II
Bawiłam się włosami, gdy ktoś wszedł do sali. Lekko uniosłam głowę chcąc sprawdzić kto to. Wysoki, czarnowłosy mężczyzna w białym fartuchu stał przede mną usmiechając się ciepło.
-Jestem Doktor Smiley - powiedział.
-Sylvia - odparłam. - Dlaczego Smiley?
-Nie jestem zwyczajnym lekarzem. Chcę, aby moi pacjenci byli szczęśliwi i uśmiechnięci.
-A potrafi ich pan wyleczyć? - Po tym pytaniu nastała cisza. - Właśnie.
-Potrafię - powiedział w końcu, siadając na krześle obok mojego łóżka.
-Przekonamy się - mruknęłam pod nosem, ale raczej mnie usłyszał.
-Więc, widzę, że poważnie chorujesz na serce, a twoje płuca są w fatalnym stanie. Wiesz może dlaczego?
-Bo choruję? - Boże co za debil - pomyślałam.
-Nie, z jakiego powodu na to chorujesz? - Wzruszyłam ramionami.
-Nie mam pojęcia. To się zaczęło, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Ciągłe przeziębienia, grypy, wirusy, zakażenia.
-Masz słabą odporność.
-Domyśliłam się. - To było trochę niemiłe, ale ten lekarz jest dziwny. Zadaje pytania, na które sam zna odpowiedzi.
-Chcesz żebym ci pomógł? - Teraz dopiero zauważyłam, że jego tęczówki są czerwone. Pewnie nosi soczewki - pomyślałam.
-Jeśli pan może, to tak. Chcę żeby mi pan pomógł.
-Smiley.
-Chcę żebyś mi pomógł Smiley - uśmiechnął się ukazując białe i zaostrzone zęby - zdziwiłam się nieco; co z nim nie tak? Żaden normalny lekarz tak nie wygląda.
Nie jestem zwyczajnym lekarzem.
Przypomniało mi się. Faktycznie, nie jest. Ale jest miły, to jego atut.
-Pomogę ci Sylvio. Obiecuję.
-A czy mogłbyś też pomóc moim przyjaciołom? Dziewczynie Loreen, która choruje na raka i chłopakowi, Gabrielowi, z anoreksją? Chcę żeby też mieli jakieś szanse.
-Zobaczę co da się zrobić - jego uśmiech sprawiał, że podnosiłam się na duchu i sama miałam ochotę się uśmiechać.
-Dziękuję ci Smiley. Będę wdzięczna, jeśli ci się uda - uśmiechnęłam się.
-Od tego tu jestem, żeby pomagać pacjentom szpitala. Nawet jeśli nie chcą mojej pomocy.
-Myślę, że każdy chciałby wyzdrowieć. Życie w ciągłej chorobie nie jest przyjemne.
-Niektórzy chcą umrzeć - wypalił. - Wolą by choroba ich zabiła niż żyć dalej.
Przypomniała mi się nasza poprzednia rozmowa.
-Zróbmy to w trójkę, umrzemy w tym samym czasie.
-Myślałam, że chcesz żyć.
-Ja chcę. Ale oni nie chcą.
-Mnie pasuje.
-Wchodzisz w to? - Spojrzeliśmy na nią.
-Jasne - uśmiechnęła się.
-Za śmierć - powiedział.
-Za śmierć.
To opcja numer dwa. Wierzę, że Smiley mnie wyleczy, nie wiem dlaczego. Skoro grupa lekarzy z całego szpitala nie jest w stanie mi pomóc. Ale on ma w sobie coś takiego, co sprawia, że jest wiarygodny w tym co mówi. Liczę, że mnie wyleczy. Mnie, Loreen i Gabe'a.
-Czasem nie mają wyjścia, bo nikt nie jest w stanie im pomóc - spuściłam głowę. - Tak będzie ze mną.
-Chyba powiedziałem, że ci pomogę.
-Boję się, że nie będziesz w stanie.
-Zapamiętaj jedną rzecz, ja nie jestem typowym lekarzem. Stosuję niekonwencjonalne metody jak i własne sprawdzone sposoby. Jeszcze żaden pacjent się na nic nie skarżył.
-To dobrze. Ale ja miałam mieć przeszczep. Wczoraj.
-Dlaczego się nie odbył?
-Stwierdzili, że mój stan się poprawia i że mogę jeszcze poczekać.
Przyglądał mi się, a potem spojrzał na stertę zakrwawionych chusteczek na szafce obok łóżka.
-Kaszlesz krwią, a oni odwołali przeszczep. Super.
-Nieprawdaż? A to nie pierwszy raz, to już któryś z rzędu.
-Ładnie dbają o pacjentów - skomentował. - Ja się tym zajmę. Załatwię ci przeszczep i to jak najszybciej.
-Naprawdę? - Czułam się taka szczęśliwa.
-Tak.
-Dziękuję ci Smiley - przytuliłam go, rzucając mu się na szyję. On chyba naprawdę jest moją ostatnią nadzieją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top