IX
Zazwyczaj ludzie popełniają samobójstwa z mojego powodu. Można powiedzieć, że jestem takim cichym, upierdliwym głosem, który mówi: zabij się. Obserwowanie jak słabi psychicznie krzywdzą się na tysiące różnych sposobów - byleby tylko pożegnać się z tym światem - z mojego powodu jest wspaniałe.
Teraz jest inaczej. Nie mogę zemścić się na szefowej opiekunki Lilith. Ona sama musi to zrobić. Ktoś musi ją tylko pchnąć w odpowiednią stronę.
Co się w ogóle ze mną stało? Jak ja mogłem do tego dopuścić? Jak mogłem się zakochać? Zawsze była dla mnie ważna. Tak jak przyjaciółka. Nagle zaczęła znaczyć dla mnie więcej. Wie co do niej czuję, ale nie jestem pewien czy ona też czuje to samo. Uczucia są trudne, jak się ich pozbyć?
-Nie idziesz dzisiaj do szkoły? - spytałem, gdy zeszła na dół.
-Chyba nie mam ochoty. Co robisz?
-Próbowałem zrobić ci śniadanie, ale to chyba jednak dla mnie za trudne - uśmiechnąłem się i niezręcznie podrapałem po karku.
Lili też się uśmiechnęła. Pierwszy raz od kilku tygodni.
-Co ja bym bez ciebie zrobiła?
-Zginęłabyś - przytuliłem się do niej - może powinnaś jednak coś zjeść?
-Nie. Kakao w zupełności mi wystarczy - zabrała kubek i wróciła do siebie.
-Rozumiem, że masz zamiar siedzieć w ciemnym pokoju i oglądać głupie filmy?
-Tak dokładnie.
Położyłem się obok na łóżku.
-Musisz coś z tym zrobić.
-Po co?
Usiadłem i oparłem głowę na jej ramieniu, obserwując jak loguje się na jakąś stronę.
-Bo to jej wina i powinnaś się za to zemścić. To przez nią Marie nie żyje. - Nie odpowiedziała, ale wiem, że coraz częściej o tym myśli - wiem, że tego chcesz.
-Chcę... Tak... Ona...
-Powiedz to.
-Musi zginąć.
Objąłem ją w talii. Teraz wystarczy zaczekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top