Rozdział Specjalny
Jest to specjalny rozdział, dedykowany specjalnie dla mojej przyjaciółki z wattpada Lumiriel, której jeszcze raz życzę przede wszystkim wszystkiego najlepszego i powodzenia oraz pewności siebie w życiu, plus oczywiście spełnienia marzeń ❤️💙
~~~~****~~~~
- A co z Jokerem? Gdzie on jest? - zawołała spanikowana Lily.
- Nie wiem, ale nie możemy na niego czekać nie wiadomo ile! - zawołałem. Dziewczyna pokręciła lekko głową.
- Nie możemy go tutaj zostawić! - stwierdziła.
- Ona ma rację! - zawołała Cane.
- Jeśli zaraz nie przeniesiemy cyrku, wtargną tutaj żołnierze Juana i nie damy rady już im uciec! Chcecie ryzykować? - spytałem. W tej samej chwili do pomieszczenia wbiegł lekko zdyszany Joker.
- Jestem! - zawołał.
- Świetnie, wszyscy się cieszymy. Więc teraz możemy już się teleportować? - spytałem. Cała pozostała trójka pokiwała głowami. Odwróciłem się do swojej siostry. - Gotowa? - zapytałem. Ona pokiwała głową.
- Teleportujmy nasz cyrk jak najdalej stąd - powiedziała. Tak też uczyniliśmy. Był to jedyny sposób, aby w porę uciec przed wojskami Juana. Nie miałem pojęcia, jakim cudem nas tutaj znaleźli, ale nie zamierzałem znów wdawać się z nimi w bezsensowną walkę, tracić czas na zabijanie ich i ryzykować znów bezpieczeństwem mojej ukochanej, oraz mojej siostry. Joker nie obchodził mnie aż tak, ale był ważny dla Lily, więc chcąc nie chcąc i jemu musieliśmy pomóc. Na szczęście Cane i ja mieliśmy dość energii, aby w miarę sprawnie i szybko teleportować cały nasz cyrk. Nie mieliśmy wybranej jakiejś konkretnej lokalizacji, chcieliśmy po prostu znaleźć się jak najdalej stąd, w bezpiecznym miejscu. Po kilku minutach udało nam się. Zawsze, gdy teleportowaliśmy cyrk, czuliśmy się tak, jak wtedy gdy zmieniamy się w kolorowy dym i teleportujemy samych siebie. Przez chwilę ma się wrażenie, jakby dosłownie nic się nie ważyło, a potem wszystko wraca do normy. Tak było i tym razem.
- Jesteśmy na miejscu - powiedziałem.
- Ale gdzie dokładnie jesteśmy? - spytała Lily. Wzruszyłem ramionami, spoglądając na nią.
- Trzeba się przekonać - odparłem, po czym ruszyłem w stronę drzwi. - Ja to sprawdzę, wasza trójka zostanie tutaj - dodałem.
- O nie, nie puszczę cię samego! - zawołała Cane. Zatrzymałem się i popatrzyłem na nią obojętnie.
- Ostatnim razem, gdy sprawdzaliśmy wspólnie teren, żołnierze Juana zaatakowali i porwali Avenidę, pamiętasz? - spytałem. W tym czasie Cane podeszła do mnie.
- Ostatnim razem nie było z nami Jokera. Myślę, że przez tą chwilę, gdy my będziemy sprawdzać teren, poradzą sobie tutaj bez nas, skoro nie dali się wcześniej żołnierzom tego świra - stwierdziła moja siostra. Następnie spojrzała na Lily i Jokera i uśmiechnęła się do nich. Chłopak skinął lekko głową.
- Idźcie, ja zostanę z Avenidą i przypilnuję jej - powiedział.
- Postanowione! - zawołała Cane, po czym ruszyła w stronę wyjścia. Nie do końca podobał mi się ten pomysł. Nie chciałem zostawiać Lily sam na sam z tą bezmózgą ciotą, ale po namyśle uznałem, że to jednak najlepsza opcja. Ktoś musiał zostać z Lily, a Cane mogła iść ze mną, dla pewności, że żołnierze, jeśli jacyś dostali się do cyrku, nie zrobią czegoś głupiego. Tak więc moja siostra i ja zostawiliśmy na chwilę tą dwójkę i oddaliliśmy się w stronę wyjścia. Po drodze nie trafiliśmy na żadnego ze strażników Juana. Gdy wyszliśmy z cyrku, też ich nie zauważyliśmy.
- Wygląda na to, że mamy ich z głowy - stwierdziła Cane.
- Tak, ale dla pewności jeszcze to sprawdźmy - odparłem. Moja siostra skinęła lekko głową. Sprawdziliśmy okolicę. Tym razem znaleźliśmy się na jakiejś polanie, która umiejscowiona była na skraju lasu. Z drugiej strony ciągnęły się jakieś pola, a dalej widać było kilka niewielkich budynków. Rozdzieliliśmy się, Cane poszła w jedną stronę, ja w drugą. Po sprawdzeniu okolicy cyrku, poszliśmy na chwilę do lasu. Gdy nikogo ani niczego podejrzanego nie znaleźliśmy, wróciliśmy do cyrku i odszukaliśmy naszą dwójkę.
- Wygląda na to, że okolica jest czysta - powiedziałem.
- Jak dobrze. Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek będziemy musieli się mierzyć z tymi ludźmi - stwierdziła Lily. Wyglądało na to, że naprawdę przejęła się całą tą sytuacją. Nie dziwiłem się jej, wiele przeszła przez tych ludzi, straciła ponownie pamięć, a teraz znów musiała przeżyć ich atak.
- Te potwory są niestety nieustępliwe. Ale nie martw się, z nami nic ci nie grozi - odparłem. Posłałem jej pokrzepiający uśmiech, po czym podszedłem do niej. W tej samej chwili obok niej zjawił się Joker i zarzucił jej rękę na szyję.
- Dokładnie! Nie martw się, z nami nic ci się nie stanie! - zawołał. Lily popatrzyła na niego i uśmiechnęła się lekko, a mi cała ochota do uśmiechania się przeszła. Miałem za to niepohamowaną chęć przeteleportowania się z powrotem tam, gdzie zaatakowali nas żołnierze Juana i porzucenie na ich pastwę Jokera. Ta wizja wydała mi się tak piękną, że odczułem wręcz fizyczny ból spowodowany tym, że nie będę mógł tego zrobić. Na szczęście po chwili ten skurwysyn zabrał swoje ręce od Lily, więc jakoś opanowałem swoją ogromną chęć zamordowania go własnymi rękami. W tym czasie z twarzy mojej dziewczyny zniknął uśmiech, spuściła wzrok i odezwała się smutnym, pozbawionym życia głosem.
- Ale skoro już nic nam nie grozi...
- To nie do końca tak, że nic nam nie grozi. Nadal gdzieś tutaj możemy natknąć się na tych frajerów - przerwałem jej. Lily popatrzyła na mnie i pokiwała głową.
- Tak, masz rację. Teraz tym bardziej rozumiem, że musimy się mieć stale na baczności. Nawet nie wiem, kiedy oni się zjawili... Zaatakowali tak nagle... Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby nas znów schwytali... - powiedziała. Więcej nie była w stanie powiedzieć, bo rozpłakała się, co uniemożliwiło jej mówienie. Stała tam, cała zapłakana, wyglądając przy tym jak obraz nędzy i rozpaczy. Na szczęście tym razem zdążyłem zjawić się przy niej zanim ten debil jakkolwiek zareagował. Położyłem jej ręce na ramiona.
- Avenida, spokojnie. Ostatecznie nic się nie stało, prawda? Jesteś tutaj, z nami, bezpieczna, a ich tutaj nie ma. Widzisz ich gdzieś? - spytałem. Lily pokręciła głową, ocierając przy tym łzy.
- Nie... - powiedziała cicho.
