Rozdział 68

~Tydzień później~

-Czymże zasłużyliśmy na tą wizytę, mój drogi sąsiedzie?-spytała Adele, nie kryjąc swojej wrogości, doskonale słyszalnej w tonie jej głosu. Król Juan zjawił się w ich pałacu z samego rana i zażądał natychmiastowego widzenia się z nią. Kiedy go zobaczyła, od razu pomyślała o Lily. Kto jak kto, ale skoro to on za tym wszystkim stał, musiał wiedzieć, co się z nią stało. Mężczyzna jednak nie śpieszył się z odpowiedzią. Rozsiadł się wygodnie w fotelu naprzeciwko Adele i zaczął rozglądać po pokoju zaciekawionym wzrokiem, który szybko zmienił się na krytyczny. To tylko bardziej zdenerwowało królową. Chrząknęła cicho, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, nic to jednak nie dało.-Czy możesz mi wyjawić, po co się tu do nas osobiście pofatygowałeś?-dodała po kolejnej długiej pauzie. Juan spojrzał na nią zaskoczony, jakby dopiero zdał sobie sprawę z jej obecności tutaj.

-Ach! Wybacz, moja droga, ostatni raz byłem tutaj u was wiele, wiele lat temu. Było to chyba w czasie naszych rokowań co do chwilowego zawieszenia wojny między nami, czyż nie?-odparł.

-Przyjechałeś tutaj, aby to wspominać?-spytała chłodno Adele.

-Nie, nie, oczywiście że nie. Po prostu zaskakuje mnie, jak wiele się tutaj...zmieniło-odpowiedział.

-Zmieniło się bardzo wiele, chociażby ilość twoich strażników na korytarzach. Kiedyś nie było ich tutaj wcale-powiedziała Adele. Tą wredną uwagą chciała zmusić Juana do szybszego wyjawienia jego celu przybycia tutaj. Ale uznała, że jeśli mimo to on będzie dalej uparcie udawał idiotę, ona po prostu wykorzysta jego obecność i wypyta się go o Lily. Zrobi wszystko, aby dowiedzieć się, co on zrobił z nią.

-Dobrze, już dobrze. Widzę, że chcesz od razu przejść do rzeczy. Trochę to odwlekałem, bo nie mam pojęcia, od czego zacząć...

-Najlepiej od początku-powiedziała Adele. Juan popatrzył na nią, ale nie ze złością, jakby się spodziewała. Jego wzrok wyrażał po prostu całkowitą powagę i skupienie.

-Tak chyba będzie najlepiej. Pewnie mi nie uwierzysz, ale nie chciałem was atakować-powiedział, czym wywołał u Adele krótki wybuch śmiechu.

-Wybacz, ale...Ty...nie chciałeś...-kobieta przez długi czas nie mogła się do końca uspokoić i zaczerpnąć tchu, aby cokolwiek powiedzieć. W końcu jednak udało jej się to.-To dlaczego to zrobiłeś?!-krzyknęła, waląc w stół zaciśniętą w pięść dłonią. Juan popatrzył na nią jednak bez ani krzty strachu czy chociażby zaskoczenia w oczach.

-To wszystko przez tą...Jak wy ją tam nazywaliście? Lily? Jester?

Adele nagle spoważniała. Serce na chwilę jej zamarło, a potem nagle przyspieszyło.

-Lily? Co z nią? Co jej zrobiłeś? Po co ją zabrałeś? Gadaj albo...

-Albo co? I tak nie masz już żadnej władzy, nawet tutaj. Więc może lepiej pozwól mi mówić i nie przerywaj mi-przerwał jej Juan. Adele z ogromną niechęcią musiała przyznać, że miał rację. Nie mogła mu w żaden sposób zagrozić, mimo że oficjalnie to on był w jej królestwie. W jej pałacu, w jej domu. A mimo to to ona była na jego łasce. To tylko wzmożyło jej nienawiść do tego człowieka.

