IV
Poprosiłam go żeby został.
Dokładnie przestudiowałam jego wygląd. Jak żywy Link. Z jednym wyjątkiem. Jego oczy są czerwone. Mimo to można się w nich utopić. Są takie... Śliczne.
-Widzisz? To dlatego nie chciałem, żebyś mnie zobaczyła.
-Dlaczego? Nie wyglądasz aż tak źle.
-Bałem się, że się wystraszysz. A z dziwnych powodów nie chciałem do tego dopuścić.
-To się nazywa przyjaźń, Ben. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.
-No tak, tylko że moi przyjaciele są... Inni niż ty.
-No tak, zapomniałam, że... - nie chciałam tego mówić.
-Właśnie. Bałem się jak ty zareagujesz.
-No to już nie musisz - uśmiechnęłam się.
Odwzajemnił gest. Wygląda uroczo, gdy się uśmiecha.
-Zostaniesz ze mną, prawda?
-Jasne.
***
Próbowałem namówić ją, żeby się przespała. Po kilku godzinach wreszcie zasnęła. Wtulona we mnie oczywiście. Nie mam serca, żeby zostawić ją samą. Dlatego stwierdziłem, że nigdzie nie idę i przenocuję tutaj.
Przez jakiś czas po prostu leżałem i gapiłem się w sufit. Myśląc o niej.
------------------------------------------------------------------------------------
Dwie sprawy mordy!
1. Popsuli mi prąd. Raz jest, raz go nie ma. Ciężko tak pracować. No bo wiecie, brak prądu = brak internetu T^T
2. Gonią mnie ku**y z psychiatryka. Kto mnie przechowa pod łóżkiem? :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top