II

Trochę mi się przysnęło. Dobrze, że ustawiłam sobie budzik. Narzuciłam kurtkę, ubrałam buty, wzięłam aparat i dosłownie wybiegłam z hotelu zostawiając klucz u recepcjonistki, wolę go nie zgubić.

Na zewnątrz nie było jednak tak zimno jak przypuszczałam, w sumie to lepiej. Nie wiadomo ile będziemy tam siedzieć.

Wcześniej, zanim ucięłam sobie drzemkę, spakowałam do kieszeni kilka rzeczy w obawie, że czegoś zapomnę. Jedną z nich była latarka. Włączyłam ją dopiero wtedy, gdy weszłam w las. Mam nadzieję, że ma mocne baterie, dawno jej nie używałam.

Szłam przedzierając się przez gałęzie. Jedna zahaczyła o rękaw kurtki rozcinając go. No pięknie, będę musiała to zeszyć - pomyślałam.

Dotarłam na miejsce. Wydawoło się być tu trochę jaśniej, pewnie dlatego, że korony drzew mniej przysłaniały niebo w tym miejscu. Rozejrzałam się wokół, po czym ruszyłam do piwnicy gdzie miałam się spotkać z moim przewodnikiem. Usłyszałam cichą melodie wygrywaną zapewne na starym pianinie, które stało w środku. Lekko się wystraszyłam.

-Harvey? Jesteś tu? - Spytałam cicho.

Ten kto siedział przy pianinie na pewno nie był Harvey'em. Nagle muzyka się urwała, a ja z przerażenia upuściłam latarkę, która przestała świecić, z trudem powstrzymując się od krzyku. Mimo, że w ciemnościach nic nie widziałam, czułam na sobie wzrok nieznajomego. Stałam w bezruchu czekając na rozwój wydarzeń, ale nic nie nastąpiło. Ostrożnie schyliłam się i po omacku znalazłam moją latarkę. Potrząsłam nią kilka razy, aż wreszcie rozbłysła bladym światłem. Poświeciłam wokoło, ale nikogo tu nie było, a miejsce przy instrumencie było puste. Podeszłam bliżej i musnęłam palcami po klawiszach.

-Jestem - usłyszałam.

-Harvey? - Teraz już miałam stu procentową pewność, że to nie był on.

-Nie. Święty Mikołaj - zadrwił - oczywiście, że ja i przestań mi świecić tym po oczach.

-Przepraszam - opuściłam trochę latarkę.

-Długo już tu jesteś? - Podszedł do mnie.

-Nie, przed chwilą przyszłam.

-Coś się stało?

-Tak. Był tu ktoś, grał na pianinie. Myślałam że to ty ale...

-Ale?

-Ale ten ktoś uciekł jak tylko mnie zobaczył.

-Wiesz jak wyglądał?

Pokręciłam przecząco głową.

-Nie zdążyłam się przyjrzeć. Wystraszyłam się i upuściłam latarkę.

-Może to był ten morderca? Albo jeden z nich.

-Myślisz?

-Wiesz, to że są tym, kim są nie oznacza, że wcześniej nie mieli normalnego życia. Mogli robić cokolwiek.

-Racja. Na przykład grać na pianinie.

Chłopak uśmiechnął się.

-Zaczekamy tu. Zobaczymy co się będzie działo.

-Wiesz, że możemy nie wyjść z tego żywi, no nie?

-Tak. Ale umrzemy razem, to lepsze niż zdychanie w samotności.

Uśmiechnęłam się. Może i znałam Harvey'a ledwie kilka godzin, ale wiedziałam, że już go lubię i ciężko będzie mi się z nim rozstać jak będę wyjeżdżać.

------------------------------------------------------

Pamiętacie może piosenkę z III rozdziału love story o Jasonie? Nasza bohaterka grała wtedy marionetkę. Byłam ostatnio w filharmonii i pani robiła przedstawienie w którym marionetka (wiecie taka prawdziwa, z drewna, ze sznurkami i wgl.) śpiewała właśnie tą piosenkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top