Rozdział 76

~Kilka dni później~

Aleksander starał się wyglądać jak najbardziej obojętnie, wewnątrz jednak strasznie wszystko przeżywał. Dziś wreszcie mieli dotrzeć na miejsce i dziś wreszcie on miał poznać prawdę. I zobaczyć się z rodziną oraz z Laurą, choć to nie do końca było dla niego pocieszeniem. Właściwie było to kolejne zmartwienie, bo oprócz obecnych już problemów, musiał porzucić Laurę, dla jej dobra. Aleksander naprawdę ją kochał, była dobra, szczera, odważna i miła, zupełne przeciwieństwo jej ojca, jednak czuł, że tak właśnie musi postąpić. To wszystko sprawiało, że, widząc znajome krajobrazy mijane po drodze, czuł jednocześnie ekscytację i radość oraz smutek i złość. Chciał i nie chciał znaleźć się jak najszybciej na miejscu.

~*~

-Na pewno nie chcesz nic zjeść?-spytał Candy.

-Nie przełknę ani kęsa. Jestem zbyt zestresowana-odparłam. Błazen tylko wzruszył ramionami i dokończył swoje ciastko.

-Ja właściwie też już nie jestem głodny. Co z Cane?-spytał. W tej samej chwili do pomieszczenia wbiegła jego siostra.

-Już jestem! Wszystko załatwiłam, ogarnęłam się, przybywam więc jak na zawołanie!-krzyknęła radośnie. Candy i ja niemal jednocześnie wstaliśmy z łóżka.

-No dobrze, w takim razie nie ma co przedłużać. Plan jest prosty, tym razem używamy mocy niewidzialności cały czas, dopóki nie odszukamy tej całej Adele. Potem Lily stanie się z powrotem widoczna i spróbuje jej przemówić do rozumu, a jeśli coś, cokolwiek, pójdzie nie tak, wtedy my też się pojawiamy i pomagamy Lily, a potem uciekamy. Jasne?-spytał Candy. Cane i ja jednocześnie pokiwałyśmy głowami.-Do środka wejdziemy tak jak ostatnio-dodał. I to by było na tyle, ruszyliśmy. Było wcześnie rano, uznaliśmy, że lepiej będzie nie ryzykować i nie przenosić cyrku, bo jeszcze trafimy do miejsca, gdzie będzie się roiło od żołnierzy Juana.

Zamiast tego postanowiliśmy udać się tam pieszo. Dojście do pałacu zajęło nam jakieś dwie godziny, na szczęście bez większych problemów nam się to udało. Musieliśmy najpierw wejść do jaskini znajdującej się u podnóża niewielkiego wzgórza, na którym stał pałac, i tam odszukać niesamowicie wąski korytarz, którym, tak jak poprzednio, przedostaliśmy się do lochów. Z nich przedostaliśmy się ukrytym przejściem do jednej z piwnic, a z niej z kolei wyszliśmy już na normalny korytarz. Następnym zadaniem było odnalezienie Adele. Od razu udałam się do jej gabinetu, bo to było pierwsze miejsce, które nasuwało się na myśl. Bez namysłu chwyciłam za klamkę i otworzyłam drzwi, które okazały się być otwarte. Kiedy weszłam do środka, spostrzegłam dwie kobiety, których miny zdradzały całkowite zaskoczenie.

Patrzyły się na mnie jak na ducha, a ja po chwili zrozumiałam, o co może im chodzić. W końcu byłam niewidzialna, więc z ich perspektywy wyglądało to, jakby drzwi same się otworzyły. Jedną z nich była Adele, drugiej zaś przyjrzałam się dokładnie, ale nie mogłam jej niestety rozpoznać. Była młoda, ładna, miała długie czarne włosy. Wstała i niepewnie podeszła do drzwi, po czym zamknęła je. Spojrzałam nieco niepewnie na Candy'ego, ale zaraz zdałam sobie sprawę, że nie mam co liczyć na jakieś pocieszenie czy pomoc z jego strony, w końcu on od samego początku był temu wszystkiemu całkowicie przeciwny. Ku mojemu zaskoczeniu, błazen uśmiechnął się do mnie lekko, jakby jednak chciał dodać mi otuchy. Odwzajemniłam to, odwróciłam się z powrotem Adele i stałam się znów widzialna. Zaskoczenie w jej oczach wzrosło, zauważyłam też w nich odrobinę strachu. Zabolało mnie to, nie powiem, że nie, ale też dodało sił do działania. Musiałam w końcu to wszystko wyjaśnić.

