II
TRZY LATA WCZEŚNIEJ...
Moi rodzice znów się kłócą. Jest czwarta nad ranem, ojciec znowu wrócił pijany w trzy dupy i znowu wszystkich wyzywa. Leżałam cicho popłakując w pokoju, miałam dość takiego życia. Odkąd pamiętam, tata pił bez umiaru. Stawał się wtedy niebezpieczny i był w stanie nawet kogoś uderzyć. Nie bałam się go, nawet potrafiłam mu wygarnąć co o nim myślę. Ale nie to było najgorsze, z nałogu da się wyleczyć, ale obojętność to co innego. Tego ranka, myślałam nad moim dotychczasowym, szesnastoletnim życiem. Było pełne porażek i upokorzeń. Rzekomo byłam najbardziej wyczekiwanym dzieckiem rodziców, o które starali się dziesięć lat. Dopóki pięć lat później nie urodziła się moja siostra, byłam ich oczkiem w głowie. Ale pojawiła się Olivia a następnie, rok później, Anna. Byłyśmy we trójkę, jak się okazało moja miłość do nich nie trwała zbyt długo, szybko je znienawidziłam. Mama z tatą przestali się mną interesować, od szóstego roku życia byłam zdana wyłącznie na siebie. Przypominali sobie o mnie dopiero, gdy czegoś potrzebowali, a dla sióstr byłam tylko wymówką, na którą zawsze zwalały całą winę, przez co praktycznie cały czas miałam szlaban. Podsumowując, do tej pory nie wydarzyło się nic, dla czego mogłabym żyć.
Usłyszałam nagły hałas, który wyrwał mnie z przemyśleń. Wyjrzałam przez lekko uchylone drzwi, kuchenny okap leżał na ziemi a mama krzyczała na tatę. Szybko schowałam się z powrotem w obawie przed tym, co mogliby mi zrobić. Usiadłam na łóżku i myślałam, co mogę zrobić, żeby się od nich uwolnić. Rozsądnym pomysłem była ucieczka, chciałam jeszcze żyć, więc samobójstwo nie wchodziło w grę. Opróżniłam szkolny plecak i zapakowałam do niego trochę ubrań, wodę, jakieś jedzenie, które trzymałam w pokoju, zeszyt i coś do pisania, ładowarkę do telefonu oraz wszystkie oszczędności, które posiadałam. O dziwo nie był ciężki. Związałam końce prześcieradeł, żeby móc zejść. Przywiązałam jeden koniec prowizorycznej liny do barierki balkonu i licząc, że uda mi się i nie spadnę, zjechałam na dół. Szybko się pozbierałam, założyłam kaptur i ruszyłam biegiem przed siebie.
Biegłam tak, dopóki nie dotarłam do lasu. Nie mam pojęcia, kiedy zorientują się, że mnie nie ma, ale wtedy na pewno będę już daleko. Słońce powoli wschodziło, oświetlając las. Szłam powoli, bo nie widziałam sensu żeby się spieszyć. Właśnie wtedy na kogoś wpadłam, co skutkowało moim spotkaniem z ziemią.
-Jak chodzisz debilu!? - krzyknęłam zdenerwowana.
Podniosłam się ale gwałtownie zostałam przybita do drzewa. Jegomość w białej masce przystawił mi nóż do gardła i już miał mnie zabić ale cofnął się. Czułam na sobie jego palący wzrok, a następnie ogromny ból.
Obudziłam się w ciemnym pomieszczeniu, przywiązana do krzesła.
-Halo!? Jest tu ktoś!? - mój głos odbijał się echem od ścian.
Nagle zostałam oślepiona przez jasne światło.
-Już się obudziłaś? - zapytał ktoś wesołym głosem.
-Toby ogarnij się - ten z kolei był ostry i surowy.
Gdy mój wzrok już przyzwyczaił się do rażącego światła, zauważyłam, że przede mną stał ten sam chłopak, na którego wpadłam wcześniej.
-Mogę wiedzieć co tu robię?
-Siedzisz. Nie widać?
-Ależ ty dowcipny - skomentowałam - możecie mnie rozwiązać?
-Tylko nie uciekaj. Nie chcemy zrobić ci krzywdy - powiedział jak mniemam Toby.
-Jasne.
Chłopak w goglach rozciął sznury. Rozmasowałam zaczerwienione miejsca na nadgarstkach.
-Więc? Co tu robię?
-Operator chciał się z tobą widzieć. Mówi, że masz potencjał - jak sądzę, uśmiechał się gdy to mówił - tak w ogóle jestem Toby.
-Katelyn - uśmiechnęłam się słabo - pozwolisz, że zapytam, kim jest ten cały Operator?
-To ja - usłyszałam w swojej głowie, a sekundę później przede mną pojawiła się wysoka postać bez twarzy - miło mi cię poznać Katelyn.
-Mi też jest miło - powiedziałam niepewnie - może pan mi lepiej wyjaśni co tu robię?
-Mam dla ciebie pewną propozycję.
-Słucham.
-Dostrzegłem w tobie ogromny potencjał, mogłabyś być jedną z moich proxy.
-Kim są proxy?
Wskazał na chłopaków stojących pod ścianą.
-To mordercy. Moi pełnomocnicy.
-Czyli, że... Miałabym odwalać dla pana brudną robotę?
-Można to tak nazwać.
Zamilkłam. Musiałam przemyśleć wszystkie za i przeciw, których wcale nie było tak wiele jak się spodziewałam. Domyśliłam się, że pewnie mnie zabiją jeśli się nie zgodzę.
-Umowa stoi - powiedziałam.
-Cieszę się. Zajmijcie się nią - rozkazał i zniknął.
-Witamy w rodzinie - zostałam natychmiast zamknięta w uścisku.
-Am... Dzięki, Toby. Ale możesz mnie już puścić.
Później było jeszcze gorzej. Kompletnie nie wiedziałam co mam robić, w dodatku nie dogadywałam się z Timem. Moje początki były koszmarne.
CZAS TERAŹNIEJSZY...
Siedzę zaspana przy kubku gorącej kawy. Znów nie spałam całą noc.
-Hej Kate - usłyszałam.
-Cześć Brian - odparłam.
-Znów nie spałaś?
-Aż tak widać?
-Tylko trochę - uśmiechnął się, ja także się uśmiechnęłam - powinnaś się przespać.
-Tak, wiem.
-Więc idź.
-Za chwilę. Dopiję kawę i pójdę.
Jeszcze chwilę siedziałam i rozmawiałam z Brianem, a potem poszłam się położyć. Gdy wstałam, w salonie panował imprezowy nastrój.
-Jesteś, już miałam iść cię budzić - Clocky siedziała u Tobiego na kolanach.
-Cześć - uśmiechnęłam się - co robicie?
-Bawimy się!
Zaśmiałam się i usiadłam na podłodze obok Briana. Zapowiadał się super wieczór.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top