VI
JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ...
-Hej Jason - uśmiechnęłam się do niego.
-Hej. Idziesz gdzieś?
-Yhym. Muszę załatwić pewną ważną sprawę. Swoją drogą widziałeś gdzieś Jack'a?
-Jeszcze nie wrócił.
-No trudno. Jakby pytał, powiedz, że wrócę wieczorem - pomachałam mu i wyszłam.
***
-Jesteś pewien, że chcesz mnie tu trzymać? - Spytała siadając na łóżku.
-Dlaczego o to pytasz?
-Nie wiem. Chcę się upewnić, że mnie nie zabijesz.
-Nie zrobię tego - drugi raz nie popełnię tego błędu, dodałem w myślach.
-Ale obiecujesz? - Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem. Widziałem w niej małego Isaaca. Bolało mnie to i jednocześnie cieszyło.
-Obiecuję - usmiechnąłem się, patrząc jej prosto w oczy.
Mieszka z nami już od dłuższego czasu. Na początku bała się w ogóle wychodzić z pokoju i rozmawiała tylko ze mną, ewentualnie z Jasonem. Potem przestała się nas tak bardzo bać, choć nadal unika Candy'ego.
-Cały ten pokój jest twój - oznajmiłem.
-A gdzie jest twój?
-Cóż... Ciężko to wyjaśnić. Widzisz, często bywam zajęty - widziałem strach w jej oczach. - Ale nie bój się. Nie skrzywdzę cię - otarłem łzę spływającą po jej policzku. - Przecież obiecałem - posłałem jej ciepły uśmiech.
-Wiem. Pamiętam. Mogę cię o coś zapytać?
-Słucham.
-Ale masz mi odpowiedzieć.
-Dobrze.
-Co się właściwie stało Jack? - Zamarłem. Zauważyła, że coś jest nie tak. - Rozumiem... Jeśli nie chcesz to nie mów.
-Nie. Miałem ci odpowiedzieć. Więc odpowiem - mimo iż bardzo mnie to boli. - To było dawno temu. Poznałem pewnego chłopca, mojego przyjaciela. Miał na imię Isaac - usmiechnąłem się, przypominając sobie jego dziecięcy uśmiech. - Bo widzisz, ja jestem zabawką z pudełka. Byłem tam uwięziony dopóki nie trafiłem w jego ręce. Nie był zbyt szczęśliwy nim się pojawiłem. Jego ojciec był potworem, a matka wyżywała się na nim. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Pewnego dnia, gdy się bawiliśmy, zbiłem niechcący kota sąsiadów. Próbował wytłumaczyć matce, że to była moja wina, ale ona mu nie uwierzyła i wysłała do szkoły pokładowej. Nie widziałem go przez trzynaście lat. Wrócił dopiero wtedy, gdy oboje jego rodzice umarli. Ale nie pamiętał o mnie, a przez ten długi czas moje kolory się rozmyły. Straciłem nadzieję, że kiedykolwiek jeszcze otworzy to głupie pudełko. - Westchnąłem. - Koszmarnie się zmienił. Stał się potworem gorszym niż jego ojciec, a ja razem z nim. Pewnego dnia półka, na której czekałem na niego w pudełku spadła na ziemię. Wtedy sobie o mnie przypomniał. A potem... Stało się coś złego. Coś, co nigdy nie powinno się wydarzyć.
-Przykro mi - poczułem jak mnie obejmuje.
Czekając na jej powrót, siedziałem na łóżku i coraz bardziej się niecierpliwiłem. Boję się, że ona też o mnie zapomni. Nie chcę tego.
-Hej - usłyszałem jej wesoły głos.
-Wróciłaś - przytuliłem ją.
-A dlaczego miałabym nie? - Zaśmiała się.
-Nie wiem.
-Idę się umyć - uśmiechnęła się i wyszła z pokoju.
***
Jest mi tutaj dobrze. A tego się nie spodziewałam. Choć doskonale wiem z kim mam do czynienia i co oni robią, to jakoś przestałam się tym przejmować. Są dla mnie mili więc chyba nie mam powodów do obaw. Tak myślę.
Idąc do łazienki o mało nie wpadłam na Puppeteera. Chociaż w sumie nie wiem czy tak można. Przecież jest jakby duchem czy czymś w tym rodzaju. Nie wiem, rzadko z nim rozmawiam.
-Wybacz - uśmiechnęłam się do niego.
-Jasne. Gdzie idziesz?
-Do łazienki. A co?
-Nic - wyminął mnie. Obejrzałam się za nim. Jest lekko dziwny. Wzruszyłam ramionami.
Wychodząc spotkałam Candy'ego. Miałam pecha bo byłam w samym ręczniku.
-No cześć cukiereczku - oblizał usta patrząc na mnie. Cofnęłam się o krok.
-Chyba ci mówiłam, że masz mnie tak nie nazywać.
-Oh marudzisz. Jesteś przecież taka słodka - złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie.
-Puść mnie.
-O nie - czułam jego rękę na swojej talii. Chciałam go odepchnąć ale był zbyt silny.
-Puszczaj mnie! - Zaczęłam się szarpać, przez co mój ręcznik lekko się osunął. Usłyszałam jego cichy śmiech. Cudem się wyswobodziłam i uciekłam do pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.
Jack patrzył na mnie z niemałym zaciekawieniem. Zapomniałam, że jestem w samym ręczniku.
-Coś się stało? - Stałam pod drzwiami ze spuszczoną głową, czerwona jak burak.
-Nie. To tylko Candy. Mógłbyś... Wyjść? Muszę się ubrać.
-Ale musisz mnie wypuścić.
Odsunęłam się i pozwoliłam mu wyjść. Jeszcze przez chwilę stałam oparta o ścianę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top