III
Siedziałam sama w domu, w salonie, czytając "Cmentarz Zwierząt". Cóż, przynajmniej wydawało mi się, że jestem sama.
-Co robisz cukiereczku? - Lekko się wzdrygnęłam, słysząc jego głos za plecami.
-A nie widać? - Odchyliłam głowę by móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się do mnie, a w jego oczach widziałam dziwny błysk. Posłałam mu ciepły uśmiech.
Przyglądałam się chłopakowi jeszcze przez chwilę. Muszę przyznać, że od dziecka bawił mnie jego wygląd. Te niebieskie włosy, upięte w trzy kucyki z dzwoneczkami na końcach, kolorowy strój, fioletowo różowe oczy i lekko szpiczaste uszy. Ale w końcu jest clownem tak? To jego zadanie, rozśmieszać ludzi. Choć w sumie to on tego nie robi.
Powróciłam do poprzedniego zajęcia, całkiem ignorując nadal stojącego nade mną Candy'ego.
***
Wkurzało mnie to, że w ogóle nie zwraca na mnie uwagi. Żeby jakoś to zmienić, zabrałem jej książkę.
-Ej oddawaj mi to! - Rzuciła się na mnie.
-Za mała jesteś cukiereczku - zaszydziłem.
-Ah tak? - Przybliżyła się do mnie. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja powoli traciłem kontakt z rzeczywistością, pozwalając jej owinąć mnie sobie wokół palca.
Gdy chciałem ją pocałować, ta wyrwała mi książkę i uśmiechnęła się zwycięsko.
-Ej ja się tak nie bawię.
W odpowiedzi wystawiła mi język. Chciałem ją złapać ale zaczęła mi uciekać. W końcu chwyciłem dziewczynę w pasie i lekko podniosłem do góry, kręcąc się wokół własnej osi.
-Mam cię.
-Puść mnie! - Śmiała się, starając mi się wyrwać.
-Nie. - Wziąłem ją na ręce w stylu panny młodej.
-Candy, proszę. Mam lęk wysokości.
-Akurat - podrzuciłem Marie do góry.
-Ty głupi jesteś! - Krzyknęła, gdy już ją złapałem. Trzymała się mnie kurczowo bojąc się, że znów mogę to zrobić. Natomiast mnie to bawiło. - To wcale nie jest zabawne. Postaw mnie już.
Wykonałem polecenie. A ona, jak gdyby nigdy nic, znów wróciła na sofę.
-Nie ignoruj mnie. - Powiedziałem ponownie wyrywając jej książkę z rąk.
-Ooo... Mały Candy chce się pobawić? - Zaśmiała się.
-Ja ci dam mały.
Wyminęła mnie i piszcząc zbiegła po schodach na dół, a ja zaraz za nią. Ganialiśmy się po sklepie, przy okazji strącając z półek kilka lalek.
-Złap mnie jeśli potrafisz - uśmiechnęła się po czym otworzyła drzwi i wbiegła na dwór.
Zdążyłem tylko dostrzec światła nadjeżdżającego samochodu. Ale nie zdążyłem jej ostrzec. Auto uderzyło w nią z tak ogromną siłą, że aż odrzuciło ją kilka metrów dalej. Podbiegłem do niej; leżała w kałuży krwi. Przytuliłem do siebie jej zmasakrowane ciało.
-O mój Boże - usłyszałem czyjś głos. To wystarczyło bym popadł w szał.
Chwyciłem kierowcę i rzuciłem nim o asfalt. Nic mu się od tego nie stało, tylko stracił na chwilę oddech. Podniosłem go i wbiłem jedną rękę prosto w jego brzuch. Wypluł z siebie mnóstwo krwi, a ja wyrwałem mu flaki wyciągając rękę. Drugą zaś, którą trzymałem go za szyję, mocno zacisnąłem. Prawie mu oczy wyszły. Gdy poczułem że jego ciało zrobiło się cięższe i bezwładne, wyrzuciłem je do pobliskiej rzeki.
Zabrałem Marie z powrotem do domu. Wiedziałem, że nie może umrzeć. Jest przecież pół demonem. Przeżyje. Musi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top