VI

-Wybrałeś? - Mój głos drżał. Czułam się taka słaba, odrętwiała, bezsilna.

-Tak Veronico. Wybrałem.

-Do czego? - Spojrzałam w jego złote oczy.

-Do tego, byś była moją marionetką.

-Nie chcę - choć chciałam się ruszyć to moje ciało nadal pozostawało obojętne. Po prostu wisiałam w powietrzu trzymana przez złote sznurki.

-Chcesz. Ale jeszcze tego nie wiesz, nie rozumiesz. Zapewnię ci szczęście, spokój, wszystko, czego zapragniesz - był tak strasznie blisko mnie. - Bo należysz teraz do mnie, a ja dbam o każdą swoją marionetkę.

Każdą? To znaczy, że ma ich więcej? Że nie tylko ja zostałam skazana na to cierpienie?

Czułam jak łzy napływają mi do oczu. Miałam ochotę płakać z powodu mojej bezsilności. Ten pierwszy raz miałam ochotę ryczeć dlatego, że nie jestem w stanie nic zrobić. To okropne uczucie.

-Puść mnie. Nie będę twoją marionetką. - Powiedziałam, przełykając łzy. Sznurki zacisnęły się mocniej, a ja wydałam z siebie cichy jęk bólu.

-Nie masz wyjścia. Nie możesz uciec. - Powiedział stanowczo.

Nie mogę? - Myślałam. Ale znajdę sposób. Będziesz żałował tego, co zrobiłeś. Nie mam zamiaru być ci posłuszna. Nikt nie będzie mi rozkazywał. Nikt poza mną.

-Nienawidzę cię. - Warknęłam, na co on parsknął śmiechem.

-Uważaj bo jeszcze możesz zmienić zdanie - uśmiechnął się.

-Nie. Nigdy go nie zmienię. Zawsze będziesz dla mnie tylko martwym skurwielem. - Posłałam mu mordercze spojrzenie.

-Naiwna. Ty naprawdę myślisz, że jesteś w stanie mi zagrozić? To wręcz komiczne! Spójrz na siebie. Nie panujesz nad swoim ciałem, bo jesteś pod MOJĄ kontrolą. Jestem duchem, nie można mnie zabić drugi raz, bo ja już od dawna nie żyję. Wiesz o tym, a jednak twoja wiara w siebie nie pozwala ci tego zaakceptować. Dlaczego tak bardzo nie chcesz dopuścić do siebie myśli, tej prawdy, że jestem od ciebie silniejszy i nic nie możesz z tym zrobić?

-Bo nikt, ani ty, ani Bóg, los czy inne gówno nie będzie mieć nade mną władzy. Rozumiesz? Będę walczyć dopóki mam siłę, nie poddam ci się i będę robić wszystko, byś pożałował swojej decyzji. - Nasze twarze były ledwie kilka centymetrów od siebie. Nienawiść i gniew paliły mnie od środka.

Ale czułam coś jeszcze. Dziwną rozkosz. Ale dlaczego? Skąd? Było mi dobrze i przyjemnie, lecz mimo wszystko te pozytywne uczucia były tłumione przez te negatywne. Nie wiem czy to dobrze, czy źle.

Chciałam jak najdłużej czuć to przyjemne uczucie, ale ono zniknęło, gdy złote nici puściły mnie.

-Nasza gra się skończyła Veronico. Złamałaś zasady, więc teraz należysz do mnie. Ale dam ci poczuć jeszcze tą odrobinę wolności, jako że nie jestem bezuczuciowym potworem. - Patrzył na mnie z góry, lekko się uśmiechając. - Niedługo wrócę, moja marionetko.

Zniknął. Cieszyłam się i jednocześnie czułam dziwną pustkę. Co on mi zrobił? Czy to jakieś jego kolejne sztuczki?

Odzyskałam władzę nad swoim ciałem. Mięśnie mi drżały, gdy powoli podnosiłam się, podpierając o szafkę. Usiadłam na krześle, próbując jakoś doprowadzić się do stanu, w którym będę mogła spokojnie wstać i iść do łazienki.

W mojej głowie kłębiło się mnóstwo myśli i pytań. Dlaczego? Po co? Jak? Na żadne z nich nie znałam odpowiedzi. On mi nie powie, jest tajemniczy i nawet jeśli bym błagała to będzie milczał. Zresztą, nie mam zamiaru mieć z nim nic wspólnego. Muszę uciec, jak najszybciej i jak najdalej. Gdzieś, gdzie mnie nie znajdzie. Ale czy takie miejsce w ogóle istnieje?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top