II
-To co zwykle? - spytał Tim patrząc w naszą stronę.
-Ach... co wy byście beze mnie zrobili? - Sophie zdjęła chustkę i gogle i ruszyła w stronę obozu.
Nasze zadanie było proste, mieliśmy zająć się dzieciakami z obozu harcerskiego, który zrobili sobie w lesie. No spoko.
Praktycznie za każdym razem, gdy mieliśmy do załatwienia większą grupę, ona wychodziła i wmawiała, że się zgubiła czy coś tam, taka taktyka dywersyjna, a potem wbijała im nóż w plecy, razem z nami, oczywiście.
Odkąd staliśmy się "dziećmi Slendermana", jak ona to mówi, nasze życie się zmieniło, znaczy moje nie bardzo, zawsze było dziwne, ale Sophie mogłaby żyć normalnie, jak gdyby nigdy nic, a jednak wybrała mnie. To dobrze, nie wiem czy poradziłbym sobie bez niej.
-Hej, Sophie, co robisz? - zapytałem wchodząc do kuchni.
-Jedzenie, chcesz też?
-Nie ma gofrów?
-Przykro mi, wszystkie zjadłeś.
-A nie mogłabyś mi zrobić? - poprosiłem z miną szczeniaczka.
-Co to to nie. Jesteś dużym chłopcem - uśmiechnęła się.
-Pff... nie to nie - wyszedłem naburmuszony.
***
Zaśmiałam się. Toby jest uroczy, ale nie mogę go niańczyć, z resztą przejdzie mu za pięć minut.
-Znowu nie chciałaś mu zrobić gofrów? - zapytał Tim.
-Nie. Przecież umie, a to, że jest leniem to nie moja wina.
-A mi? Zrobisz serniczek?
Odwróciłam się do niego i założyłam ręce na piersiach.
-Żartowałem - uśmiechnął się.
-Nie znoszę was.
-Nie kłam, wiemy, że nas uwielbiasz.
-Acha, tak sobie wmawiaj Maseczko - zadrwiłam i wyszłam.
To przezwisko podłapałam od Toby'ego. Często go tak nazywał co doprowadzało Tima do szaleństwa, choć przecież on i tak już jest szalony.
Zapukałam do drzwi.
-Mogę?
-Jak musisz.
-Nadal się na mnie gniewasz?
-Tak.
-Co jeśli powiem, że jutro rano zrobię ci gofry?
-Na prawdę? - jego oczy zalśniły.
-Tak - uśmiechnęłam się.
-Jesteś kochana! - przytulił mnie.
-No wiem.
Gdy Operator nas przygarnął, sprawił, że choroba Toby'ego trochę przystopowała. Już nie miał tak częstych tików, nie gryzł się po rękach, choć nadal dręczyły go koszmary ale z tym nic nie da się zrobić. Swoją drogą, minął już rok, od kiedy mieszkamy w rezydencji. Czas szybko mija.
Stwierdziliśmy, że nie chce nam się siedzieć w domu więc wyszliśmy na mały "spacer". Wróciliśmy raczej dość późno ale nie ma co się oszukiwać, w tym domu rzadko kto śpi o północy.
-A was gdzie znowu wcięło? - spytał Tim, gdy weszliśmy do środka.
-Pewnie obściskiwali się gdzieś w krzakach - to Jeff i jego błyskotliwe uwagi. Nie jest Proxy, ale Slender pozwolił mu tu mieszkać.
-A żebyś wiedział. Jeffrey - odparłam z uśmiechem, a on lekko się skrzywił, nie lubił, gdy zwracano się do niego pełnym imieniem.
-Zazdrościsz mi nie? Mnie bynajmniej ktoś chce, nie to co ciebie - uwielbia mu dogryzać.
-W przeciwieństwie do ciebie, ja wolę zabijać niż obściskiwać się po krzakach.