- Więc nie martw się. Jesteś bezpieczna, z nami nic ci się nie stanie - starałem się mówić cicho i spokojnie, aby mój spokój udzielił się i jej. Po chwili chyba to podziałało i dziewczyna nieco ochłonęła. Miałem nieodpartą chęć przytulenia jej i pogłaskania po włosach, aby wiedziała, że jestem przy niej i nic jej się nie stanie. Ale obawiałem się, że w obecnej sytuacji nie zareagowałaby na to najlepiej.
- Wiecie... Chciałam wam wszystkim podziękować. Za całą waszą pomoc. I przeprosić za to, że musicie ciągle mi pomagać...
- Avenida, nie przepraszaj za to. To nie twoja wina - odezwał się ten idiota. Lily popatrzyła na niego przez chwilę, po czym skinęła głową.
- To może skoro zażegnaliśmy już kryzys, sprawdzimy nową okolicę? - zasugerowała Cane. Jak na zawołanie cała nasza trójka popatrzyła w jej stronę. Chwilę później Lily odsunęła się ode mnie, musiałem więc zabrać ręce z jej ramion.
- Może to nie byłby zły pomysł? - spytał ten wodorost.
- Zajebisty. Zostawmy teraz nasz cyrk i chodźmy sobie zwiedzać okolicę, super idea! - zawołałem z ironią, spoglądając na tego frajera ze złością.
- Wiem doskonale, że wycieczka po całym lesie w takiej sytuacji to nie najlepszy pomysł, ale moglibyśmy tylko sprawdzić okolicę. Warto się dowiedzieć, gdzie dokładnie się trafiło, poza tym przydałoby się nam teraz trochę rozerwać, żeby zapomnieć o tym ataku żołnierzy Juana, prawda? - odparł, po czym przeniósł wzrok ze mnie na Lily. Żebym ja ciebie zaraz nie rozerwał - pomyślałem wkurzony.
- Nie możemy zostawić cyrku... - zaczęła Lily. Spoczął na niej wzrok całej naszej trójki, chyba wszyscy byli ciekawi co postanowi. Ona robiła najmniej, aby chronić nas i nasz cyrk, ale to dla niej niemal zawsze należało ostatnie słowo. Paradoks, ale nie miałem z tym żadnego problemu. Lily chyba trochę spłoszyła się i przejęła tym, że wszyscy na nią patrzą, co było po niej widać, ale nie przerwała swojej wypowiedzi. - Ale chcę... potrzebuję chyba trochę świeżego powietrza po tym wszystkim - dodała. Podniosła na mnie wzrok i nasze spojrzenia na chwilę się ze sobą spotkały. Już chciałem zaproponować jej, że pójdę z nią na krótki spacer, jeśli tego chce, ale wtedy ona po prostu...upadła.
- Avenida! - zawołaliśmy niemal jednocześnie Joker i ja. Zapewne gdyby nie to, że Joker, który stał obok niej, ją złapał, spadłaby na ziemię. Natychmiast pojawiłem się przy nich.
- Jak zwykle gdy jest przy tobie, coś się jej dzieje! - zawołałem.
- Nic jej nie zrobiłem! - odparł.
- Daj mi ją - powiedziałem, po czym zmusiłem Jokera, żeby się odsunął i pozwolił mi podnieść Lily. Na szczęście nie był aż takim idiotą i nie protestował, bo gdyby to zrobił i dziewczyna uderzyłaby o ziemię, chyba bym tego skurwysyna zatłukł na śmierć na miejscu.
- Ale co jej się mogło stać? - spytała Cane.
- Nie mam pojęcia! - zawołałem zdenerwowany.
- Jest w ciąży, może po prostu zasłabła - stwierdził Joker.
- Może. Oby. Zaniosę ją do łóżka i spróbuję ocucić - powiedziałem. Przez cały ten czas nawet na chwilę nie odrywałem od nią wzroku. Była taka urocza, a jednocześnie tak delikatna i krucha. Ciągle coś się jej działo, a ja nie byłem w stanie niemal nic na to poradzić, co zupełnie mnie dobijało. Zanim którekolwiek z nas zdążyło coś dodać, krótką chwilę ciszy przerwał hałas. Dochodzący najpewniej gdzieś z okolic wyjścia. Jak na zawołanie każde z nas popatrzyło w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia.
- Co to było? - spytała Cane.
- Nie wiem, ale trzeba się przekonać, czy to nic podejrzanego. To może być szop, ale równie dobrze to może być jakiś kolejny szpieg Juana. Idź to sprawdzić - powiedziałem. Cane popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem.
- No ok... - odparła niepewnie.
- Świetnie! A ty... - tu przerwałem i spojrzałem na Jokera. - Idź z nią - dodałem. On spojrzał na mnie zaskoczony.
- Co? Ja? Dlaczego? - spytał.
- Dlatego, że nie zaryzykuję i nie poślę tam siostry samej! - odparłem. Joker przez chwilę przyglądał mi się podejrzliwie, po czym spoważniał.
- Niech będzie. Sprawdzimy z Cane jak najszybciej, co się dzieje na zewnątrz. A ty zajmij się dobrze Avenidą - powiedział. Skinąłem lekko głową. Ona jest miłością mojego życia i jedynym jego sensem... To oczywiste, że zajmę się nią najlepiej jak będę umiał - pomyślałem. Joker odwrócił się i odszedł szybkim krokiem razem z Cane w stronę wyjścia. W tej samej chwili usłyszałem dźwięk, coś jakby ciche westchnięcie, a chwilę później poczułem, że Lily zaczyna się ruszać. Spojrzałem na nią z mieszanką ulgi i zaskoczenia. W tej samej chwili jej oczy znów się otworzyły. Poczułem się, jakbym wygrał życie, jakbym odzyskał jakiś dawno utracony skarb. I poczułem też niewysłowioną ulgę i spokój. Lily popatrzyła na mnie spod półprzymkniętych powiek, po czym zamrugała kilka razy i zaczęła się rozglądać.
- Co się stało? Gdzie ja jestem? - spytała. To ja powinienem spytać, co się stało - pomyślałem. Lily w tym czasie ponownie popatrzyła na mnie, nasze spojrzenia się spotkały. - Możesz mnie postawić na ziemię? - spytała. Zrobiłem to jak tylko upewniłem się, że nic jej na pewno nie jest. - No to co się właściwie stało? - dodała, ponownie rozglądając się po pomieszczeniu. Na powrót wyglądała...normalnie, jakby nic jej się nie stało. Jakby wcale chwilę temu nie zemdlała bez powodu.
- Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? - spytałem. Ona popatrzyła z powrotem na mnie i pokiwała głową.
- Tak, a co? - spytała. Pokręciłem lekko z niedowierzaniem głową.
- Avenida, zemdlałaś - odparłem.
- Co? Zemdlałam? Jak to? Dlaczego? - spytała.
- No właśnie nie wiem! Ty mi powiedz! - zawołałem. Ona tylko popatrzyła się na mnie zaskoczona.
- Ale ja nie wiem co się stało. Po prostu źle się poczułam... A potem już nic nie pamiętam... - powiedziała nieco niepewnie. Od razu zrobiło mi się jej żal. Musiała być w tym wszystkim co najmniej mocno zagubiona.
- Nic się nie martw, to na pewno nic takiego. Pewnie to skutek tego, w jakim jesteś stanie - odparłem. Trochę niepewnie położyłem swoją dłoń na jej ramieniu i delikatnie je pogłaskałem, a ona uśmiechnęła się niepewnie. W tej samej chwili z korytarza, w którym chwilę temu zniknęli Cane i Joker dało się słyszeć jakieś hałasy.
- Co to? - spytała zaskoczona Lily, spoglądając w miejsce, z którego dochodziły hałasy.
- Też chciałbym wiedzieć - odparłem. Z jakiegoś powodu przeczuwałem, że to wszystko nie wróży nic dobrego.
~*~
- Załatwmy to szybko i wracajmy do nich, martwię się, co się stało z Avenidą - powiedziałem, idąc jednym z tych ich kolorowych korytarzy w stronę wyjścia.
