III
- Trzymaj. - Rzuciłem ją na podłogę w jego gabinecie. - Ona chyba jest twoja - powiedziałem.
- Dziękuję Jeffrey.
- Ta. - Opuściłem pomieszczenie.
Nieznoszę tego wyrośniętego patyczaka. Myśli, że może mi rozkazywać. Nikt nie będzie mi rozkazywał.
Jeszcze te jego Proxy. Kurwa kukiełki bez mózgu, które są na każde jego skinienie. Jak można być tak głupim, żeby dać się omamić? Tej dziewczynie pewnie zrobi to samo. A z resztą, chuj mnie to obchodzi.
[Rosalie]
Ocknęłam się w jakimś pokoju, na kanapie. Jebany - pomyślałam. - Musiał mnie tu przynieść.
Jest tu dość ciemno, ale nie jest to piwnica ani nic z tych rzeczy. To ładnie urządzony pokój, przypominający trochę gabinet. Dlaczego tu trafiłam? - Zastanawiałam się, podnosząc się i siadając na sofie.
- Dzień dobry Rosalie - usłyszałam w swojej głowie.
- Dzień dobry? - Odparłam. Znów czułam ten sam okropny ból co wtedy.
- Jak się czujesz?
- Boli mnie głowa, a tak to dobrze - odpowiedziałam właściwie nie wiem czemu ani komu. - Kim jesteś? - Rozejrzałam się wokół, lecz wciąż byłam sama w pokoju.
- Mam wiele imion drogie dziecko - oznajmił. - Możesz mi mówić Slenderman.
Slenderman - powtórzyłam w myślach. - Gdzie ja to już słyszałam?
- Dlaczego tu jestem?
- Ponieważ cię wybrałem.
- Mnie? Do czego?
- Będziesz moim pomocnikiem.
- Dlaczego?
- Ponieważ ja tego chcę. Właśnie po to cię wybrałem.
- Mnie? - Spytałam i nagle coś zaskoczyło. Już wiem skąd to kojarzę. To wydarzyło się po tym wypadku Davida.
Bawiłam się na podwórku przed domem. Byłam sama, bo tata był wtedy w pracy, a mama opiekowała się Davidem, który miał złamaną nogę po tym jak spadł z tamtej skarpy.
Wokół nie było nikogo, a jedyne co dało się słyszeć to szelest liści i delikatny śpiew ptaków. Podniosłam głowę; za białym płotem ktoś stał. To była ta sama wysoka postać, którą spotkałam wcześniej.
Gdy tylko na nią spojrzałam znów zaczęła boleć mnie głowa. Skuliłam się i zaczęłam kaszleć. Drobnymi rączkami zakryłam usta, gdy na nie spojrzałam zobaczyłam krew.
Moje ciało zaczęło drżeć, a tajemnicza postać stała tuż przede mną i nachylała się tak, jakby chciała spojrzeć mi w oczy.
- Boli - wydusiłam z siebie. Z oczu zaczęły płynąć łzy, a kaszel i drgawki nie ustępowały, wręcz się nasilały.
Jednak postać znikła. Już jej nie było.
Gdzieś za sobą usłyszałam głos mamy, która podbiegła do mnie i próbowała uspokoić, jednak nie potrafiła.
Przez tamten incydent wylądowałam w szpitalu. Potem już nic takiego nie miało miejsca.
- Znam cię - powiedziałam nagle. - Pamiętam.
- Wiem o tym.
- Dlaczego nam wtedy pomogłeś.
- Powinnaś znać odpowiedź na to pytanie - stwierdził.
Nie odpowiedziałam mu. Myślami wciąż błądziłam we wspomnieniach z dzieciństwa.
- Rosie, skarbie co rysujesz? - Spytała moja mama, nachylając się lekko nade mną.
- Las - uśmiechnęłam się, kreśląc zieloną kredką kształty drzew.