-Lily...-powiedziała cicho Adele i cofnęła się bardziej w stronę okna.-Co ty tutaj robisz? Jesteś sama?-spytała, uważnie mi się przyglądając. Już chciałam jej to wszystko wyjaśnić, ale w tej samej chwili drzwi znów się otworzyły, zasłaniając tym samym tą młodą dziewczynę. Zobaczyłam to, jak tylko się odwróciłam.

-Przybył król Juan Ichnis, władca Królestwa Wschodu, obecnie jego słudzy rozpakowują wozy, on sam zaś żąda audien...-mężczyzna, a dokładniej strażnik Juana, który pojawił się w drzwiach, zamarł, widząc mnie. Już chwilę później jego dłoń powędrowała w kierunku pasa, gdzie miał przyczepioną broń. Wyjął ją i wycelował do mnie, oczywiście to musiała być TA broń. W tej samej chwili mężczyzna zatoczył się do tyłu i upadł, po czym nad nim pojawiła się Cane, z kilkoma sztyletami w ręce. Jednym jakby od niechcenia rzuciła w niego i trafiła go prosto w okolice serca. Po chwili mężczyzna przestał się ruszać i krzyczeć. W tej samej chwili poczułam, że ktoś chwyta mnie za rękę i ciągnie w stronę wyjścia, oczywiście był to Candy. A dosłownie sekundę później usłyszałam dwa, pełne przerażenia, kobiece krzyki.

-Candy, zaczekaj! Ja muszę im to wszystko wytłumaczyć!-zawołałam. Błazen zatrzymał się i odwrócił w moją stronę, z rozpędu prawie na niego wpadłam.

-Nic nie musisz! Nie rozumiesz?! Zaraz zaroi się tutaj od strażników i...-nie zdołał dokończyć. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, czym się tak przeraził. Na końcu korytarza już pojawiło się dwoje żołnierzy, najpewniej znaleźli się tam przypadkiem, ale widząc nas, chwycili za broń. W tej samej chwili z gabinetu wypadły Adele i ta dziewczyna.

-Oni zabili strażnika! Złapcie ich!-zawołała czarnowłosa. Żołnierze puścili się biegiem w naszą stronę, omijając ciało swojego nieżyjącego już towarzysza.

-Widzisz?! Historia zatacza jebane koło! Mówiłem, że to koszmarnie zły pomysł! - krzyknął Candy i pociągnął mnie za sobą. Stał się przy tym niewidzialny, więc poszłam za jego przykładem i zrobiłam to samo. Nie widziałam nigdzie Cane, ale domyślałam się, że też stała się niewidzialna.

~*~

Aleksander zaczął powoli oddalać się w stronę pałacu.

-A ty dokąd?!-zawołał za nim król Juan. Młodzieniec niechętnie przystanął i odwrócił się w jego stronę.

-Chcę przywitać się z matką i rodzeństwem, czy to zakazane?-odparł chłopak.

-Nie, to nie jest zakazane, ale nigdzie sam nie pójdziesz, dopóki ja nie będę mógł porozmawiać ze swoją córką i dopóki nie przekonam się, że zakończysz tą znajomość z nią-odparł władca, podchodząc do chłopaka pewnym krokiem. Przystanął tuż przed nim i przyjrzał mu się z wyższością, za co Aleksander miał ochotę potraktować go bardzo nie po królewsku i porządnie mu przywalić, ale nie mógł tego niestety zrobić. W tej samej chwili główne drzwi otworzyły się i z pałacu wybiegł jakiś mężczyzna. Juan odwrócił się w jego stronę, pewien, iż jest to człowiek, który ma go zaprowadzić do Adele, aby mogli omówić parę ważnych spraw.