- Jasne. Ale Candy i ja ogarnęliśmy już teren, nic tam nie było, to pewnie jakiś szop, kot albo pies - stwierdziła radośnie Cane. Widząc ją, taką wesołą i roześmianą, mimowolnie sam się uśmiechnąłem i nieco rozluźniłem, mimo że nadal martwiłem się o Avenidę. Jednak przy Cane jakoś tak łatwiej potrafiłem odzyskać humor, właściwie w każdej chwili. Popatrzyliśmy na siebie przez chwilę z uśmiechem, ale żadne z nas nie powiedział już nic więcej. Ciszę między nami przerwał dopiero kolejny hałas, ale...nieco inny.
- Cholera, tylko ja mam takie szczęście, że potknę się o powietrze! - zawołał jakiś...damski głos. Spojrzałem ze zdziwieniem przed siebie, a potem z powrotem na Cane. Ona też wyglądała na zaskoczoną, ale po chwili spoważniała.
- Nie mam pojęcia kto to, ale nikomu nie pozwolę się szwendać po naszym cyrku! - zawołała wojowniczo, po czym przyspieszyła. Nie mogłem zrobić nic innego, jak ruszyć za nią. W końcu dotarliśmy do wyjścia, a po chwili znaleźliśmy się na zewnątrz. Nie mam pojęcia, kto w tamtej chwili z nas wszystkich był najbardziej zaskoczony. Cane, ja, czy dziewczyna, która przyglądała nam się zszokowana. Miała krótkie, brązowe włosy i była dość wysoka, tyle zdołałem na szybko zauważyć.
- Joker? Chyba mamy intruza, którego trzeba się pozbyć - stwierdziła wreszcie Cane. Dziewczyna nagle jakby się ocknęła i spojrzała prosto na mnie.
- Joker? - spytała cicho. Skinąłem niepewnie głową, spoglądając przelotnie na Cane, która tylko wzruszyła ramionami. Za bardzo mi nie pomogła.
- Tak mam na imię - stwierdziłem.
- Tak. Miło było poznać, a teraz możesz iść - powiedziała Cane, po czym na jej twarzy kolejny raz pojawił się uśmiech.
- Zaraz... Nie powiesz mi chyba, że ty jesteś Cane? - spytała dziewczyna, przenosząc wzrok ze mnie na siostrę Candy'ego. Cane zmarszczyła lekko brwi.
- Skąd znasz moje imię?! - zawołała, po czym skrzyżowała ręce i przyjrzała się podejrzliwie dziewczynie, która spojrzała na naszą dwójkę jak na kosmitów.
- Boże ja w to nie wierzę... To nie jest prawda... Boże, jak, zaraz, chwila... - wyglądała i brzmiała jakby była co najmniej bardzo zszokowana.
- Wszystko w porządku? - spytałem, przyglądając się jej uważnie i z lekkim niepokojem.
- Oczywiście, że wszystko z nią w porządku, ma dwie ręce, dwie nogi, nic sobie nie złamała, jest cała i zdrowa, więc wszystko dobrze, więc trzeba się cieszyć. A teraz sio! - zawołała Cane, po czym wskazała dziewczynie kierunek przeciwny do naszego cyrku.
- Nie, nie, nie, to się nie może tak łatwo skończyć. To pewnie sen, ale i tak zamierzam ten sen wykorzystać - powiedziała wojowniczo dziewczyna. Wyglądało na to, że nie zamierzała się słuchać Cane. A nic tak nie denerwowało Cane jak osoby, które się jej tak otwarcie i uparcie sprzeciwiają.
- Jak wykorzystać? Jaki sen? - zdziwiłem się. W tej samej chwili dziewczyna popatrzyła na mnie z nienawiścią.
- Wykorzystać, żeby się z tobą rozprawić ty zielona przylepo i najlepiej jeszcze założyć ci jakiś kaganiec, którego nie da się zdjąć, żebyś nigdy więcej się nie odzywał i nie przeszkadzał Candy'emu i Lily! - zawołała dziewczyna, czym zupełnie mnie zaskoczyła. Obcy ludzie raczej nie padali sobie nawzajem w ramiona, ale czym zasłużyłem sobie na taką niechęć, a wręcz nienawiść, i to po kilku chwilach rozmowy? Przecież nic jej nie zrobiłem. Bardziej jednak zastanawiało mnie kim ta dziewczyna jest i skąd wie o Avenidzie i bracie Cane? To było już naprawdę niepokojące...
- Skąd wiesz o Candy'm i Lily? Znaczy... Czy ty jesteś kolejną osobą wysłaną przez Juana? - zapytała Cane, po czym niebezpiecznie zbliżyła się do dziewczyny. Miała przy tym minę, jakby zamierzała się zaraz na nią rzucić, więc dla bezpieczeństwa tej osoby wolałem interweniować.
- Cane, spokojnie, zaraz pewnie wszystko się wyjaśni - powiedziałem uspokajająco, kładąc Cane dłoń na ramieniu, żeby ją uspokoić i w razie czego odciągnąć od tej dziewczyny.
- Ty się w ogóle najlepiej nie odzywaj darmozjadzie jeden i zjebana glizdo! - zawołała, patrząc na mnie z nienawiścią. Następnie spojrzała na Cane.- W życiu! Nie chcę mieć nic wspólnego z tym śmieciem, który tylko kurwa szkodzi tobie, Candy'emu i Lily! - dodała. Potem znów spojrzała na mnie. - A ciebie to akurat mógłby się pozbyć - stwierdziła. Cane, słysząc jej słowa, trochę się uspokoiła, ale nadal była chyba tym wszystkim równie zaskoczona jak ja. Zmierzyła dziewczynę uważnym spojrzeniem.
- Jesteś co najmniej podejrzana, ale przynajmniej zgadzamy się w kwestii Juana - stwierdziła. Jakby było mało zamieszania, zjawili się Candy i Avenida.
- Mówiłem ci, że nic tu po nas, Joker i Cane wszystko załatwią i po krzyku, nic się nie dzieje...
- Kto to jest? - spytała Avenida, spoglądając na naszego gościa i tym samym przerywając Candy'emu.
- Mój Boże, Lily! - zawołała radośnie dziewczyna, po czym znów spojrzała na mnie. - Tym bardziej wkurza mnie to, że ty tutaj jesteś. W ogóle nie powinieneś nawet móc przebywać w obecności Lily! Nawet myśleć o niej powinno ci się zabronić, glonie! - dodała z nienawiścią.
- Kim jest ta niezwykle ciekawa i mądra osoba? - spytał Candy. Gdy na niego spojrzałem, ze zdziwieniem spostrzegłem, że, po pierwsze, uśmiechał się lekko. A po drugie nie zachowywał się już na samym początku tak podejrzliwie jak zwykle. Widocznie z miejsca mógł polubić każdą osobę, która nie lubiła mnie.
- Boże, jeszcze Candy do tego... Umarłam i jestem w raju? A tak w ogóle, jestem Lumiriel - stwierdziła dziewczyna. Podeszła do Candy'ego, ale zatrzymała się kilka kroków przed nim.
- A więc, Lumiriel, kim ty właściwie jesteś, co tutaj robisz i skąd nas znasz? - spytała Cane.
- No... mieszkam tutaj - odparła dziewczyna.
- W naszym cyrku? - zdziwił się Candy.
- Co? Nie! Chodziło mi o to, że mieszkam w tym mieście! Właśnie wracałam do domu i natknęłam się na wasz cyrk... A znam was z takiego pewnego...opowiadania o was - mówiła coraz ciszej, a końcówkę swojej wypowiedzi wręcz wyszeptała.
- Opowiadania? - zdziwiłem się. Popatrzyła na mnie wrogo.
- Ty się śmieciu nawet do mnie nie odzywaj - odparła.
- Coraz bardziej zaczynam cię lubić - stwierdził Candy.