- Co to jest? - Wskazała palcem na postać ukrytą między nimi.
- Nie wiem - powiedziałam. - Ale czasem stoi koło domu.
- Jak go nazwałaś?
- Slenderman.
Myślę, że nie zareagowała na to, ponieważ byłam mała. Pewnie stwierdziła, że to mój wymyślony przyjaciel czy coś. Jak się okazało, nie jest on zmyślony.
- Czy mam jakiś wybór? - Spytałam. Chciałam wiedzieć, czy mogę mu odmówić, bo coś mi się zdaje, że to zajęcie nie będzie dla mnie.
- Nie.
- Czyli muszę zostać twoim pomocnikiem - stwierdziłam. - A jeśli się nie zgodzę?
- Zginiesz. - Oznajmił stanowczo. Zaczęłam się zastanawiać czy moje życie jest tego warte.
- Jeśli się zgodzę, to nie będzie odwrotu?
- Już go nie ma drogie dziecko.
Zamilkłam. Czyli nie mam nic do gadania. A może odmówię? Przecież w sumie i tak nie mam zbytnio po co żyć, tylko tlen zabieram. Ale z drugiej strony, jestem ciekawa co to znaczy być jego pomocnikiem.
- Dobrze. Skoro nie mam wyjścia.
- Cieszy mnie ta odpowiedź. Możesz już iść do swojego pokoju.
- Do widzenia - powiedziałam i opuściłam gabinet.
Idąc długim korytarzem, wpadłam na kogoś.
- Przepraszam - powiedziałam. - Nie zauważyłam cię.
- Nic się nie stało - posłał mi lekki uśmiech. Po raz kolejny dzisiejszego dnia przeżyłam szok; on nie miał oczu. Na ich miejscu były tylko dwie, czarne dziury, z których wypływała maź tego samego koloru. Zaś jego skóra była całkowicie szara. - Jestem Jack - powiedział nagle, a ja lekko się wzdrygnęłam.
- Rosalie - odparłam cicho.
- Miło mi cię poznać Rose - powiedział.
- Mi... Ciebie też - wydukałam. - Ty...
- Wiem - uśmiechnął się. - Przeraża cię to? - Pokiwałam głową na nie.
- Po prostu... Nigdy nie spotkałam kogoś... - Strasznie głupio było mi to mówić.
- Bez oczu tak?
- Tak.
- Nie martw się. Przyzwyczaiłem się już do tego - nie rozumiałam dlaczego się uśmiecha. Przecież to nie jest normalne, że nie ma się oczu. - Wybacz mi, że cię tak tu zostawię, ale mam ważną sprawę do załatwienia. Później porozmawiamy.
- Oh, dobrze - uśmiechnęłam się leciutko. - Do później - powstrzymałam się od powiedzenia "do zobaczenia".
- Do później - wyminął mnie i skręcił za rogiem.
Stałam tam jeszcze przez chwilę, próbując otrząsnąć się z tego lekkiego szoku. Gdy już się ogarnęłam, ruszyłam dalej.
Po obu stronach mieściły się drzwi, na których zawieszone były tabliczki z imionami. Tim, Toby, Brian, Jack, Sally, Ben... - czytałam po kolei szukając tego, z moim imieniem.
Był na samym końcu. Rosalie - przeczytałam, chwytając za klamkę. Spojrzałam na drzwi obok; na tabliczce napisane było Jeff. Nie zwróciłam na to większej uwagi, po prostu nacisnęłam klamkę i weszłam do siebie.
Wszystkie ściany są białe jak śnieg. Pod jedną z nich stoi dość duże łóżko, a gdzieś z boku szafa. Zajrzałam do niej; w środku były wszystkie moje rzeczy. Zamknęłam ją i skierowałam się do okna, odsłoniłam ciemne zasłony i otworzyłam je na oścież; wzięłam głęboki wdech. Przynajmniej mam własny kąt.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top