III
-Jak to nie możesz? - marudziła Stevie, gdy próbowałam jej wytłumaczyć, że nie mogę z nią dzisiaj wyjść.
-Normalnie. Jestem po prostu zajęta.
-Jak to zajęta? - po chwili już wiedziała o co mi chodzi, za dobrze mnie zna - Nie. Nie, nie, nie. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że idziesz do lasu.
-Dosłownie wyjęłaś mi to z ust.
-Zwariowałaś. Dosypali ci czegoś do picia na stołówce.
Zaśmiałam się.
-Uspokój się. Ostatnim razem przeżyłam to teraz też przeżyję.
-Jak to ostatnim razem? Byłaś tam sama!?
-Nie krzycz tak. I wcale nie byłam tam sama.
-Racja. Z bandą morderców czychających na twoje życie!
-Chyba lekko dramatyzujesz.
-Kto dramatyzuje? - spytał podchodząc do nas.
-Nat chce wybrać się na wycieczkę krajoznawczą.
-Co w tym złego?
-Do lasu.
-Świetnie. Idziemy z tobą.
Uśmiechnęłam się.
-Ja nigdzie z wami nie idę - oburzyła się.
-Stevie chodź na moment. Zaraz wracamy - pociągnęłam ją za rękę i zatrzymałam się za najbliższym rogiem - głupia jesteś?
-Ja? To ty chcesz iść na samobójczy spacer!
-Posłuchaj, będziesz miała okazję z nim porozmawiać.
-Chyba wolę umrzeć.
-To akurat da się załatwić.
Spojrzała na mnie ze strachem, a ja tylko cicho się zaśmiałam.
-Stevie idzie z nami - oznajmiłam, gdy znów stałyśmy obok Chrisa.
-Kiedy?
-Dzisiaj. Za godzinę, może być? - spojrzałam na zegarek.
-Jasne.
Świetnie się składało, że akurat cała nasza trójka skończyła lekcje w tym samym czasie. Miałam nadzieję, że tym razem nie natrafię na martwe ciało bo oni to mi chyba zemrą na zawał.
Dokładnie pięć po trzeciej stali u mnie pod drzwiami. Szybko zbiegłam po schodach i zamknęłam dom.
-Gotowi? - spytałam ciesząc się jak dziecko.
-Tak.
-Nie - odparła rozglądając się dookoła - nie możemy iść na pizzę, czy coś?
-Nie. Chodźmy.
-Więc kiedy wracają twoi rodzice? - spytał, gdy zaczęliśmy iść.
-Jutro wieczorem. A co?
-Tak pytam.
-To ostatni raz kiedy się na to zgadzam - skomentowała i pisnęła.
-Uspokój się. To tylko mały zając - mówiłam z uśmiechem.
Szliśmy tą samą drogą, którą ja szłam tydzień temu. Odgarnęłam kolejne gałęzie małych drzewek i zobaczyłam niebieską maskę. Krzyknęłam.
-Głupi jesteś!? Nie strasz mnie tak! - odepchnęłam go.
-To ty stanęłaś mi na drodze.
-Nat... - zaczął Chris - lepiej spadajmy.
-Co? Dlaczego? - odwróciłam się w stronę przyjaciela - A, on nic nam nie zrobi.
-Ej, mam nie krzywdzić tylko ciebie.
-Jeśli ich tkniesz, to słowo daję, że znajdę cię i zabiję.
-Powodzenia.
-Wiesz, jak nie to mogę w każdej chwili zadzwonić po policję - wyciągnęłam z kieszeni telefon.
-Wygrałaś. Nic im nie zrobię.
-Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia - uśmiechnęłam się.
-Porozumienia!? Z mordercą!? Czy ty na głowę upadłaś!? - krzyczała.
-Oh przestań, przecież powiedział, że nic wam nie zrobi.
-Jak możesz ufać takiemu człowiekowi!?
-Tak samo jak wam. - wzruszyłam ramionami - dobra, Chris, Stevie to Jack, Jack to Stevie i Chris.
-Miło - skomentował.
-Idziesz z nami?
-Dzięki, ale chyba twoi znajomi mnie nie lubią.
-I tak wiem, że za nami pójdziesz.
Wzruszył ramionami, ale dołączył do naszej wesołej pielgrzymki.
-Am, ja nie wiem czy to taki doskonały pomysł - wyszeptał Chris.
-Popieram jego zdanie.
-Przesadzacie. Patrz, żyjemy, nic nam nie jest.
-Ty tylko kwestia czasu. Jestem pewna, że zwabi nas w jakąś pułapkę i zabije.
-Jeśli by tak było, to nie żyłabym już od tygodnia.
-Jesteś szalona.
-I właśnie dlatego się ze mną przyjaźnisz - uśmiechnęłam się.
-Czego my tak właściwie szukamy? - spytał mój przyjaciel.
-Nie mówiłam, że idziemy czegoś szukać. Ale skoro jesteśmy w tym temacie, to chodźmy szukać skarbów!
Słyszałam jak obaj chłopcy śmieją się za moimi plecami, a Stevie ciężko wzdycha.
-Skoro o skarbach mowa, twoi kumple nie zostawili tym razem żadnych trupów na drodze, prawda? - zwróciłam się do zamaskowanego, a ten tylko wzruszył ramionami.
-Skąd mam to wiedzieć? Po nich można spodziewać się wszystkiego.
------------------------------------------------------------------------------------
Mordy wy moje, czy wy wiecie, że mamy już #22 miejsce w Horrory??? :O
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top