-Dowiedziałem się o niej przypadkiem. Ty nic mi o niej nie powiedziałaś, kiedy zaczęliśmy rozważać podpisanie pokoju, ani kiedy już zaczęliśmy nad nim pracę, ani nawet kiedy podpisywaliśmy jego niemal ostateczną wersję. Milczałaś na jej temat jak grób. Gdy więc dowiedziałem się o niej od paru szpiegów, których profilaktycznie wysłałem na twój dwór, przeraziłem się. Byłem pewien, że to jest twoja broń przeciwko nam, dlatego chciałem ubiec cię i zaatakować, zanim ty to zrobisz. I odebrać ci tą potężną broń, a potem ją odizolować, uwięzić. Sama musisz przyznać, że ta cała wasza Lily to potężna istota, więc co mogłem pomyśleć, gdy dowiedziałem się, że zatajasz przede mną fakt jej istnienia?-powiedział Juan. Adele nie chciała w to wszystko uwierzyć. Nikt nigdy, nawet dworzanie, którzy wiedzieli o zdolnościach Lily, nie zdradzali nic. Milczeli na temat dziewczyny, zobowiązani przez królewską przysięgę, właśnie po to, aby nikt nie zainteresował się Lily. Aby nie próbował jej im odebrać albo nie uznał jej za zagrożenie. Z tego właśnie powodu Adele nie pisnęła Juanowi o Lily słowem, a teraz to właśnie miało się stać przyczyną, dla której wszystkie te wydarzenia miały miejsce i każde z nich tyle cierpiało?

-Nie rozumiem tylko, dlaczego własnie teraz zdecydowałeś mi się to wszystko powiedzieć. Dlaczego nie wcześniej?-spytała w końcu Adele, choć sama nie dowierzała, że jest w stanie cokolwiek powiedzieć.

-Uważałem, i nadal uważam, że w moich obawach było i jest sporo prawdy. Pewnie nie zdradziłbym ci tego wszystkiego, gdyby nie zmusiła mnie do tego sytuacja-wyjaśnił Juan.

-Jaka znowu sytuacja?-zapytała przejęta tym wszystkim Adele.

-Chciałem tylko to wasze monstrum uwięzić, żeby nie sprawiała zagrożenia dla mnie i moich ludzi. Ale ona uciekła i...i przyłączyła się do podobnych sobie. Tyle że tamci są potworami-powiedział Juan.

-Nie rozumiem-stwierdziła królowa, która na początku naprawdę niczego nie pojmowała.

-Wiedzieliście, że są inni tacy jak ona? I że są mordercami?-zapytał Juan. To sprawiło, że Adele w mig pojęła, o kim może mówić. Nie miała pewności, że chodzi właśnie o nich, nic na to właściwie nie wskazywało, ale ona po prostu czuła, że to nie może być przypadek, iż niewiele wcześniej ta dwójka zjawiła się u nich w pałacu i dokonała tylu okropieństw.

-Dowiedzieliśmy się niedawno, właściwie to wtedy, kiedy ja przebywałam poza królestwem, na naszej ostatniej naradzie w sprawie podpisania pokoju, wraz z Alexandrem-Adele nie uszło uwadze, że na dźwięk imienia jej najstarszego syna przez twarz Juana przebiegł jakby wyraz niezadowolenia, ale zniknął tak szybko, że kobieta sama nie była właściwie pewna, czy sobie tego tylko nie wmówiła.

-Tego, że to potwory bez uczuć, bezlitośni mordercy, też się wtedy dowiedzieliście?-spytał mężczyzna. Po krótkim namyśle Adele zdecydowała się skinąć głową. Choć nie chciała zdradzać na ten temat zbyt wiele, dopóki nie dowie się dokładnie, o co chodzi Juanowi, uznała, że tyle może mu powiedzieć.

-Ale co się stało? Nadal nie rozumiem, dlaczego mówisz o tym wszystkim właśnie teraz? I co oni mają z tym wspólnego?-zapytała Adele.

-Otóż...Jak już wspomniałem, ona nam uciekła. Dołączyła do nich, razem z nimi zaczęła zabijać i teraz całą trójką pustoszą moje królestwo. Nikt nie może dać im rady, więc przyszedłem do ciebie, abyś powiedziała mi, jak ich pokonać. Jak ich zabić-odparł Juan. Adele aż zaniemówiła na chwilę, po czym poderwała się z miejsca.

-To niemożliwe! Łżesz! Nie Lily, ona by nie mogła! Nie zrobiłaby czegoś takiego! Nie znasz jej! Ona nigdy nie była i nie miała być naszą bronią! Ona była...jest częścią naszej rodziny! Kłamiesz! Nie zrobiłaby czegoś takiego!-krzyknęła przy tym. