V

Tego dnia nie czuję się zbyt dobrze. Obawiam się, że mogłam złapać jakieś przeziębienie lub grypę. Mam nadzieję, że nie, bo w moim przypadku to jest prawdziwa mordęga.

Moje płuca chyba płoną już żywym ogniem - myślałam, gdy kaszlałam w kolejną chusteczkę. Coraz więcej krwi; jak długo jeszcze mam się z tym męczyć? - Aż przypomniałam sobie wczorajszą rozmowę z Loreen. Nie przyznałam jej racji, ale teraz... Teraz myślę, że chyba jednak miała rację

Zmarszczyłam brwi i położyłam głowę na poduszcze, naciągając na siebie koc. Jak się prześpię to może mi choć trochę przejdzie.

***

Gdy wszedłem do sali Sylvii, ta spała cicho pochrapując. Chociaż to było raczej coś w stylu charczenia niżeli chrapania.

Nie chcąc jej budzić, przysiadłem obok na krześle. Na stoliku dostrzegłem jakąś książkę, wziąłem ją by nie siedzieć całkiem bezczynnie.

Nie minęło zbyt dużo czasu, gdy do sali weszła dziewczyna z chustką na głowie.

-Dzień dobry - powiedziała.

-Ciszej - odparłem z uśmiechem. - Nie budźmy jej.

Dziewczyna tylko skinęła głową i przysiadła się obok.

-Pan jest jej lekarzem, prawda?

-Smiley - sprostowałem. - Nie żaden pan. I tak, jestem lekarzem Sylvii.

-Dlaczego jej nie pomagasz?

-Ależ pomagam.

-Jakoś tego nie widzę. Byłam u niej wczoraj, o mało co sobie płuc nie wypluła.

-Ja wiem. Doskonale wiem co jej dolega.

-Więc dlaczego do cholery nic z tym nie robisz? - Warknęła.

-Robię - przewróciłem stronę. - I nie krzycz tak.

-Nie krzyczę. Ona jest moją przyjaciółką, a ty miałeś jej pomóc, a nie odpierdzielać jakąś szopkę.

-Ale skąd w tobie tyle złości?

-Bo się o nią martwię.

-Rozumiem. Ale nie musisz się tak denerwować. Wyleczę ją.

-Jak? Z tego co słyszałam to postanowiłeś zająć się jej stanem psychicznym zamiast zdrowiem. Jaki z ciebie lekarz co?

-Moje metody leczenia są niekonwencjonalne moja droga. Zresztą ona tego potrzebowała, potrzebowała wiary w to, że ktoś jej pomoże, że ja jej pomogę, że ją wyleczę.

-Jeśli jej nie wyleczysz, albo przez ciebie umrze, to dopilnuję byś nigdy nie zaznał spokoju. - Rzuciła po czym skierowała się do wyjścia.

-Mogę wiedzieć jak masz na imię? - Spytałem nawet na nią nie patrząc.

-Loreen. - Naszą rozmowę przypieczętował cichy trzask drzwi.

Cóż za nerwowa osóbka - pomyślałem; miałem ochotę się śmiać. To była nawet zabawna konwersacja.

-Smiley...? - Podniosłem wzrok, patrząc na dziewczynę.

-Dzień dobry - odłożyłem książkę na miejsce. - Jak się dziś czujesz?

-Fatalnie - stwierdziła. - Gorzej niż wczoraj.

-To niedobrze - przybliżyłem dłoń do jej czoła. - Ciepłe. Masz gorączkę?

-Nie wiem.

-Zaraz się dowiemy - zmierzyłem temperaturę. - Chyba się przeziębiłaś moja droga.

-Co? - Wychrypiała. - Nie - widziałem łzy w jej oczach.

-Ale nie płacz - przysiadłem na łóżku. - To moja wina, przepraszam. Niepotrzebnie zabierałem cię na zewnątrz.

-Nie, chciałeś dobrze - zakaszlała. - Nic mi nie będzie.

-Pomogę ci Sylvio.

-Wiem o tym - uśmiechnęła się słabo.

-Już za kilka dni będziesz mogła pożegnać się z tym miejscem. Ale najpierw pozbędziemy się przeziębienia - uśmiechnąłem się.

-Dobrze - odwzajemniła gest. - Dziękuję ci - przytuliła się do mnie.

-Ależ nie ma za co - pogłaskałem ją po głowie. - Ja po prostu spełniam swą powinność i robię to, co lekarz powinien robić.

-I tak ci dziękuję. Jesteś moją nadzieją.

-Miło mi to słyszeć Sylvio - nawet nie wiesz jak bardzo - dodałem w myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top