VII

Przypominam, że retrospekcje pisane są kursywą.

------------------------------------------------------

Właśnie wyrzucili mnie z kolejnej pracy za kradzież. Siedziałem w barze pijąc kolejne piwo i zastanawiałem się co mam dalej robić.

-Hej przystojniaku - jakaś dziewczyna się do mnie dosiadła. - Coś się stało? Wyglądasz nie najlepiej - widać jej było prawie cały biust.

-Eh... Wyrzucili mnie z pracy - resztkami trzeźwości powstrzymałem się od zwierzenia się z moich prawdziwych problemów.

-Oh biedaku, na pewno znajdziesz jakąś inną - uśmiechnęła się. Nim zdążyłem się zorientować, zaciągła mnie do łóżka. Gdy się obudziłem nie miałem już portfela ani żadnych pieniędzy. Okradła mnie i uciekła. Lekko wstawiony wróciłem do domu.

Zajrzałem do pokoju Zoey. Spała, to dobrze, przynajmniej się nie męczy. Usiadłem na brzegu łóżka.

-Nie wiem co mam robić Zoey. Wylali mnie z pracy, chciałem ukraść pieniądze potrzebne ci na operację - już miałem łzy w oczach. - Nie chcę żebyś umarła.

~¤~

Przechadzałem się po mieście z mętlikiem myśli w głowie. Co robić? - Powtarzałem. Robiło się coraz ciemnej, a ja zawędrowałem do tej części miasta, o której nawet nie miałem pojęcia.

-Hej! Co tu robisz? - Grupka chłopaków podeszła do mnie.

-Szukam szczęścia. - Odparłem z przekąsem. Usłyszałem śmiech.

-Tu go nie znajdziesz.

Nie zdążyłem zareagować, gdy jeden z nich uderzył mnie w tył głowy. Kiedy się ocknąłem, byłem już w kompletnie innym miejscu, w dodatku przywiązany do krzesła.

-Chyba trochę zabłądziłeś, co? - Wesoły głos należał do stojącego na przeciw mnie chłopaka, który palił cygaro, robiąc kółka z dymu. Nie odpowiedziałem mu. - Czego tu szukałeś?

-Niczego.

-Oh, na prawdę? A może jednak czegoś chcesz? Narkotyków, kobiet, forsy? - Ostatnie słowo zadźwięczało mi w uszach. Uśmiechnął się szerzej. - To jasne, że czegoś potrzebujesz.

Chwilę zastanawiałem się, czy mu powiedzieć, czy milczeć. Nie wiem co mają zamiar ze mną zrobić, to jest najgorsze. Słyszałem o gangach robiących różne rzeczy, więc mogę spodziewać się wszystkiego.

-Forsy. Dużo. - Odparłem.

-A na co, jeśli można wiedzieć?

-Dla siostry, na przeszczep serca.

-Oh, jaki szczodry dar - podszedł bliżej. - Ile?

-Ponad sto tysięcy. - Nie miałem pojęcia dlaczego wtedy mu o tym powiedziałem.

-To trochę dużo. Mogę ci pomóc jeśli chcesz.

-Jasne, a potem co mi zrobisz? Zabijesz?

-O nie, skądże. Ja pracuję na czysto. Potem będziesz musiał tylko spłacić dług.

-W czym jest haczyk?

-Będziesz pracować dla mnie jeśli weźmiesz te pieniądze. Zgadasz się? - Nie odpowiedziałem. Musiałem przemyśleć wszystkie za i przeciw. - No dalej, zrób to dla siostry.

-Zgoda.

-Doskonale. Rozwiążcie go.

Uwolnili mnie z krępujących sznurów. Nie mogłem teraz tak po prostu wziąć tej kasy i odejść. Najpierw musiałem przejść niezbyt przyjemną inicjacje, dopiero wtedy dostałem to, co mi obiecali.

Wróciłem do domu pobity, zakrwawiony i z mnóstwem siniaków oraz złamaną ręką. Ale byłem szczęśliwy, że dzięki temu Zoey przeżyje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top