V
[Rosalie]
Zaprowadził mnie do starego, na wpół zburzonego domku.
- Co my tu robimy? - Spytałam wchodząc za nim do środka.
- Miałem ci coś pokazać nie? Więc chodź i nie gadaj tyle. - Ruszyłam za nim w głąb chaty. - Wiesz na co się zgodziłaś?
- Nie. Już ci to mówiłam.
- To teraz się dowiesz - stanął za krzesłem, na którym siedziała jakaś przerażona dziewczyna. - Spójrz na nią - zwrócił się do mnie. - Chyba nie muszę mówić co mam zamiar zrobić - przystawił jej nóż do gardła dziewczyny. Ona nawet nie mogła krzyczeć. - Hej, a może ty chesz się trochę zabawić.
- J-ja? - Wydukałam. Byłam sparaliżowana; widma przeszłości, tego co się wydarzyło, znów wróciły.
- Masz - obrócił nóż w ręce i podał mi go. - Sprawdź jak to jest - umiechnął się. Niepewnie wzięłam od niego narzędzie. - Jeśli nie dasz rady, to ja ci z chęcią pomogę - zaoferował. - Po prostu złap ją za włosy, odchyl głowę i podetnij gardło. To proste.
Moje ręce drżały, a ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie mogłam się w ogóle ruszyć.
- Rosalie, nie mamy całego dnia, pośpiesz się - mówił rozbawionym tonem głosu.
Powoli podeszłam do krzesła. Odsunął się, bym mogła stanąć za jego oparciem.
- Spróbuj. To fajne - szepnął mi do ucha, łapiąc mnie za ręce. - Pomóc ci?
- Nie - szepnęłam. Szybkim ruchem odchyliłam głowę dziewczyny i poderżnęłam jej gardło.
- Widzisz? - Wyjął nóż z mojej zaciśniętej dłoni. - Czy to nie jest... Fajne?
- Fajne... - Powtórzyłam. - Ta... Fajne.
- Rosie, co się z tobą stało? - Śmiał się. - Wyglądasz jakbyś zrobiła coś złego.
Przez chwilę milczałam, wpatrując się tępo przed siebie.
- Tato, dlaczego mi to dajesz? - Spojrzałam najpierw niewielki nożyk, który trzymałam w rękach, a potem na niego.
- Widzisz kochanie muszę na jakiś czas wyjechać. Gdy mnie nie będzie ty musisz zająć się mamą i bratem, dobrze?
- Dobrze tatusiu - miałam łzy w oczach. - Kocham cię - rzuciłam mu się na szyję.
- Ja cię też kocham.
- To wszystko co chciałeś mi pokazać? - Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy.
Ten tylko się uśmiechnął. Czyżby czerpał z tego satysfakcję?
- Czyli cię to nie ruszyło? - Zapytał.
- Nie specjalnie.
- Myślę, że się dogadamy Rosie - stwierdził rozbawionym głosem.
- Czy to będę musiała robić na codzień?
- Tylko kiedy ta tyczka tego zarząda. Chcesz tego?
- Nie myślałam, że będę musiała robić coś takiego. Jakoś... Chyba nie chcę tego powtarzać.
- Czego powtarzać? - Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Myślałam, że moje zdanie cię nie interesuje.
- Zaciekawiłaś mnie. Ciesz się.
- Jej.
- Chcesz dobrą radę?
- Od ciebie?
- Chcesz czy nie?
- Dawaj.
- Nie daj sobie wyprać mózgu.
- Dlaczego mi pomagasz?
- Nie pomagam. Nie lubię tego patyczaka, to tyle.
- Jak na mordercę jesteś całkiem miły.
- Nie jestem miły. Jestem neutralny. Jak mnie nie będziesz drażnić to może cię nie skrzywdzę.
- Może?
- Jestem mordercą. Pamiętaj o tym.
- Ciebie też on wybrał?
- Nie. Sam wybrałem to życie.
- Jak to się stało?
- Może kiedyś ci powiem.
- A jeśli ja ci powiem?
- Niby co?
- O tym co stało się ze mną.
- Nie wiem czy chce mi się tego słuchać.
Wyszliśmy na zewnątrz. Jest praktycznie środek dnia, a my włóczymy się po lesie. A jak nas złapią? - Myślałam. - Eh... Czym ja się przejmuję.
- No dobra - powiedział. - Mów.
- Moimi pierwszymi ofiarami był mój brat i matka - oznajmiłam, a on zatrzymał się i odwrócił w moją stronę.
- Dlaczego to zrobiłaś? - Spytał tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło. I tak też pewnie było.
- Bo na to zasłużyli - spojrzałam w ziemię. - Kiedy miałam pięć lat, mój tata zniknął. Powiedział, że musi wyjechać na jakiś czas. Wtedy to się zaczęło. Moja matka oszalała, zaczęła się nade mną znęcać fizycznie i psychicznie. Miałam rok młodszego brata, który nie zrobił niczego, by jakkolwiek mi pomóc. Ostatecznie nie wytrzymałam i zabiłam ich oboje, a dom spaliłam, żeby wyglądało na to, że wybuchł pożar i wszyscy łącznie ze mną zginęli.
- Smutne - stwierdził.
- Wcale cię to nie ruszyło, nie udawaj.
- Racja. Chuj mnie to obchodzi. Lepiej?
- Powiesz mi?
- Może później - ruszył przed siebie. - Idziesz ze mną czy wolisz jednak wrócić tam i być bezmózgą zabawką beztwarzowca?
- Idę z tobą - ruszyłam za nim.
°°°
Znaleźliśmy się w jakimś starym mieszkaniu na obrzeżach miasta.
- Dlaczego tu jesteśmy? - Spytałam wchodząc za Jeffem przez okno.
- To mój... Drugi dom.
- Czyli twoja samotnia tak?
- Też może być. Smile! - Zagwizdał. - Do nogi! - Przez drzwi z drugiego pokoju wbiegł pies i skoczył na chłopaka.
- Jest twój? - Spytałam.
- Powiedzmy. Wybacz stary, że cię tak tu zostawiłem - pogłaskał go.
Delikatnie wyciągnęłam rękę w jego stronę. Pies obwąchał ją, po czym polizał mnie.
- Jest uroczy - zaczęłam go głaskać. - Czy teraz mi powiesz?
- Nie odczepisz się co?
- Nie - uśmiechnęłam się lekko, nadal głaszcząc psa.
Usiadł na fotelu i zaczął opowiadać co się wydarzyło. Siedziałam na podłodze słuchając go uważnie. Może jego nic nie obchodzi, ale ja to inna sprawa.
- I tak to się skończyło - podsumował.
- Przykro mi.
- Super.
- Mówię poważnie.
- Dobra - wzruszył ramionami. - Możesz zostać tu na noc. Smile potrzebuje kogoś do towarzystwa, ale potem wracasz do tej tyczki.
- Dzięki.
[Jeff]
Pozwoliłem jej zostać ze względu na psa. Nie chcę zostawiać go samego, a nie mogę go dziś wziąć ze sobą jak zawsze. Potem odstawię ją z powrotem i mam nadzieję, że już nie będzie zawracać mi dupy.
Jednak nie jest najgorsza. Wkurza mnie swoim zachowaniem, ale nie aż tak bardzo bym coś jej zrobił. W dodatku, trochę przypomina mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top