VII
[Rosalie]
[Time skip, kilka miesięcy później]
Podniosłam się, przecierając oczy. Jak zwykle wstałam pierwsza; spojrzałam na śpiącego Jeffa, który był zwinięty w kłębek jak dziecko. Podkuliłam nogi pod siebie i tak przyglądałam mu się, myśląc nad tym co stało się z moim życiem.
- Chodź Smile, wracamy do domu - powiedział.
Nawet nie spojrzałam w jego stronę; pustym wzrokiem nadal wpatrywałam się w niebo. Przypomniałam sobie o tym, co mówił wcześniej, że zrobi mi pranie mózgu i poczułam, że nie chcę tego. Jeśli już mam żyć, to w miarę normalnie.
Biegiem ruszyłam za nim. On musi mi pomóc, zmuszę go do tego jeśli będzie trzeba.
- Ja nie chcę. - Oznajmiłam, gdy przeszłam przez ogrodzenie i znalazłam się tuż za nim. On jednak nie zwrócił na mnie uwagi. - Nie chcę zostać jego bezmózgą zabawką - zatrzymał się. - Pomóż mi.
- Nie. - Powiedział po chwili milczenia.
- Proszę - błagałam. - Przecież jesteśmy tacy sami.
Znów przystanął. Czekałam na jego odpowiedź.
- Pomyśl, będziesz mógł mu zrobić na złość - przekonywałam go.
- Zgoda.
- Dziękuję - jakoś mi ulżyło.
- Nie dziękuj. Wciąż mogę cię zabić.
Jasne - powiedziałam w myślach i szczęśliwa ruszyłam za nim.
Nawet nie zauważyłam, kiedy się obudził i patrzył na mnie.
- Co się gapisz? - Spytał w końcu; podskoczyłam lekko i gwałtownie odwróciłam głowę.
Wstał z łóżka, a ja nadal siedziałam tam zażenowana. Trochę głupio wyszło.
- Mamy coś do jedzenia? - Spytał, naciągając na siebie spodnie.
- Chyba tylko dżem - stwierdziłam. Podniosłam wreszcie dupsko i sama zaczęłam się ubierać. - Gdzie jest moja bluzka? - Zaczęłam rozglądać się za zgubą. - Ty mały... Oddawaj. - Wyciągnęłam rękę do Smile'a, który w pysku trzymał moją własność.
Pies jedyne co, to wesoło zamerdał ogonem.
- Oddawaj to. - Ten jednak przykrył ją łapą.
- Dobry piesek - usłyszałam rozbawiony głos Jeffa.
- Pomógłbyś wiesz?
- Po co? To nie mój problem.
- Ciekawe co byś powiedział, gdyby zaczął gryźć twoją bluzę.
- Moich rzeczy nie gryzie - pogłaskał go. - Najwidoczniej coś jest z tobą nie tak.
- Coś jest z tobą nie tak - zaparodiowałam go. - On to robi specjalnie.
- Eh... Masz - rzucił mi swoją. - I przestań w kółko marudzić.
- Dzięki - rzuciłam, ubierając ją na siebie. Jest trochę za duża, ale może być i ładnie pachnie, lawendą. - To co z tym dżemem?
- Ty nic nie dostaniesz. Pozwoliłem ci ze mną mieszkać. Resztę sobie sama załatwiaj.
Spojrzałam na niego z uśmiechem. Mieszkamy razem już od kilku miesięcy, a on wciąż powtarza mi to samo, ale jak przychodzi co do czego to się ze mną podzieli.
- Mam nerki jeśli chcesz - odwróciłam się w stronę okna, przez które właśnie wchodził Jack.
- E.J, co tam? - Posłałam mu ciepły uśmiech.
- Nic ciekawego.
- Czego chcesz?
- Wpadłem w odwiedziny - uśmiechnął się, zdejmując maskę.
Polubiłam Jack'a odkąd wpadłam na niego na korytarzu. Jest dość miły i spokojny, choć czasem bywa sarkastyczny. I wkurzający. Nazywa nas pan i pani Killer.
- Dobra, ja wychodzę - oznajmiłam. - Nie wiem kiedy wrócę.
- Najlepiej nigdy.
- Bardzo śmieszne. Do później -rzuciłam, wychodząc przez okno.
[Jeff]
- Ale płakałabyś, gdyby naprawdę odeszła - stwierdził.
- Oczywiście - zakpiłem.
- Przyznaj wreszcie, że lubisz ją.
- Toleruję. Tak jak ciebie.
- Akurat. Ja tam swoje wiem - mówił, karmiąc Smile'a nerką.
Może i Rose nie jest aż taka zła, ale nie powiedziałbym, że ją lubię. Bywa wsparciem dla mojej zniszczonej psychiki, ale nic więcej. Żyje, bo jej na to pozwalam.
- Dlaczego się nie przyznasz? - Podniósł głowę do góry, jakby patrząc na mnie. - Jeśli jej nie powiesz, to ona też odejdzie.
- Ale żeś się kurwa tego przyczepił. Niech sobie odchodzi, tylko na to czekam.
Pokręcił głową.
- Gdyby tak było, to już dawno byś ją zabił. Znam cię Jeff i mogę stwierdzić, że ona cię zmieniła.
- Akurat.
- Słuchaj - podniósł się z podłogi. - Jestem ślepy, ale nawet ja to widzę. Zastanów się nad tym - powiedział wychodząc.
Może ma rację? - Zacząłem się zastanawiać. - Nie. Nie ma racji. Jestem mordercą bez uczuć, a ona nic nie znaczy.
[Rosalie]
Błądziłam po ulicach miasta tak, jak to kiedyś robiłam. Odkąd moją rodzinę spotkała "tragedia" to trochę nie mam się gdzie podziać. Znaczy teraz mam, mieszkam z Jeffem, ale w sumie to nic mnie tam nie trzyma. Bałam się, że Slenderman zacznie mnie szukać, a przy Jeffie czułam się bezpieczniejsza, choć zapewne pozwolił by mu mnie zabić. Jednak wygląda na to, że o mnie chyba zapomniał, a ja nie mam się o co martwić.
Choć tak w sumie, to dobrze mi tam. Dobrze mi... Z nim.
Obudziłam się w środku nocy z krzykiem. Czułam jak się trzęsę; nie mogłam się uspokoić, jakbym dostała jakiegoś ataku.
- Czego się tak drzesz? - Spojrzałam na niego przerażona. Nie myśląc, wstałam z fotela i przytuliłam się do niego.
- Pozwól mi z tobą spać - poprosiłam. - Proszę, ja się wykończę.
Niepewnie objął mnie w pasie i jakby lekko przyciągnął do siebie.
- Dobra - wydukał.
Idąc tak zamyślona nawet nie zauważyłam nadbiegającego mężczyzny.
- Spadaj! - Odepchnął mnie na bok, a ja z hukiem wylądowałam na chodniku. Biegło za nim kilku policjantów. To pewnie jeden z moich starych "znajomych" - pomyślałam.
- Pomóc ci? - Ktoś wyciągnął do mnie rękę.
- Dziękuję - spojrzałam w górę; nade mną stał wysoki chłopak z szerokim uśmiechem na twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top