MASKY: I LOVE YOU AND DESPISE YOU

NA WSTĘPIE ZAZNACZAM, ŻE OPOWIADANIA NIE SĄ ZE SOBĄ POŁĄCZONE!!!

------------------------------------------------------

-Mam dość! - krzyknęłam i wyszłam trzaskając drzwiami.

Jak on mnie drażni. Słowo daję, że nie wiem co mu zrobię jak mnie pożądnie zdenerwuje.

-Hej, gdzie się tak śpieszysz?

-O, cześć Clocky, co tam?

-W porządku, za to ty chyba jesteś zła, co? - uśmiechnęła się.

-Weź mnie chociaż ty nie denerwuj.

Zaśmiała się i zeskoczyła na ziemię.

-Znowu Tim?

-Działa mi na nerwy.

-Wy oboje odkąd pamiętam skaczecie siebie do gardeł.

-To nie moja wina, że on jest takim idiotą.

-Lubisz go.

-Co!? Chyba ci się w głowie poprzewracało!

Zaśmiała się jeszcze bardziej. Co ją tak bawi?

-No dobra, przepraszam.

-Mam nadzieję. Chodź, potrzebuję się uspokoić.

Clocky jest moją przyjaciółką. Znaczy tak myślę, bo dobrze się z nią dogaduję. Mieszkam już z nimi trzy lata ale mimo to nadal nie potrafię być taka jak oni. Znaczy, może i zabijam ale wciąż sprawia mi to kłopot, nie potrafię robić tego bez wyrzutów sumienia. Jednakże czasem nawet ja potrzebowałam relaksu, przeważnie powodem moich nerwów był Tim. Jak przebywam z nim za długo w jednym pomieszczeniu, to prędzej czy później zaczynamy się ze sobą kłócić. I tak zrobiliśmy postęp, bo kiedy go poznałam i nie przypadł mi do gustu, to o mało żeśmy się nie pozabijali. Dosłownie, potrafiliśmy robić taki rozpierdziel w całej rezydencji, że musieli nas siłą rozdzielać. Teraz jesteśmy tylko na poziomie ostrej wymiany zdań, ale nie wiem jak długo to jeszcze potrwa.

-Gdzie chcesz iść? - spytała, szła za mną z rękami w kieszeniach.

-Nie wiem. Potrzebuję się trochę wyżyć, nic więcej.

-Czyli co, tam gdzie zawsze?

-Nie. Pół środki mi dzisiaj nie wystarczą. Idziemy na miasto.

Clockwork przyśpieszyła kroku i szła obok mnie z uśmiechem na twarzy. Rzadko kiedy decydowałam się na tak radykalne sposoby łagodzenia gniewu, ale nic nie poradzę na to, że mam ochotę rozwalać wszystko, co znajduje się w moim otoczeniu.

Jest już późny wieczór, gdzieś pewnie około godziny dwudziestej. Wokół panuje pół mrok i wieje lekki wiatr niosący woń deszczu. Pewnie będzie padać - pomyślałam, wciągając do płuc wilgotne powietrze. Idealny czas na zabijanie.

Znalazłyśmy sobie idealny cel i zaczekałyśmy jeszcze chwilę, żeby na ulicach zrobiło się pusto. Weszłyśmy z dwóch różnych stron budynku. To niewielka kamieniczka, myślę, że mieszkają tu może z dwie, trzy rodziny. Wślizgnęłam się do pierwszego mieszkania przez uchylone okno. Ucieczki z domu w dzieciństwie na coś się przydały. Clock, jako że jest bardziej doświadczona niż ja i umie się lepiej wspinać, zaczęła od góry. Miałyśmy spotkać się w połowie.

Nikt z domowników nie zorientował się, że właśnie ktoś wszedł im do mieszkania. Dwoje dorosłych, dwójka dzieci i pies. Nie chcę zabijać zwierząt, to już jest gruba przesada. Muszę z nim coś zrobić, zanim zacznie szczekać. Kawałkiem jakiejś szmaty związałam mu pysk i łapy, po czym wyniosłam przez okno na pole i wrociłam z powrotem do środka. Najpierw zajęłam się dziećmi. Sprawę ułatwiał mi fakt, że miały jeden pokój. Niestety narobiłam sporo hałasu, bo wywaliłam się o porozwalane na podłodze zabawki. Nosz kurwa - pomyślałam, szybko stając na równe nogi. Jeden z bachorów siedział na łóżku wpatrując się we mnie.

-Cii... - przyłożyłam palec do ust i zrobiłam krok w jego stronę.

Dzieciak zaczął się wydzierać. Rzuciłam się na niego i poderżnęłam gardło. Następnie przeskoczyłam na drugie łóżko i to samo zrobiłam z drugim bachorem. Usłyszałam szybkie kroki. Drzwi otworzyły się a w nich stał wystraszony mężczyzna. Przez kilka sekund mierzyliśmy się wzrokiem, a potem rzuciłam się na niego przewracając nas na ziemię. Kiedy miałam zatopić ostrze noża w jego piersi, zepchnął mnie z siebie, a ja przeturlałam się przez kawałek korytarza. Podniosłam się jak najszybciej mogłam i rzuciłam nożem w stronę uciekającego mężczyzny. Trafiłam go w nogę co skutkowało jego donośnym upadkiem. Usiadłam na nim okrakiem i wbiłam drugi nóż w plecy. Dla pewności dźgnęłam go jeszcze kilkanaście razy, użyłam całej siły jaką posiadałam. W oddlali już było słychać policyjne syreny, ale nie mogłam oprzeć się pokusie zabicia jeszcze jednej, ostatniej osoby w tym mieszkaniu. To pewnie jego żona zadzwoniła po gliny. Wywarzyłam drzwi do sypialni, leżała pod łóżkiem. Wyciągnęłam ją za nogi, strasznie się darła. Nie miałam czasu bawić się w jakieś zmyślne tortury, w dodatku strasznie się wyrywała i szarpała. Gdy kopnęła mnie w brzuch, straciłam cierpliwość i zatopiłam nóż w jej głowę, a następnie wyskoczyłam przez okno.

-Spadamy stąd - zarządziła Clocky.

Kiwnęłam głową. Przypomniałam sobie o psie, szybko rozcięłam krępujący go materiał i ruszyłam śladami przyjaciółki. Biegłyśmy przed siebie śmiejąc się niewiadomo z czego. Zaczęło kropić. Zwolniłam dopiero, gdy znalazłyśmy się w tej części miasta, w której dawniej mieszkałam. W moim starym domu paliło się światło, co oznaczało, że jeszcze nie spali. Deszcz zaczął padać coraz mocniej, zmywając ślady krwi z moich ubrań.

-Kate, rusz się.

Jej głos wyrwał mnie z przemyśleń. Ostatni raz spojrzałam w okna swojego dawnego pokoju i ruszyłam za Clockwork.

------------------------------------------------------

WARNING! to opowiadanie może zawierać nadmierną ilość przekleństw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top