-Pilnujcie tego chłopaka, ma nigdzie stąd nie odchodzić, dopóki nie wrócę-powiedział do swojego żołnierza, który stał w pobliżu.

-Strażnicy! Czarny alarm! Czarny alarm! Wszyscy macie stawić się na stanowiska!-zawołał mężczyzna. Zrobiło się ogromne zamieszanie, zaś Juan i Adele przyglądali się temu z niemałym zaskoczeniem.

-Co tutaj się dzieje?-zapytał król jednego z żołnierzy, który do nich podszedł.

-Czarny alarm. To znaczy, że genyry znowu przypuściły atak. Wasza Wysokość pozwoli za mną i kilkoma moimi towarzyszami, odprowadzimy Waszą Królewską Mość w inne miejsce, tutaj nie jest bezpiecznie-wyjaśnił żołnierz. Gdy Aleksander to wszystko usłyszał, zrobił kilka kroków do tyłu, po czym odwrócił się i, korzystając z całego tego zamieszania, puścił się biegiem w stronę na pałacu. Na szczęście w obecnej sytuacji nikt ani myślał go zatrzymywać, dzięki czemu szybko znalazł się w środku i pobiegł dalej, chcąc odszukać swoją matkę, rodzeństwo, Laurę, a być może nawet Lily.

~*~

-Kurwa! Za dużo ich tutaj! Co prawda nie widzą nas, ale przeciskanie się przez nich nie będzie najlepszym pomysłem!-zawołał wściekły Candy.

-To co...ro...bimy?-spytałam, dysząc przy tym ciężko od zmęczenia.

-Jak to "co"? Musimy uciec inną drogą...Wybiegniemy z pałacu, dostaniemy się na dziedziniec, a stamtąd teleportujemy się poza pałac. Już i tak wiedzą o naszej obecności, więc nie ma co, można tak zrobić. Potem znów staniemy się niewidzialni, uciekniemy trochę i przeniesiemy tutaj nasz cyrk. Jasne?!-Candy najpierw spojrzał na mnie, a potem obok mnie, gdzieś w przestrzeń, domyśliłam się więc, że patrzy na Cane.

Pokiwałam lekko głową, kiedy błazen wrócił spojrzeniem do mnie, następnie puściliśmy się biegiem w przeciwnym kierunku. Jako że lepiej odnajdywałam się w tych wszystkich korytarzach, cały czas mówiłam Candy'emu, jak ma biec, gdzie skręcić, itd. Wszędzie roiło się od biegających wte i we wte strażników, parę razy na kilku z nich wpadliśmy, ale nie zdołali nas złapać, dzięki temu, że byliśmy niewidzialni. Wtem, kiedy mijaliśmy jeden z bocznych korytarzy, ktoś z niego wybiegł. Wpadłam na tą osobę, Candy mnie puścił, a my obie upadłyśmy na podłogę. Natychmiast nieco się podniosłam i przyjrzałam osobie pode mną. To była ta sama dziewczyna, którą widziałam u Adele. Teraz, kiedy mogłam zobaczyć ją z bliska, wydała mi się znajoma... Ta czarne włosy, stalowoszare oczy, jasna karnacja...Zaraz, czy to jest właśnie Laura, córka Juana?-pomyślałam, przypominając sobie opis Aleksandra. Candy zawrócił po mnie, ale w tej samej chwili za dziewczyną nadbiegło jeszcze kilku strażników. Błazen i jego siostra pojawili się między nimi, a nami, Candy miał już w rękach swój młot. Wiedziałam, do czego to wszystko ZNOWU zmierza, spróbowałam więc jak najszybciej podnieść się, ale dziewczyna mi to uniemożliwiła, chwytając mnie za ramię. Spojrzałam na nią zaskoczona.