- Uspokójcie się wszyscy - powiedziała Avenida, spoglądając po kolei na Candy'ego, na mnie, Cane i na końcu na Lumiriel. - Po pierwsze to o jakim opowiadaniu mówisz, a po drugie, gdzie my właściwie jesteśmy? - spytała.
- Wiecie... to nie aż tak ważne, po prostu sporo osób mi o was opowiadało, a dość łatwo was rozpoznać - odparła Lumiriel.
- Kto ci o nas opowiadał? - zapytał podejrzliwie Candy. - Znasz jakichś ludzi Juana? Adele? - dodał, uważnie przyglądając się dziewczynie, jakby w każdej chwili spodziewał się jakiegoś ataku z jej strony. Widać jego ostrożność i podejrzliwość doszły w końcu do głosu. Właściwie to sam musiałem przyznać że to wszystko jest coraz dziwniejsze, podszedłem więc do Avenidy. Na wszelki wypadek wolałem być przy niej. Lumiriel spojrzała na mnie ponownie z nienawiścią.
- Kurwo, mógłbyś się łaskawie odsunąć od Lily? - spytała.
- Nie jestem Lily, jestem Avenida, a tak poza tym to przestań obrażać mojego przyjaciela - powiedziała moja przyjaciółka, zanim sam jakkolwiek zareagowałem na słowa dziewczyny.
- Nie, jesteś Lily, tylko ci się wydaje, że masz na imię Avenida, ale jesteś kurde Lily i jesteś dziewczyną Candy'ego. A co do tego, skąd to wiem i podejrzeń kim jestem. Za nic, w życiu, nie pomagałabym ani Juanowi ani Adele, te śmieci za bardzo mnie wkurwiają - odparła Lumiriel.
- Podzielam jej zdanie - powiedział Candy, po czym spojrzał wymownie na Avenidę.
- Ale... Boże, mam jeszcze większy mętlik w głowie, co tu się w ogóle dzieje? - spytała moja przyjaciółka.
- Dobre pytanie. Trzeba się rozeznać w terenie i sprawdzić okolicę - stwierdził Candy. W tej samej chwili Lumiriel popatrzyła na niego z lekkim lękiem.
- Nie możecie - powiedziała. Candy zmarszczył lekko brwi i spojrzał z powrotem na mnie.
- Niby dlaczego? - spytał.
- Bo... Jakby to powiedzieć... Tutaj panują inne zasady i ludzie, którzy tutaj mieszkają, nie widzieli nigdy w życiu genyrów ani wam podobnych istot i uważają, że nie istniejecie, stąd mogą różnie na was zareagować - wyjaśniła.
- Luz, w przypadku ludzi to normalne, że nas nienawidzą - powiedział, po czym spojrzał ukradkiem na Avenidę.
- Ale ja was nie nienawidzę! - zawołała Lumiriel. Candy spojrzał na nią obojętnie.
- Najwyżej załatwimy to po staremu, przebierzemy się jakoś, zrobimy sobie odpowiedni makijaż i nikt nas nie rozpozna - stwierdził błazen.
- To może się nawet udać, ale... Tutaj serio ludzie żyją całkiem inaczej, mają inne zasady, w inny sposób postrzegają świat, nawet używają innych urządzeń...
- Jakich urządzeń? - spytał Candy.
- Wielu. Serio, trudno byłoby to wszystko w tej chwili wytłumaczyć - wyjaśniła Lumiriel.
- Ona mogłaby robić w takim razie za naszego przewodnika! - zawołała Cane, wskazując na dziewczynę.
- Niegłupi pomysł, pod warunkiem, że naprawdę nie jest szpiegiem Juana. Bo jaki masz cel w pomaganiu nam? Dlaczego to robisz? - zapytał Candy.
- Po prostu was lubię. I nie nienawidzę was, tak jak inni ludzie. Właściwie to wkurza mnie to jak inni was traktowali - wyjaśniła dziewczyna. Błazen spojrzał na nią uważnie.
- I tak za bardzo ci nie wierzę - odparł.
- Ale taka jest prawda. Poza tym, mogę być waszym przewodnikiem! - zawołała dziewczyna.
- Skoro i tak potrzebujemy pomocy, żeby odnaleźć się w tym miejscu, to możemy chyba skorzystać z jej pomocy - zasugerowała Avenida. Dziewczyna popatrzyła na nią z wdzięcznością. Chciałem coś powiedzieć, ale uznałem, że lepiej sobie daruję. Lumiriel nie reagowała zbyt dobrze na moje słowa.
~*~
- Chciałabym zobaczyć te metalowe smoki wydychające sam dym bez ognia - powiedziała Lily, co wywołało wybuch śmiechu u naszej "przewodniczki". Niemal wszyscy popatrzyli na nią zaskoczeni, zwłaszcza Lily.
- Więc tutaj również smoki służą ludziom - stwierdziłem niechętnie. Lumiriel przestała się śmiać i spojrzała na mnie.
- To nie są żadne smoki, to samochody! - zawołała, po czym zaczęła się ponownie śmiać. Wzruszyłem ramionami.
- Smok nawet pod inną nazwą smokiem pozostanie - odarłem. Zdecydowaliśmy się, że jednak skorzystamy z pomocy tej dziewczyny, ostatecznie nie wiedzieliśmy nawet gdzie ani dlaczego nas wywaliło i musieliśmy wszystko ogarnąć. Pomoc więc by się przydała i o ile nie przepadałem za ludźmi, o tyle musiałem się zgodzić na współpracę z Lumiriel. Przynajmniej była tylko jedna i nie wyglądało na to, żeby nam zagrażała. No i nienawidziła Jokera, już za to miała u mnie plus. Obecnie wzięliśmy ją ze sobą do cyrku i wypytywaliśmy o rzeczy, które należałoby wiedzieć o tym świecie.
- Te nasze "smoki" nie są nawet żywymi istotami - odparła Lumiriel.
- Zabiliście je? - spytała Lily. Dziewczyna znów się zaśmiała.
- Nie! Matko, to po prostu nie są smoki! Ani żadne żywe stworzenia! - zawołała Lumiriel. Tym czasem w mojej głowie pojawił się szalony pomysł, który oczywiście od razu mi się spodobał.
- Chcę zobaczyć takiego metalowego potwora! - stwierdziłem. Trójka genyrów popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, a Lumiriel z lekką grozą.
- Co? Jak to? Po co? - spytała.
- Po prostu chcę zobaczyć jak to coś wygląda - odparłem. Lily i Cane nagle ożywiły się i stwierdziły, że i one chcą coś takiego zobaczyć.
- Czy to na pewno dobry pomysł? Ten świat jest zupełnie inny niż nasz... Lepiej go po prostu opuśćmy jak najszybciej - zaproponował Joker. Lumiriel popatrzyła na niego z nienawiścią.
- Czy ty się kurwo możesz w końcu zamknąć?! - krzyknęła zdenerwowana.
- Popieram! - zawołałem natychmiast.
- Ja też chcę coś takiego zobaczyć! - zawołała Cane.
- Super, jest trzy do dwóch, więc idziemy oglądać metalowe smoki! I te inne rzeczy, o których mówiłaś, też! - zawołałem, spoglądając z powrotem na zaskoczoną Lumiriel. - Chcę zobaczyć magicznie świecące słupki przy drogach, te pudełka, w których zamknięci są mali ludzie, a także...
- A wiesz, co ja chcę zobaczyć? - przerwała mi, czym wprawiła mnie w spore zdziwienie. - Chcę zobaczyć, jak grasz na swoim flecie! - dodała.
- Jakim kurwa flecie? - spytałem zaskoczony.
- No właśnie kurwa nie wiem! Nadal nie wiem! A chcę się dowiedzieć, czy masz flet podłużny czy poprzeczny! - odparła dziewczyna.
- To ja mam flet? - zapytałem, po czym przeniosłem wzrok na równie zdziwione Cane i Lily. Liczyłem na to, że może któraś z nich będzie coś wiedzieć. Obie jednak wzruszyły ramionami, Lily jednak ożywiła się trochę.
