IV
Wróciłam! Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tej krótkiej nieobecności, ale miałam coś do skończenia i - nie oszukujmy się - chciałam zdać xD Tak czy inaczej już jestem i postaram się częściej wstawiać rozdziały. Amen, idźcie i bawcie się! W końcu wakacje 😉
------------------------------------------------------
Czytałam kiedyś książkę, w której kobieta zakochała się w lekarzu. Nie była co prawda jego pacjentką, ale mam wrażenie, że ja również zakochałam się w lekarzu. I to jeszcze tym, który mnie leczy.
A może to nie tyle co zakochanie, a coś w rodzaju silnej wdzięczności? Nie wiem, ciężko mi cokolwiek powiedzieć w tej sprawie.
Minął już grubo ponad miesiąc odkąd Smiley się tu zjawił i w sumie to wywrócił moje nudne, szpitalne życie do góry nogami. Nie mam mu tego za złe, jestem wręcz wdzięczna i to tak bardzo, że chyba nie da się opisać tego słowami.
Ostatnio stwierdził, skoro czuję się już lepiej, to może wreszcie leczyć mnie nie psychicznie, a fizycznie. Póki co, przygotowuje mnie na operację, która podobno ma nastąpić już niedługo. Mam nadzieję, że to prawda, bo choć moje samopoczucie się poprawiło to cała reszta nie za bardzo. Nadal kaszlę krwią i parwie cały czas jestem na lekach przeciwbólowych. To koszmar. Ale zaufałam mu i liczę, że mnie nie zawiedzie.
-Przybywam! - Usłyszałam wesoły głos Loreen.
-No hej - wychrypiałam, po czym zaczęłam kaszleć, zasłaniając usta ręką.
-Ten kaszel nadal cię męczy? - Spytała z troską siadając na łóżku. Ja tylko pokiwałam głową wycierając dłoń w morką chusteczkę.
-Już - oznajmiłam, leciutko się uśmiechając. - Co tam?
-To co zwykle. A u ciebie?
-Jak widzisz - rozłożyłam ręce.
-Ten nowy lekarz choć trochę ci pomógł?
-Trochę? Nawet bardzo. Dzięki niemu wierzę, że jednak będę mogła żyć normalnie.
-Jakoś tego nie widzę.
-Stwierdził, że najpierw zajmie się moim stanem psychicznym.
-Po jaką cholerę? On jest ślepy czy jak? Nie widzi co się z tobą dzieje?
-Widzi. Powiedział, że niedługo przejdę operację.
-Uwierzyłaś mu?
-Tak - odparłam, a ona spojrzała na mnie jak na wariatkę.
-Ja bym tego nie zrobiła.
-Ty może i byś nie zrobiła, ale ja to inna sprawa.
-Jak uważasz. Po prostu nie chcę by doprowadził do twojej śmierci.
-Nie masz się o co martwić - uśmiechnęłam się. - Smiley o mnie zadba.
-Smiley?
-Każe tak do siebie mówić.
-Sylvia, a ty jesteś pewna, że on istnieje?
-Myślisz, że go wymyśliłam?
-Tak trochę.
-No to się mylisz. Zresztą jak chcesz to możesz przyjść jutro popołudniu, bo dziś go nie będzie.
-Przyjdę. Specjalnie by zobaczyć tego twojego lekarza - stwierdziła po czym wyszła. Jak ona w ogóle mogła wpaść na coś takiego? Przecież ja go nie wymyśliłam.
Czułam jak nagle coś zaczęło mnie drapać w gardle, szybko złapałam chusteczkę i zacząłam kaszleć. Choć to w sumie wyglądało tak, jakbym po prostu wypluwała krew. Jak tak dalej pójdzie to ja się przecież wykrwawię - myślałam, kładąc się na łóżku. Oby Smiley dotrzymał obietnicy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top