-Może i cię nie widzę, ale nie pozwolę ci uciec! Morderczyni! Teraz już wiem, dlaczego mój ojciec pozbył się stąd ciebie!-zawołała dziewczyna. Byłam tym tak zaskoczona, że aż stałam się z powrotem widzialna i przyjrzałam się jej, całkowicie zdezorientowana. Zaraz jednak opamiętałam się, słysząc ludzkie krzyki, pełne bólu i cierpienie. Spojrzałam w bok, Candy'emu i Cane nic nie było, ale przecież nie mogli stale walczyć, poza tym już byli brudni od krwi, a wokół nich leżało kilka ciał. Ze zdwojoną siłą zaczęłam wyrywać się dziewczynie, ona jednak nie poddała się łatwo.

Wstałam, ale Laura zrobiła to samo niewiele później i bez chwili wytchnienia rzuciła się na mnie, popychając przy tym na ścianę. Potem pociągnęła mnie w drugą stronę i, koniec końców, znów upadłyśmy na podłogę. Jakoś udało mi się jej wyrwać i spostrzegłam, że jeden z żołnierzy Juana, z mieczem w jednej ręce i tą dziwną bronią w drugiej, zaszedł nic nieświadomego Candy'ego od tyłu. Błazen walczył teraz z innym strażnikiem, bez namysłu więc rzuciłam się w stronę tamtego i użyłam całej siły, żeby odciągnąć go od Candy'ego. Strażnik zatoczył się do tyłu, po czym odwrócił się w moją stronę, z zaskoczeniem i niedowierzaniem wprost wymalowanymi na twarzy.

Bez namysłu wyrwałam mu miecz i pistolet, po czym mężczyzna odskoczył ode mnie jak oparzony. Chwilę później sięgnął po coś do pasa, a kolejną chwilę później wszystko stało się jasne, kiedy w jego dłoni pojawił się sztylet. Rzucił go w moją stronę, ale uklękłam, robiąc w ten sposób unik. Niestety, cichy, urywany krzyk za moimi plecami nie pozwolił mi sądzić, żeby osoba za mną miała tyle szczęścia. Laura!-pomyślałam, odwracając się. Dziewczyna zaiste stała, zgięta w pół, trzymała się za pierś, z której wystawała końcówka sztyletu. Natychmiast do niej podbiegłam, ale nie udało mi się uchronić jej przed upadkiem. Dziewczyna zachwiała się i zatoczyła do tyłu, podczas gdy ja dobiegłam do niej.

-Laura, nie martw się, wszystko będzie dobrze, słyszysz? To tylko małe zadraśnięcie!-zawołałam, klękając obok niej. Dziewczyna patrzyła na mnie spod półprzymkniętych powiek, usta jej się ruszały, jakby chciała coś powiedzieć.

-Co? Nie słyszę-powiedziałam, nachylając się nad nią.

-Two...ja wina. Twoja... wi...na-wyszeptała cicho dziewczyna. Jej słowa jeszcze bardziej mnie zabolały. To nie było moja wina! A może jednak? W każdym razie, wydawało mi się, że nie.

-Nie trać lepiej...energii-odparłam cicho. Jednak i tak nic by to wszystko nie dało, już chwilę później pierś dziewczyny przestała się unosić, a jej spojrzenie stało się puste, pozbawione życia. Wtem nade mną pojawił się jakiś cień.

-Już po tobie, suko. W dodatku zamordowałaś księżniczkę-stwierdził strażnik, celując we mnie pistoletem.

-To nie ja, to ty!-odparłam cicho, nadal zszokowana tym wszystkim.

-A myślisz, że w tej sytuacji komu uwierzą?-odparł. Poczułam nieopisaną wprost złość. Bez namysłu chwyciłam sztylet, wyrwałam go z piersi dziewczyny, wstałam i rzuciłam się na mężczyznę. Zupełnie się tego nie spodziewał, a ja skorzystałam z zaskoczenia i wytrąciłam mu z ręki broń, po czym zatopiłam sztylet w jego piersi. Na twarzy żołnierza zastygł wyraz przerażenia, ja zaś natychmiast puściłam go i pozwoliłam mu się osunąć na ziemię. Przyglądałam się temu wszystkiemu z niedowierzaniem, niemal z przerażeniem spojrzałam na swoje zakrwawione ręce.

