CANDY POP: TAKE YOUR HAND IN MINE
Wracałam późno ze szkoły do domu, czyli jak kto woli, do sklepu z zabawkami. Teraz pojawia się pytanie: jak to do sklepu z zabawkami? Tak. Właśnie tam. To tam jest mój dom i tam przyszłam na świat.
Przywitał mnie cichy dzwonek, gdy otworzyłam drzwi.
-Wróciłam! - Krzyknęłam.
-Hej skarbie. Jak było w szkole?
-Jak zwykle - oparłam się o ladę. - Nic szczególnego się tam nie dzieje.
-Bardziej fascynuje cię to, co robi twój ojciec prawda? - Usmiechnęła się, a mnie aż oczy zabłyszczały kiedy to powiedziała. I to dosłownie. Mam śmieszną przypadłość, że gdy bardzo się cieszę, jestem podekscytowana bądź wściekła, moje oczy błyszczą zielonym blaskiem. Odziedziczyłam to po tacie. Swoją drogą nie tylko to.
-I tak nie pozwolisz mi tam zejść. - Odparłam naburmuszona.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, czym zajmuje się mój tata. Raz byłam tego świadkiem kiedy byłam młodsza. Poszłam za nim do jego "pracowni" mieszczącej się w piwnicy. To było coś wspaniałego. Niestety mama się dowiedziała i zabroniła mi tam schodzić. Przynajmniej dopóki nie skończę osiemnastu lat. Pojęcia nie mam dlaczego jej na tym tak zależy, ale nie kłóciłam się z nią. Został mi już tylko rok czekania.
-Idź już lepiej coś zjeść - posłała mi ciepły uśmiech.
Zabrałam plecak i weszłam na górę po drewnianych schodach.
-Hej Puppet - uśmiechnęłam się do niego.
-Co tam?
-To co zwykle. Co robimy?
-Nie masz się przypadkiem uczyć?
-Jeszcze zdążę. Chodź.
Opracowaliśmy sobie pewną strategię. Jako że mama nie wypuści mnie z domu o tej godzinie, wymykam się razem z Puppetem przez okno. Swoją drogą, jest moim najlepszym przyjacielem. Doskonale się dogadujemy.
Często robimy sobie takie wypady. Potem ja uczę się po nocach i zasypiam na lekcjach. Niestety, jestem najmłodszym domownikiem. A mieszkamy tutaj w szóstkę. Ja, moi rodzice, Puppet i dwóch clownów: Jack i Candy.
TIME SKIP...
Wróciłam po północy. I wpadłam wprost na mojego tatę.
-Hej - powiedziałam nieśmiało. Dostrzegłam ten wściekły, zielony błysk w jego oczach. Cholera - pomyślałam.
-Gdzie byłaś?
-Na spacerze.
-Nie kłam. I nie denerwuj mnie. - Zawsze to powtarza. Wiem, że gdy się zdenerwuje to dzieją się nieprzyjemne rzeczy, ale ja nigdy nie widziałam go na tyle wściekłego by się bać.
Ja i mama jesteśmy dla niego najważniejsze. Poza nami świata nie widzi. Czasem wydaje mi się być nadopiekuńczy, ale przecież jestem jego ukochaną laleczką.
Westchnęłam ciężko.
-Przepraszam - spuściłam wzrok.
Poczułam jak tuli mnie do siebie i całuje w czoło. Może i bywa na mnie czasem wściekły, ale szybko mu przechodzi.
-Idź się lepiej prześpij - powiedział. - Dobranoc.
-Dobranoc tato - lekko się uśmiechnęłam.
Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Z wyglądu i z charakteru. Odziedziczyłam po nim piękny, bordowy kolor włosów, zielony błysk w moich dwukolorowych oczach oraz zadziorność, zaborczość i nieograniczoną wyobraźnię. Córeczka tatusia. Po prostu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top