II
-Nie jesteś trochę za wcześnie?
-Cześć - uśmiechnęłam się - no wiem, nie mogłam wysiedzieć w domu.
Na te słowa Jim wybuchł śmiechem.
Usiadłam przy ladzie i oparłam głowę na dłoniach patrząc jak on poleruje szklanki i kufle.
Obróciłam głowę i spojrzałam na chłopaka z kapturem na głowie. Siedział w rogu baru, na końcu lady.
-On znowu tutaj? - spytałam pół głosem.
-Jak widać.
Odkąd tu przyjechałam i zaczęłam pracować u znajomego mojego taty, on za każdym razem tu przychodzi. Zawsze siedzi sam, z nikim nie rozmawia, bynajmniej nie widziałam jeszcze, żeby z kimś rozmawiał. Szczerze mówiąc, intrygował mnie.
-Przestań się tak na niego gapić.
-Wcale się nie gapię. Zastanawiam się nad czymś.
-Jakby tu do niego zagadać, co?
-Nie prawda - skłamałam.
-Akurat. Od dziecka taka byłaś. Chciałaś się ze wszystkimi zaprzyjaźnić. A z pewnymi osobami, lepiej się nie zadawać.
-Co masz na myśli?
Schylił się i podał mi gazetę. Spojrzałam na nią. Data była sprzed siedmiu lat.
Spojrzałam na niego pytająco, a on tylko wskazał palcem na artykuł. Dotyczył jakiejś rodziny, która została zamordowana w okrutny sposób. Napisali, że znaleziono dwa ciała i jedną osobę w stanie krytycznym. Niestety ciała barta ofiary nie znaleziono. Podobno to on był sprawcą, ale policji nie udało się go znaleźć.
-Co to ma do rzeczy?
-Mówią, że to brat tego psychopaty.
-Wierzysz w to? - uniosłam pytająco jedną brew, a Jim tylko wzruszył ramionami, po czym dodał:
-Mówi ci coś imię Jeff The Killer?
Pokręciłam głową na nie.
-Podobno to jego brat, którego policja dotąd nie złapała.
Zaśmiałam się.
-Ty na prawdę w to wierzysz?
-Śmiej się, śmiej, niedowiarku. Zobaczysz jak kiedyś wlezie ci do domu.
-Akurat - odparłam i obróciłam się do niego plecami - nawet nie próbuj mnie straszyć Jim.
-Nie zamierzałem. Jestem dorosłym i odpowiedzialnym mężczyzną, nie bawię się w takie dziecinady.
Z wielkim trudem powstrzymałam śmiech. Może i jest ode mnie o jakieś dwadzieścia lat starszy, ale nie przeszkadza mi to. Póki co, znam tu tylko jego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top