Kiedy podniosłam wzrok, spostrzegłam, że kolejny żołnierz wyglądał, jakby zaraz chciał rzucić się od tyłu na niczego nieświadomą Cane. Nie mogłam na to pozwolić! Rzuciłam się na niego, odciągnęłam go i zaczęliśmy walczyć. Mężczyzna spróbował zranić mnie mieczem, ale zrobiłam unik. Rzuciłam w niego sztyletem i trafiłam w brzuch. Strażnik zachwiał się i wpadł na ścianę. Już chciałam do niego podejść i dokończyć to, co zaczęłam, ale w tej samej chwili poczułam znajomy ból w plecach, w okolicy między łopatkami. Odwróciłam się i spostrzegłam Aleksandra. Klęczał przy martwej Laurze i mierzył w moją stronę z jednej z tych ich dziwnej broni. Skąd ją miał, nie wiedziałam.

-Aleksander!-zawołałam i zrobiłam krok w jego stronę.

-Ani kroku dalej! Morderczyni!-krzyknął. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale i wystraszona.

-Co? Jak to? Ja? Nie, ja nie jestem morderczynią! Mogę to wszystko wyjaśnić!-zawołałam.

-Akurat! Zabiłaś tych strażników! I Laurę! Wszystko widziałem i słyszałem! Jesteś potworem!-krzyknął Aleksander.

-Nie, to nie tak, daj mi wytłumaczyć!-zawołałam, zbliżając się do niego.

-Tu już nic nie ma do wytłumaczenia, wiem, co widziałem!-zawołał chłopak, po czym ponownie do mnie strzelił. Tym razem trafił mnie w ramię, które od razu zaczęło mnie niemiłosiernie boleć.

-Nie...-powiedziałam cicho i zrobiłam jeszcze jeden krok, ale więcej już nie byłam w stanie. Oparłam się o ścianę, bo nie mogłam nawet prosto stać.

-Lily!-usłyszałam dobrze znany głos, a chwilę później pojawił się przy mnie Candy. Odwrócił się i spostrzegł celującego w nas Aleksandra. Błazen był cały we krwi, ale ludzkiej, nie swojej. Jedną ręką objął mnie, a w drugiej trzymał swój młot, kiedy jednak zauważył Aleksandra, puścił mnie i ruszył w jego stronę.

-Nie, Candy, zostaw go!-zawołałam, rzucając się za błaznem. Chwyciłam go za ramię i niemal się na niego przewróciłam. W tej samej chwili kolejny strzał trafił mnie w brzuch. Zgięłam się w pół, stękając przy tym cicho z bólu. Candy odwrócił się w moją stronę i złapał mnie w porę, chroniąc przed upadkiem. Z jego pomocą powoli uklękłam na ziemi i nie przywaliłam przy tym w nic głową. Chwilę później usłyszałam kolejny strzał, ale tym razem to nie ja zostałam trafiona.

-Masz pecha, bo na mnie to nie działa!-krzyknął wściekły błazen, po czym zaczął iść w stronę Aleksandra.

-Nie!-zawołałam, ale zbyt cicho, żeby mnie usłyszał. Candy uniósł powoli swój młot. Aleksander strzelił do niego jeszcze raz, ale widząc, ze faktycznie to na niego nie działa ani trochę, wstał i przyjrzał się ze złością Candy'emu, a potem mi. Jego spojrzenie wyrażało czystą, szczerą nienawiść.

-Morderczyni. Nie masz już czego tutaj szukać. Nienawidzę cię i zrobię wszystko, żebyś zapłaciła za zło, którego się dopuściła! Życzę ci, żebyś zdechł! - krzyknął. Każde jego słowo było dla mnie jak szpila wbita prosto w serce. Następnie Aleksander pobiegł korytarzem w przeciwnym kierunku. Uciekł, za co byłam mu niesamowicie wdzięczna. I jemu, i Candy'emu, bo go nie zabił. Błazen odwrócił się i podszedł do mnie.

