umarłbyś.
-I co ci do tego?
-Wybacz ale ja nie trzymam trupów w domu.
Mam nadzieję, że wyzdrowieje z moją pomocą i nie będę musiała dzwonić po karetkę. Co ja im powiem? Że znalazłam na strychu jakiegoś uciekiniera z psychiatryka z raną w brzuchu? Pomyślą, że to ja go tak urządziłam, co nie jest prawdą bo wyglądał tak już jak go znlazłam.
Nakryłam go kocem kiedy wreszcie zasnął. Oby nie wywinął żadnego głupiego numeru i był tutaj kiedy wstanę. Inaczej będę go miała na sumieniu, a tego raczej nie chcę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top