- Ale jeśli masz, to ja też z chęcią posłucham, jak grasz - stwierdziła.
- Ale ja nie mam żadnego fletu! - zawołałem, co spowodowało tylko u nich obu wybuch śmiechu. Lumiriel zaś zmierzyła mnie spojrzeniem, z którego jasno wynikało, że ani trochę mi nie wierzy.
- Może po prostu zaszła jakaś pomyłka? - zasugerował Joker.
- Zamknij się , chuju - niemal warknęła Lumiriel, spoglądając na niego morderczym wzrokiem.
- Ponownie ją popieram - powiedziałem.
- Naprawdę nie mogłabyś być trochę milsza dla Jokera? - spytała Lily.
- Nie, nie mogłabym. Chyba że zrobiłby dla mnie prezent z okazji moich urodzin i...
- Masz urodziny? - spytała Cane, przerywając tym samym wypowiedź dziewczyny. Ta spojrzała na nią nieco zaskoczona, jakby wybita z rytmu, zamrugała kilka razy, a potem dopiero odpowiedziała.
- No mam. Właśnie wracałam ze spotkania ze znajomymi i trafiłam na was - odparła.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - zawołała chwilę później Lily, po czym zjawiła się przed Lumiriel i wyszczerzyła się do niej w przyjaznym uśmiechu, po czym spróbowała ją przytulić, jednak Lumiriel miała inne plany. Odsunęła się od Lily, a jej oczy aż rozbłysły z podekscytowania.
- Mam pomysł! Skoro już was spotkałam, to czy możemy świętować tutaj, z wami, moje urodziny? - spytała. Ta propozycja niezbyt przypadła mi do gustu. Lumiriel była znośna i uważała, podobnie jak ja, że Joker to głupia koniczyna z połową mózgu, więc za samo to miała u mnie duży plus. Ale nadal nie lubiłem ludzi i nie ufałem im i nie widziałem powodu, dla którego miałoby się to zmieniać właśnie dla niej.
- Przecież już świętowałaś swoje urodziny - odparłem.
- To doskonały pomysł! - zawołała niemal w tej samej chwili moja siostra. Spojrzałem na nią zaskoczony. Dlaczego ona, gardząca ludźmi tak samo jak ja, uważała, że to dobry pomysł, żeby z jednym z nich świętować urodziny?
- Cóż, jeżeli to cię uszczęśliwi, to dlaczego nie. Ale jeśli z nami zostaniesz, musisz być miła dla Jokera - stwierdziła Lily.
- Dla tego zielonego szmaciarza? - spytała.
- Ej, ja tu jestem i to słyszę! - zawołała oburzona koniczyna. Lumiriel popatrzyła na niego obojętnie.
- W takim razie powinieneś się cieszyć, bo to znaczy, że słuch działa u ciebie prawidłowo - odparła. Następnie wróciła wzrokiem do Lily i uważnie się jej przyjrzała. Musiałem przyznać, że moja była obecna potrafiła być naprawdę nieugięta, gdy bardzo czegoś chciała. I tak było i tym razem, chciała postawić na swoim, aby Lumiriel nie była niemiła dla Jokera. Dziewczyna w końcu skapitulowała, westchnęła i spojrzała z rezygnacją na Jokera.
- No dobrze, jeśli to jest cena, jaką muszę ponieść za spędzenie z wami czasu, to jakoś dam radę - stwierdziła.
- Super! Czyli możemy zorganizować przyjęcie, na którym będziemy się świetnie bawić! - zawołała podekscytowana Cane.
- Dokładnie. Wyczarujecie jedzenie? - spytała Lumiriel. Wszyscy popatrzyliśmy na nią zaskoczeni. Widocznie wiedziała o nas więcej, niż przeciętny człowiek, co zaczynało już być naprawdę niepokojące. Zakodowałem sobie w myślach, żeby mieć ją na oku przez ten jeden dzień, który miała z nami spędzić. Ostatecznie każde z nas zignorowało fakt, skąd ona wie o czarach i przeszliśmy nad tym do porządku dziennego.
- Tak. Choć wiem, że ludzie robią to inaczej - odparła Cane.
- Dokładnie, my chodzimy po jedzenie do sklepów, supermarketów, czary nie są raczej dla nas, a szkoda - stwierdziła Lumiriel. Ponownie wzrok wszystkich skupił się na niej. - Co jest? Coś nie tak? - spytała.
- Co to jest "suporemarket"? - spytała moja siostra. Lumiriel popatrzyła na nią zdziwiona.
- Co?
- No chodzi mi o to, o czym mówiłaś. Co to jest? To się je? - spytała Cane. Lumiriel jeszcze przez chwilę przyglądała się jej, jakby nic nie mogła pojąć z jej wypowiedzi, po czym wybuchła śmiechem. Cała nasza czwórka patrzyła na nią ze zdziwieniem, aż w końcu się uspokoiła.
- Wyjaśnisz nam w końcu, co to jest? - spytałem. Też byłem tego ciekaw. Nigdy wcześniej nie słyszałem tej tajemniczo i jednocześnie ciekawie brzmiącej nazwy i byłem ciekaw, co to jest. W końcu w tym świecie, gdzie istniały metalowe smoki, które zamiast nóg miały koła, wszystko było możliwe. To jakaś wyjątkowa potrawa? Kolejny wymyślny wynalazek?
- To jest taki sklep. Ludzie tam chodzą, żeby kupić różne rzeczy - odparła Lumiriel. Poczułam, jak cała ekscytacja ze mnie uchodzi.
- Coś jak...targ? - spytałem.
- Tak, to coś podobnego. Z tym, że supermarkety są zadaszone i otwarte niemal cały czas, od rana do wieczora, plus można tam znaleźć wszystko, od jedzenia przez narzędzia po zabawki - wyjaśniła Lumiriel.
- To i tak brzmi ciekawie...Chcę zobaczyć supermarket! - zawołała Cane.
- To zdecydowanie nie byłby dobry pomysł! - odparła niemal od razu Lumiriel.
- Dlaczego? - pytam zawiedziony, spoglądając na dziewczynę. W tym czasie słychać westchnięcie Jokera.
- Bo to pewnie duże miejsce. Masa ludzi. A ludzie nas nie cierpią. Moglibyśmy się przebrać, ale nie mamy pewności, że nikt nas nie rozpozna. Przypadki się zdarzają, a my nie powinniśmy ryzykować aż tak dla zwykłej zabawy - powiedział. Popatrzyłem na niego z niechęcią.
- A kto to przyszedł? Pan maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci - odparłem.
- Boże, nie wierzę, że to mówię, ale to marnotrawstwo czasu i chęci życia zwane potocznie Jokerem...ma rację - powiedziała Lumiriel, nawet nie spoglądając przy tym na tego pantofla.
- Oni mają rację, jakkolwiek ciekawie to brzmi, nie pójdziemy zobaczyć supermarketu - stwierdziła Lily.
- To jest nie fair! - zawołała Cane. Podzielałem jej zdanie, ale cóż, niewiele mogliśmy zrobić.
~*~
Lumiriel i ja szłyśmy korytarzem w stronę wyjścia. Ostatecznie ustaliliśmy, że Candy, Cane i Joker zajmą się przygotowaniami, a ja będę zabawiać naszego gościa, żeby się nie nudziła i miała niespodziankę. Choć oczywiście nie mogłyśmy się za daleko oddalać, zarówno Candy jak i Joker nie chcieli nawet słyszeć o tym, żebym poszła gdzieś z kimś, kogo znam ledwo godzinę. Zresztą, mimo że zdążyłam polubić dziewczynę, nie byłam głupia i nie zamierzałam być aż tak naiwną. Jednak nadal nie podobało mi się i nie rozumiałam, co ona ma do Jokera. Gorączkowo zastanawiałam się, jak najlepiej ją o to zapytać i przerwać w ten sposób tą przeciągającą się ciszę.
