III

-Ej Jack, chyba twoja zabawka ci ucieka! - Spojrzał na mnie z uśmiechem. - Witaj cukiereczku.

Chyba właśnie przegrałam swoje życie.

Przyglądałam się niebieskowłosemu jegomościowi z przerażeniem. Nie wyglądał na godnego zaufania.

-Pomóc ci cukiereczku? - Wyciągnął do mnie rękę, ale ja nie miałam zamiaru korzystać z jego pomocy. Sama sobie poradziłam i teraz zamiast się ruszyć, spróbować go wyminąć, stałam sparaliżowana strachem. -Chyba się mnie nie boisz, co? - Cały czas się uśmiechał. W ten dziwny sposób.

-Candy! Zostaw ją, ona jest moja - w tym momencie dziękowałam losowi, że on się tu pojawił.

-Podzieliłbyś się. Patrz jaka jest słodka - oblizał usta patrząc na mnie, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach.

-Nie. Spadaj. Ona jest moja. - Złapał mnie za rękę i gwałtownie do siebie przyciągnął. Co tu się w ogóle dzieje? - Zastanawiałam się.

-Widzimy się później cukiereczku - puścił mi oczko i sobie poszedł. Natomiast ja zostałam porwana w powietrze przez Jack'a, jeśli dobrze pamiętam, i zabrana z powrotem do pokoju, z którego chciałam uciec.

Posadził mnie na stole. Nie związał, ani nie zrobił żadnej krzywdy. Teraz to już w ogóle nie wiem co tu się wyprawia.

-Nic mi nie zrobisz? - Zapytałam bojąc się usłyszeć odpowiedź. Odwrócił się gwałtownie i popatrzył na mnie. W jego oczach widziałam żal i smutek.

-Nie. Zmieniłem zdanie, nie zabiję cię.

-Ch-chciałeś mnie zabić? - Mój głos drżał.

-Tak. Ale zmieniłem zdanie. Odstawię cię do domu.

Chciałam zapytać dlaczego, co się stało, że tak nagle zmienił zdanie, ale bałam się, że ponownie może je zmienić i tym razem mnie zabije.

Tak jak powiedział, odstawił mnie do domu. Zostawił mnie z mętlikiem myśli w głowie.

***

Chciałem ją zabić. Tak jak robię to zawsze. Ale nie mogłem, za bardzo przypominała mi Isaaca. Ona też ma pudełko z pajacykiem w środku. Zostawiłem ją w spokoju, starając się zapomnieć o tym, co wydarzyło się w przeszłości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top