IX

   Siedziałam na fotelu, gdy Jeff wszedł do środka.

   - Hej - uśmiechnęłam się do niego. On jednak mi nie odpowiedział. Stał pod oknem z dziwnie zwieszoną głową. - Coś się stało?

   Dopiero teraz zauważyłam, że się trzęsie. Wiedziałam, że znów mu odbiło i, że ma ten swój "atak" agresji, ale i tak wstałam, i podeszłam do niego.

   - Jeff? - Ledwo zdążyłam to powiedzieć, a on przybił mnie do łóżka; w jego oczach widziałam błysk szaleństwa. - Uspokój się. To tylko ja, Rose.

   - Idź. Spać. - Wycedził przez zęby. Kątem oka widziałam jak wyciąga nóż z kieszeni. Cholera, nie mam jak się bronić.

   - Jeffrey! Przestań! - Krzyknęłam, licząc, że to przywróci mu zdrowy rozsądek. Zaczęłam się szarpać, starając się wyrwać spod niego.

   Poczułam zimną stal przy gardle; kurwa.

   - Jeff, proszę cię. Nie chcesz tego - mówiłam ze spokojem. - Uspokój się, spójrz na mnie - uśmiechnęłam się do niego. Czułam jak ucisk na mojej szyi maleje. - Już jest dobrze, przecież to tylko ja.

   Z jego oczu zaczęły spływać łzy. Skulił się, puszczając nóż.

   - Przepraszam - wyszeptał.

   - Już dobrze - przytuliłam go do siebie, próbując uspokoić nerwy i walące serce. Choć się staram, to jednak tylko na zewnątrz udaję niewzruszoną jego zachowaniem, a tak naprawdę umieram ze strachu.

   Jednak pierwszy raz byłam świadkiem tego jak płacze. To było aż dziwne, sprawiało, że sama miałam ochotę płakać.

   Z każdą kolejną chwilą uspokajał się coraz bardziej, leżąc wtulony we mnie. Wydawał się być taki... Niewinny.

   Delikatnie głaskałam go po głowie. Szczerze, to żal mi go i mu współczuję, bo wiem jak to jest nie mieć nic, nikogo bliskiego. Jednak w jego przypadku może się to zmienić.

   - Jeff - zaczęłam. - Mam dla ciebie niespodziankę.

   Nie odpowiedział mi, nawet się nie ruszył.

   - Pójdziesz ze mną? - Czułam się trochę tak, jakby mówiła do dziecka.

   - Nie. - Odpowiedział w końcu.

   - I tak ze mną pójdziesz. Zmuszę cię do tego.

   - Pierdol się.

   - Wstawaj - popchnęłam go lekko. Podniósł się ze mnie, a ja wreszcie mogłam wstać.

[Jeff]

   Znów to zrobiłem. Znów straciłem panowanie nad sobą i znów o mało jej nie zabiłem.

   - Co to ma być za niespodzianka? - Spytałem od niechcenia, idąc za nią. Przyglądałem się jej z bezpiecznej odległości.

   - Coś, co powinno ci się spodobać. Tak myślę.

   Nie miałem ochoty na jakieś durne podchody. Sam nie wiem dlaczego w ogóle z nią poszedłem. Przecież... Ona nic nie znaczy tak?

   Przestań. - Skarciłem się w myślach. - Przestań o tym myśleć.

   - Mogę iść z tobą? - Spytała, gdy wychodziłem z domu. Przez krótką chwilę rozważałem wszystkie "za" i "przeciw", ale w końcu stwierdziłem:

   - Jak chcesz.

   Jeśli nie ja ją zabiję, to albo sama to zrobi, albo ją złapią. W sumie wszystko mi jedno co się z nią stanie, ma po prostu przestać zawracać mi dupę.

   Szła kawałek za mną, jakby bała się podejść bliżej.

   - Jak długo zamierzasz jeszcze uprzykrzać mi życie? - Spytałem.

   - Nie wiem - odparła. - Nie chcę żeby...

   - Ten patyczak cię zabił? I co? Liczysz, że ja cię obronię czy jak? - Zaśmiałem się. - Prędzej mu kurwa pomogę!

   - Nie chodzi mi o żadną obronę. Nie chcę żeby mnie znalazł.

   - I myślisz, że łażenie za mną i bezsensowne denerwowanie mnie ci pomoże?

   - Nie. Liczę, że pomożesz mi jakoś to ogarnąć - powiedziała. - A potem zniknę i już nigdy więcej się nie zobaczymy.

   - Dobra. O ile wcześniej cię nie zabiję.

   - Przestań mi grozić tym, że mnie zabijesz. I tak oboje wiemy, że tego nie zrobisz.

   Podszedłem do niej i przystawiłem ostrze noża do gardła, jednocześnie przyciągając ją blisko siebie.

   - Nie bądź tego taka pewna - szepnąłem jej do ucha. - Nawet się nie zorientujesz kiedy zabiję cię, gdy będziesz spać - czułem jak przechodzą ją dreszcze; usmiechnąłem się do siebie.

   - Dlaczego przyszliśmy na cmentarz?

   - Chodź, zaraz wszystkiego się dowiesz - przeszła przez ogrodzenie. Aktualnie nie miałem ochoty przebywać w tym miejscu.

   Zatrzymaliśmy się przy grobie mojego brata.

   - Po co mnie tu przyprowadziłaś? - Czułem jak ogarnia mnie złość.

   - Cześć Jeff. Pamiętasz mnie jeszcze? - Poczułem dziwne ukłócie w środku na dźwięk znajomego głosu.

   Myślałem, że znów mam jakieś halucynacje, gdy przede mną stanął mój brat. Nie wyglądał już tak jak wtedy, gdy byliśmy dziećmi. Jego twarz zdobiły liczne blizny, pozostałe po tym, co kiedyś mu zrobiłem; miał podkrążone oczy, w których bez problemu mogłem dostrzec łzy. I choć jest ciepło, on ma na sobie długi płaszcz i szalik.

   Tępo wpatrywałem się w niego, nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Przecież to niemożliwe by żył - myślałem. Czułem jak wszystkie siły mnie opuszczają, a do oczu znów napływają łzy.

   - Cześć Liu - wydusiłem w końcu. Czułem jak szczęście rozsadza mnie od środka, a jednocześnie przed oczami miałem sceny, które wydarzyły się tamtej nocy. Nie panując już nad sobą, wybuchnąłem histerycznym śmiechem, który mieszał się z żalem i smutkiem. - Przepraszam braciszku - powiedziałem, patrząc na niego załzawionymi oczami. - Nie chciałem cię skrzywdzić - czułem jak wewnętrznie umieram z każdym kolejnym słowem. - To nie miało tak wyjść. Przepraszam cię Liu - nie mogąc już ustać na własnych nogach, padłem na kolana.

   - Jeff... - Usłyszałem, ale nie spojrzałem na niego; nie byłem w stanie. - Wybaczam ci - czułem jak obejmuje mnie. - Wybaczam ci to, co zrobiłeś. Przecież jesteśmy braćmi tak? Mieliśmy zawsze trzymać się razem.

   Czułem jak spokój ogarnia moje skołatane nerwy, a cały strach, ból, wszystkie koszmary i smutki odchodzą. Czyżbym wreszcie się od tego uwolnił?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top