- Dlaczego nie wrócisz do Candy'ego? On się stara, kocha cię, pomaga ci, dba o ciebie, a ty stale tylko spędzasz czas z tą fałszywą trawą, zwaną Jokerem - powiedziała nagle Lumiriel. Popatrzyłam na nią zaskoczona.
- Ja...eee.... Ta zaczyna być naprawdę dziwne i niepokojące, że tak wiele o nas wiesz - odparłam wymijająco.
- Nie kręć mi tutaj, tylko odpowiadaj na moje pytanie! - stwierdziła Lumiriel.
- Ale ja ledwo znam Candy'ego...
- Jak to ledwo go znasz?! Przecież to twój chłopak! - zawołała dziewczyna.
- Ale ja tego nie pamiętam! - odparłam drżącym od emocji głosem. Na chwilę między nami zapadła cisza, nawet na siebie nie patrzyłyśmy. - Możemy zmienić temat? - spytałam cicho, gdy znalazłyśmy się na zewnątrz.
- Jasne, na jaki? - odparła równie cicho, ale pogodnie, Lumiriel. Byłam zaskoczona, ale też cieszył mnie fakt, że zostawiła już w spokoju tą męczącą mnie sprawę. Nagle dziewczyna ożywiła się nieco. - A kiedy ty masz urodziny? - spytała.
- Ja? Czwartego lutego - odparłam.
- Pamiętasz to? - spytała zdziwiona Lumiriel. Zaraz jednak na jej twarzy pojawił się wyraz troski. - Przepraszam, nie chciałam o to pytać, nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz - dodała szybko. Uśmiechnęłam się lekko.
- Nie ma sprawy, nic się nie stało. Cóż, kiedyś rozmawiałam o tym z Candy'm i powiedział, że obchodziłam ten dzień jako swoje urodziny, bo wtedy zjawiłam się na królewskim dworze w Guard i zaczęłam swoje nowe życie. A gdy odzyskałam całkowicie pamięć, przypomniałam sobie, że swoje prawdziwe urodziny obchodziłam tego samego dnia - odparłam.
- Naprawdę? Wow... A Candy i Cane kiedy mają urodziny? - spytała Lumiriel.
- Dwudziestego trzeciego maja - odparłam niemal natychmiast. - A Joker ósmego listopada - dodałam od razu.
- To mnie akurat niezbyt interesowało... - stwierdziła cicho Lumiriel.
- On ci coś zrobił, że tak bardzo go nie lubisz? - spytałam.
- Urodził się - odparła cicho. Moje zdziwienie tylko wzrosło. - Żałuję, że nie ma teraz urodzin... Choć to by oznaczało, że mielibyśmy urodziny tego samego dnia... Ale przynajmniej mogłabym dać mu w prezencie jakiś kaganiec - dodała Lumiriel.
- Kaganiec?!
- Tak, kaganiec. Żeby nie pieprzył tylu głupot - stwierdziła.
- Jesteś zbyt surowa - skwitowałam.
- A ty zdecydowanie zbyt dobra. Serio, musisz się poduczyć od Candy'ego albo Cane, jak być trochę bardziej bezwzględną - powiedziała.
- Nie chcę być bezwzględna - odparłam.
- A ja nie chcę znosić Jokera, a jednak muszę - stwierdziła Lumiriel. Jej słowa tak mnie zaskoczyły, że przez chwilę nie wiedziałam nawet, jak na nie zareagować. W tym czasie teleportował się do nas Candy.
- Witam z powrotem moje dziewczynki, na pewno już zdążyłyście się za mną stęsknić! - zawołał z uśmiechem, spoglądając to na mnie, to na Lumiriel. Tym razem chyba obie nas wmurowało. W końcu jednak jakoś doszłam do siebie.
- A co ty tutaj robisz? Nie miałeś zająć się przygotowaniami? - spytałam.
- Kiedy już wszystko gotowe - odparł Candy.
- Już?! - zawołałyśmy jednocześnie obie.
- No tak. A wy myślałyście, że ile trzeba czasu, żeby trójka genyrów wyczarowała jedzenie i wszystko ładnie przygotowała? Szybkość to moje drugie imię - stwierdził Candy.
- Naprawdę? Ja myślałam, że na drugie to będziesz miał prędzej Zhe, tak jak ojciec - powiedziała zdziwiona Lumiriel. Oboje popatrzyliśmy na nią zaskoczeni.
- Jaki ojciec? - spytał Candy.
- Twój ojciec - odparła Lumiriel.
- To ja mam ojca? - zdziwiła się błazen. Dziewczyna westchnęła.
- Zostawmy może lepiej tą kwestię... - stwierdziła po chwili.
- No dobra, jak tam chcesz. To wracamy? - spytał, po czym, jak to miał w zwyczaju, nawet nie zaczekał na odpowiedź, tylko ruszył z powrotem do cyrku, z góry zakładając, że pójdziemy za nim, co zresztą zrobiłyśmy. W końcu nic innego nam nie pozostało. Gdy zjawiliśmy się w sali, do której zaprowadził nas Candy, na pierwszy rzut oka dało się zauważyć balony. Masę balonów. I jeszcze więcej balonów, które pokrywały niemal cały sufit. Wszystkie były oczywiście fioletowy i miały namalowane niebieskie uśmiechy.
- Ty je robisz tak na poczekaniu, czy masz gdzieś zapas? - spytała Lumiriel, wskazując na balony. Candy wzruszył ramionami.
- Z tym to akurat różnie bywa - odparł. Kolejną rzeczą były zwisające zewsząd niebieskie i fioletowe serpentyny. Na środku zaś znajdowały się stół z kolorowym obrusem, cały zastawiony, jakże by inaczej, słodkościami. Podczas gdy my podziwiałyśmy to wszystko, podszedł do nas Joker.
- Próbowałem ich przekonać, żeby oprócz słodyczy dali też coś normalnego do jedzenia, ale na nic się to zdało - powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie na moment.
- Słodycze są normalne! A to, że nie chciałeś się na nie zgodzić tylko dowodzi, że jesteś powodem depresji i wszystkiego złego! - odparł Candy.
- Nie że nie chciałem się na nie zgodzić, po prostu chciałem też, aby znalazło się tutaj jakieś normalne... Znaczy, niebędące słodyczami jedzenie - odparł Joker.
- Jest dobrze! Co ja mówię, jest wspaniale! I nawet tort jest czekoladowy! To mój ulubiony smak! - zawołała Lumiriel.
- Tak jak mój! - stwierdził Candy.
- To świetnie! - zawołała Cane, teleportując się przed nas. - Tylko daliśmy ci kilka kolorowych świeczek, ale nie wiedzieliśmy, ile kończysz lat, więc pewnie będzie ich za mało albo za dużo...
- To nie ma znaczenia, i tak jestem w szoku, że tutaj zawędrowałam i będę świętować z wami urodziny! - zawołała podekscytowana Lumiriel. Widać było, że to wszystko ją naprawdę cieszy i sprawia jej masę radości, co cieszyło też i mnie, bo lubiłam przyczyniać się do szczęścia innych. Joker, Candy i Cane chyba też byli zadowoleni. Każdemu z nas należała się chwila wytchnienia po ostatnich problemach z żołnierzami Juana.