-Oh, Jeffrey, przestań kłamać, wiemy, że czujesz się samotny. Jak chcesz, to Toby i ja znajdziemy ci jakąś dziewczynę - kątem oka widziałam jak Brian i Tim próbują nie wybuchnąć śmiechem.
-No właśnie, co ty na to? Jeffrey?
-A pier*** się - wyszedł wkurzony a my zaczęliśmy się śmiać.
Odkąd tu jesteśmy zawsze dokuczał i dogryzał nam takim tekstami, a my tylko mu się odwdzięczaliśmy.
-No to gdzie byliście? - drążył Tim.
-Na gofrach.
-I wszystko jasne.
-Idę spać. Padam z nóg - oznajmiłam - dobranoc.
-Dobranoc - odparli chórem.
NASTĘPNY DZIEŃ...
Zapukałem do drzwi jej pokoju.
-Hej - zaczęła.
-Cześć - odparłem - masz może ochotę na spacer?
-Jasne - uśmiechnęła się.
Dzisiaj ma urodziny. Wiedziałem, że nie będzie chciała imprezy więc tak po prostu zaproponowałem jej spacer.
Szliśmy powolnym krokiem wzdłuż rzeki. Coś mi się przypomniało.
-Czekaj, pamiętasz? - zatrzymałem się.
-Jak mogłabym zapomnieć - zaśmiała się - gdybyś wtedy mnie nie znalazł, pewnie nigdy nie wróciłabym do domu.
Zaśmiałem się.
-Chyba jednak przesadzasz - usiadłem na starym pniu a Sophie zaraz obok mnie - tak w ogóle, wszystkiego najlepszego - rozłożyłem ręce.
-Dziękuję - przytuliła mnie.
-A teraz się odwróć i nie podglądaj.
Gdy wykonała moją prośbę założyłem jej wisiorek na szyję.
***
-Już? - spytałam.
-Tak.
Otworzyłam oczy a na szyi miałam srebrny wisiorek w kształcie siekierki.
-Jest piękny - przytuliłam go - jesteś kochany, dziękuję.
-To jeszcze nic, odwróć go.
Na odwrocie ostrza, drobnym ale ładnym pismem było wygrawerowane: ZAWSZE
-Ja mam drugą, widzisz? - przyłożył swoją i powstał napis:
-Zawsze. Na zawsze - przeczytałam.
Uśmiechnął się, a ja go przytuliłam. Znowu.
-Jesteś kochany - powiedziałam.
-No wiem.
-Toby... Ale... Mi chodzi o to...
-O co?
-No bo... Ja cię lubię...
-Ja też cię lubię.
-Ale ja cię tak lubię lubię.
Popatrzył na mnie.
-Sophie, o co ci chodzi?
Odwróciłam wzrok. Poczułam, że się rumienię.
-Kocham cię. Teraz już rozumiesz?
-Co? Myślałem, że wolisz Tima...
Zaśmiałam się.
-Głupi jesteś! - byłam czerwona jak burak - lubię go ale to nie to samo... - gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, znów odwróćłam wzrok.
-Popatrz na mnie - nie zareagowałam - Sophie - delikatnie odwróćł moją głowę powodując, że patrzyłam prosto w jego śliczne, brązowe oczy. Zarumieniłam się jeszcze bardziej - ja też cię kocham, zawsze cię kochałem Sophie.
Zbliżyłam się do niego, a on złączył nasze usta w pocałunku.
Zawsze bałam się mu o tym powiedzieć. Myślałam, że nie czuje tego samego, ba, byłam tego pewna. Nigdy nie widziałam żeby zachowywał się jakoś dziwnie, za to ja czasami miałam wrażenie, że serce mi wyskoczy.
Gdy wróciliśmy nic nikomu nie mówiliśmy, bo i po co? Po prostu poszliśmy na górę.
Już chciałam wejść do siebie do pokoju ale Toby złapał mnie za rękę.
-Dziś spisz ze mną - stwierdził i wciągnął mnie do środka.
Spałam wtulona w jego tors słuchając bicia jego serca.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top