-Chodź, znikamy stąd. Natychmiast-powiedział, pomagając mi wstać.

-Strażnicy załatwieni, ale zaraz pewnie zjawią się jacyś kolejni. Co robimy? Lily pewnie znowu nie może używać mocy...-powiedziała Cane, zjawiając się obok nas.

-Teleportujemy tutaj nasz cyrk-odparł błazen.

-Tutaj?!-zdziwiła się jego siostra.

-Tak. Na dziedziniec. Tam zdołamy dotrzeć-powiedział Candy.

-Ale tam się też roi od tych żołnierzy! A co, jak...

-Nie zdążą zrobić nam wiele, zanim uciekniemy z cyrkiem, a nawet jeśli część z nich dostanie się do środka i teleportują się z nami, to na innym terenie łatwiej się ich pozbędziemy. Szybko wykończymy tą garstkę i po sprawie!-odparł błazen.

-W sumie, to nie jest chyba taki zły pomysł-stwierdziła Cane.

-Ale czy to na pewno...-zaczęłam, Candy jednak stanowczo mnie uciszył.

-Ty już nic nie mów. Oszczędzaj się-powiedział, po czym wziął mnie na ręce.

-Daj spokój, dam radę sama...

-Przestań! Nie rzucaj się tak, bo tylko nas opóźniasz!-przerwał mi. Nie miałam więc wyboru, przestałam się wyrywać i pozwoliłam mu się nieść. Na szczęście do wyjścia było już niedaleko i dotarliśmy tam bez większych przeszkód, ale na zewnątrz to był koszmar. Wszędzie była masa żołnierzy. Candy odstawił mnie na schodach i pomógł mi na nich usiąść, po czym on i Cane zeszli niżej. Pierwsi żołnierze już do nich dopadli, więc musieli się nimi zająć. Nie miałam najmniejszej ochoty patrzeć na to wszystko, więc zamknęłam oczy, a po chwili też zasłoniłam uszy, nie chcąc też niczego słyszeć. Żadnych krzyków, jęków, wrzasków. Siedziałam tak niewiele czasu, aż zrozumiałam, że powinnam pomóc Candy'emu i Cane na tyle, na ile mogę, sprawdzić chociaż, jak sobie radzą i czy nic im nie grozi. Otworzyłam oczy i w tej samej chwili poczułam ponownie ból w plecach, w okolicy prawej łopatki. Zsunęłam się na kolana i odwróciłam powoli do tyłu. Za mną stał Aleksander, mierząc do mnie z tej dziwacznej broni.

-Lily, ja naprawdę nie chcę tego robić, ale nie pozostawiłaś mi innego wyboru. Ty naprawdę stałaś się potworem...-powiedział łamiącym się głosem. Kiedy mu się przyjrzałam, wydało mi się, że płacze.

-Nie, Aleksander, daj mi to wyjaśnić, proszę-powiedziałam cicho. Poczułam, że w moich oczach też zbierają się łzy.

-Jesteś potworem! Morderczynią! Zabiłaś Laurę! Jesteś zagrożeniem dla naszej rodziny! Juan miał rację, chcąc cię schwytać i uwięzić. Jesteś niebezpieczna, tak samo ty, jak i oni! A ja się łudziłem, że jesteś inna!-krzyknął chłopak.

-Aleksander, to nie tak...

-Przestań! Uwierzyłbym ci, gdybym sam nie widział wszystkiego na własne oczy! Morderczyni! Giń!-zawołał chłopak, ponownie do mnie celując. W tej samej chwili ktoś się za mną pojawił. Odwróciłam się ze strachem, ale za sobą ujrzałam tylko Candy'ego. Schylił się i pomógł mi wstać, podczas gdy Aleksander znów we mnie strzelił, ale tym razem nie trafił. Błazen wziął mnie na ręce i zabrał w stronę cyrku, który zdążył tutaj sprowadzić razem z siostrą. Słyszałam jeszcze przez chwilę, jak Aleksander się odgraża, po czym znaleźliśmy się w cyrku i wszystko ucichło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top