~*~
Najpierw złożyliśmy Lumiriel życzenia. Oczywiście nie mogło się obyć bez prezentów. Lily zaproponowała, żebyśmy wyczarowali dla Lumiriel to, o co nas poprosi. tak więc składanie życzeń wyglądało trochę jak to przynoszenie darów przez wróżki dla Aurory w bajce Disneya. Pierwsza była oczywiście Lily, bo stała najbliżej dziewczyny. Życzyła jej szczęścia, spełnienia marzeń, dużo weny i chęci powrotu na wattpada, żeby tiktok nie ucinał jej zasięgów, aby dalej rozwijała się w muzyce i sztuce, aby zawsze miała siłę żeby mierzyć się z przeciwnościami losu i aby spotkała kiedyś w rzeczywistości ulubionych cosplayerów i aby nigdy się nie poddawała w życiu i pamiętała, że jest wspaniałą osobą. To tak w wielkim skrócie. Zastanawiało mnie tylko, skąd Lily wzięła te wszystkie tiktoki i cosplayery, ale wolałem tego nie komentować. Po krótkim uzgodnieniu czegoś z Lumiriel, dziewczyna nachyliła się i powiedziała coś na ucho mojej ukochanej, na co ta zgodziła się, kiwając głową. Nie powiem, bardzo mnie to zainteresowało, ale postanowiłem na razie tego nie komentować. Następnie to ja chciałem złożyć jej życzenia, ale nie mogłem, bo wyprzedziła mnie Cane, która niemal rzuciła się na dziewczynę, omal jej przy okazji nie dusząc swoim uściskiem.
- Życzę ci szczęścia, spełnienia marzeń, aby otaczali cię mili ludzie, zakładając, że tacy istnieją, oraz aby w twoim życiu było zawsze dużo uśmiechu, radości i zabawy! - zawołała radośnie. W prezencie zaś wyczarowała jej jakieś farby i kredki do rysowania, dodając, że na pewno jej się to przyda. Lumiriel oczywiście zaczęła jej dziękować. Trochę jej zajęło, zanim oswobodziła się z uścisku mojej siostry, w końcu jednak jej się to udało i przyszła kolej i na mnie. Zielony gówniarz miał zająć się tym na końcu. Tak więc podszedłem do dziewczyny i uśmiechnąłem się do niej lekko.
- A ja ci życzę, żebyś była po prostu sobą i abyś pamiętała, że jesteś wyjątkową, wspaniałą osobą. Resztę powiedziały już dziewczyny i to, że chciałbym, abyś była szczęśliwa i aby pospełniały ci się wszystkie marzenia, to chyba oczywiste. Ale nie wiem, co mógłbym dać ci w prezencie - powiedziałem.
- Hm... Zapewne nie zagrałbyś dla mnie na flecie... To mógłbyś wyczarować mi młot taki jak twoja Pamella?! Znaczy, niekoniecznie z tymi wszystkimi mocami i zdolnościami, bo to pewnie niemożliwe, ale po prostu wyglądający identycznie?! - zasugerowała. Widać było, że bardzo jej na tym zależało.
- Skąd wiesz, jak nazywa się mój młot? - spytałem zaskoczony. Lumiriel wzruszyła ramionami.
- Dowiedziałam się kiedyś. To mógłbyś to zrobić? - zapytała.
- Jasne, nie ma problemu - odparłem. Nie musiałem się nawet specjalnie wysilać. Już po chwili na podłodze pojawił się młot identyczny jak mój, z tym, że o wiele lżejszy i bez wszystkich mocy, które posiada moja broń. Gdybym oddał jej swoją Pamellę nie miałbym nawet pewności, że Lumiriel dałaby radę go podnieść, bo podnieść go mogą tylko ci, którym on na to pozwala. Lumiriel ostrożnie odłożyła prezent Cane i podeszła do młota, po czym podniosła go.
- Wow, dzięki - powiedziała, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od mojego prezentu. Na koniec jeszcze została ta pizda jakich mało... Również i on podszedł do Lumiriel, choć zrobił to dość niepewnie. Musiało już do niego dotrzeć, że przybył mu kolejny antyfan, taki jak ja. Lumiriel na początku nie zwracała na niego uwagi, dopóki nie stanął tuż przed nią. Popatrzyła na niego z niechęcią, ale za to ze stoickim wprost spokojem wysłuchała jego życzeń. A gdy zapytał ją, co takiego chciałaby od niego dostać, natychmiast odparła, że najlepszym prezentem byłoby dla niej, gdyby dał spokój Lily. To chyba niezbyt zaskoczyło tego zdrajcę, pewnie spodziewał się podobnej odpowiedzi. Ten cham jednak odparł, że nie może tego zrobić, bo za bardzo się martwi o Lily i zamiast tego życzył jeszcze Lumiriel, aby DanceOfAngels i Krysantyl zaczęły się w końcu normalnie zachowywać, odpowiadać jej na pytania i żeby zdradziły coś więcej o swoich OC. Nie zrozumiałem większości wypowiedzi, ale najwyraźniej pierwszy raz wypowiedź tej szui szczerze ucieszyła Lumiriel. A na sam koniec Joker podarował jej jakąś książkę z legendami z naszego świata. Na tym właściwie skończyło się rozdawanie prezentów i wreszcie mogliśmy się zająć tortem i innym słodkościami. Oczywiście wszystko jak zwykle musiało się sprowadzić do wybuchu jednej wielkiej wojny na jedzenie, przez co każde z nas po kilkunastu minutach wyglądało przekomicznie, zwłaszcza, że każdy miał we włosach kawałki ciast i wszelkich kolorowych ozdób.
- Błagam, powiedzcie, że macie tutaj prysznic. Macie, prawda? O ile dobrze pamiętam to tak, chyba że Desia znowu coś zmieniła w waszym uniwersum... - powiedziała dziewczyna, starając się wygrzebać z włosów co większe kawałki ciasta. Zignorowaliśmy jej słowa o jakiejś Desi i skupiliśmy się na reszcie jej wypowiedzi.
- Prysznic? Mamy coś lepszego niż prysznic! - zawołałem, po czym w moich rękach pojawiło się ogromne wiadro z wodą, którą następnie wylałem na zaskoczoną tym wszystkim Lumiriel. Ta przez chwilę stała w miejscu bez ruchu. Świadomość tego, co się właśnie stało, powoli do niej docierała.
- ZABIJĘ CIĘ! - zawołała wreszcie, po czym rzuciła się w moją stronę. Niemal od razu wybuchnąłem głośnym śmiechem, łapiąc się przy tym za brzuch, ale już po chwili musiałem jej zacząć uciekać. Nie ułatwiał mi tego fakt, że nadal umierałem ze śmiechu. Nie wiem nawet kiedy Lumiriel chwyciła podarowany jej przeze mnie młot i zaczęła mnie gonić razem z nim, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Nie mam pojęcia, ile tak biegaliśmy. Zmęczenie oczywiście nie było dla mnie żadnym problemem, ale musiałem się w końcu zatrzymać, bo za bardzo chciało mi się śmiać. To spowodowało, że rozpędzona Lumiriel nie wyhamowała i wpadła na mnie, przez co oboje znaleźliśmy się na ziemi. Dziewczyna oczywiście od razu podparła się rękoma i zaczęła się ode mnie odsuwać, przepraszając mnie za to. Ja jednak chwyciłem ją za ręce, uniemożliwiając jej w ten sposób wstanie. Lumiriel popatrzyła na mnie z niepokojem, a ja uśmiechnąłem się lekko. Chwilę później zmieniłem pozycję i to ona była na dole, a ja znajdowałem się nad nią.
- Teraz moja kolej na zemstę! - zawołałem, po czym znów zacząłem się śmiać jak opętany. Oczywiście nie zamierzałem jej nic robić, nie zmieniało to jednak faktu, że cała ta sytuacja, w połączeniu z jej przerażoną miną, niezmiernie mnie bawiły. Po chwili jednak obok nas teleportowała się Cane i obrzuciła naszą dwójkę obojętnym spojrzeniem, po czym westchnęła.
- Candy, nie gwałć naszego gościa - powiedziała.
- Nie gwałcę! - zawołałem oburzony.
- Aha, właśnie widzę... Tak czy inaczej musisz ten gwałt przerwać. Podczas waszej bieganiny namówiłam resztę, żebyśmy poćwiczyli sztuczki i pokazali co nieco Lumiriel. Może część będzie chciała wykonać z nami, więc no, wysłali mnie, żeby was znaleźć. I tak jak mówiłam, musisz przestać ją gwałcić, nie mamy teraz na to czasu - odparła Cane.
- Nie gwałciłem jej! - zawołałem, wstając, po czym podałem rękę dziewczynie, żeby i jej pomóc wstać. - To jak? Chcesz zobaczyć nasze sztuczki na trapezie? - spytałem.
- Jeszcze się pytasz?! Oczywiście, że tak! - zawołała podekscytowana Lumiriel, a po dawnym przerażeniu nie było nawet śladu. Udaliśmy się więc na arenę, gdzie Lily i ta menda przygotowali wszystko, co było potrzebne. Lumiriel zajęła miejsce w pierwszym rzędzie widowni, a my zaczęliśmy się bawić! Najpierw występowali Cane i ten zielony padalec. Zrobili kilka prostych sztuczek, choć u niewtajemniczonych osób mogły one wywołać podziw. Zwykłe salta na drążku, przeloty na trapezie nad areną lub połączenie obu tych sztuczek. Najlepszą sztuczką, jaką wykonali, było chyba to, jak Cane skoczyła, puściła drążek nad środkiem areny i wykonała kilka salt, po czym Joker, który skoczył z drugiej strony areny, zahaczony o drążek nogami, chwycił ją gdy zaczęła spadać. Gdy występ mojej kochanej siostry i tej pierdoły dobiegł końca, przyszła kolej na mnie i Cane. Na początku namawialiśmy razem z Lumiriel Lily, żeby wystąpiła ze mną. Powtarzaliśmy jej, że to nic, że wielu rzeczy nie pamięta, bo ja będę przy niej i ze wszystkim jej pomogę, ale w końcu daliśmy jej spokój ze względu na jej wyjątkowy stan. Choć byłem pewien, że gdyby nie to, Lily zgodziłaby się ze mną wystąpić. Lumiriel i ja mieliśmy dar przekonywania. Oczywiście duet Cane i ja był o niebo lepszy niż Cane i ta larwa. Oboje bez trudu robiliśmy salta, przeskoki, przeloty, szpagaty w locie, obroty, łapaliśmy siebie nawzajem w odpowiednich momentach, mogliśmy być zaczepieni o drążek tylko jedną nogą i żadnemu z nas to nie przeszkadzało. Wreszcie i nasz pokaz dobiegł końca. Potem zaproponowaliśmy, żeby Lumiriel spróbowała swoich sił, ale cóż... Nie mieliśmy sprzętu ubezpieczającego, nie wiedzieliśmy nawet, jak on wygląda i jak się go używa, w końcu nie był nam nigdy potrzebny. Lumiriel miała jakieś pojęcie o tym, jak on mógłby wyglądać i działać, ale wolała nie ryzykować swoim życiem i zdrowiem, tak więc nie wyczarowaliśmy go i Lumiriel niestety nie ćwiczyła z nami. Cóż, przyznałem jej w duchu rację. Gdybym nie miał swojej mocy regeneracji, wolałbym nie ryzykować, że skończę tak jak ta zielona bieda z nędzą za pierwszym razem, czyli ze złamanym kręgosłupem. Nim się zorientowaliśmy, dzień zaczął się chylić ku końcowi i nadszedł czas pożegnania.
~*~
Ten dzień był naprawdę ekscytujący, do tego nigdy w życiu nie bawiłam się tak dobrze z jakimś człowiekiem! Tym bardziej więc smucił mnie fakt, że musieliśmy się pożegnać z Lumiriel. Ona jednak musiała wracać do domu, a my do swojej krainy. Cała nasza czwórka odprowadziła Lumiriel aż do wyjścia. Miała tyle prezentów, że ledwo dawała sobie z nimi radę.
- Tak strasznie cieszę się, że was spotkałam. Znaczy, oprócz tej jebanej koniczyny, ale tak poza tym, to ze spotkania z wami wszystkim cieszę się ogromnie! Szkoda, że już dobiegło końca - powiedziała Lumiriel.
- Nie łam się, może jeszcze kiedyś się spotkamy! - zawołał Candy, po czym, ku zaskoczeniu nas wszystkich, przytulił Lumiriel. W konsekwencji rozsypała ona wszystkie swoje prezenty i Candy musiał je pozbierać. W tym czasie reszta z nas żegnała się z dziewczyną.
- Będę za tobą tęsknić - powiedziała cicho Lily, ze łzami w oczach. Po chwili łzy pojawiły się też i u Lumiriel.
- Ja za wami też - odparła, po czym obie się przytuliły. Trochę to trwało, nim skończyły się sobie nawzajem wypłakiwać w ramiona. Wreszcie przyszedł kolej i na mnie.
- To co powiedział mój brat, powtórzę i ja, nie łam się! - zawołałem radośnie. Lumiriel uśmiechnęła się lekko przez łzy, a następnie ja ją mocno uściskałam. Na koniec został Joker. Dziewczyna, gdy już się od siebie odsunęłyśmy, westchnęła i odwróciła się w jego stronę.
- A teraz czas na pożegnanie z Panem Avenida to nie Lily, ale Lily i Avenida to ta sama osoba - powiedziała. Po raz kolejny Joker zignorował jej słowa i życzył jej jedynie bezpiecznego powrotu do domu. Jak się można domyśleć, nie przytulili się, tylko zamiast tego zmierzyli się spojrzeniem jak zawodnicy na ringu, którzy zaraz zaczną się ostro napierdalać. Cóż, biorąc pod uwagę, że Lumiriel miała broń w postaci młota Candy'ego, mogłoby to wyglądać dość ciekawie. Na szczęście ostatecznie do tego nie doszło. Lumiriel została przez nas wszystkich pożegnana, a gdy odchodziła, wszyscy jeszcze długo patrzyliśmy za nią i jej machaliśmy. Gdy zniknęła z pola widzenia, zaproponowałam Jokerowi poćwiczenie jeszcze kilku sztuczek, na co on dość chętnie się zgodził. Pewnie dla niego ten dzień był średnio przyjemny i chciał jakoś odreagować. W taki sposób Candy i Lily zostali na zewnątrz sami.
~*~
Geniusz w debilizmie oraz moja siostra nas opuścili. Lily i ja jeszcze przez chwilę obserwowaliśmy horyzont, choć Lumiriel już dawno nie było widać. Ona wróciła do siebie, my musieliśmy wrócić do siebie. Żałowałem jedynie, że nie mogliśmy zostawić tutaj na stałe tego skurwysyna jakich mało. Nagle jednak przypomniałem sobie coś innego. Spojrzałem na Lily, a ona chyba po chwili wyczuła, że się jej przyglądam i również na mnie popatrzyła.
- Co się stało? - spytała.
- Nic, tylko... Może to niegrzeczne, ale jestem ciekaw, jaki prezent dałaś Lumiriel - odparłem. Żałowałem, że nie dała jej w prezencie tej zielonej, zgniłej chujni we własnej osobie. Mielibyśmy spokój, choć za to Lumiriel musiałaby użerać się z persona non grata, a ona też za nim nie przepadała i też byłby pewnie jej powodem depresji i straty chęci do życia, tak jak było to w moim przypadku.
- Cóż... - zaczęła Lily, po czym uśmiechnęła się lekko i położyła sobie dłoń na brzuchu. - Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale pozwoliłam jej wymyślić imię dla naszego dziecka. Jeśli będzie to dziewczynka, to będzie mogła mieć na imię Elandir? - dodała.
- Elandir? - zdziwiłem się.
- Tak. A co, nie podoba ci się? I przepraszam, że nie skonsultowałam tego z tobą, ale wpadłam na to tak nagle i...
- To imię jest piękne! - zawołałem, przerywając Lily. Uśmiechnąłem się radośnie, a ona popatrzyła na mnie nieco zaskoczona, po czym odwzajemniła uśmiech
- Kamień z serca, że tobie też się podoba - stwierdziła.
- A więc... - powiedziałem, po czym zacząłem się powoli zbliżać do Lily. - Imiona już mamy wybrane? Candy Junior albo Elandir? - spytałem, po czym oboje się zaśmialiśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top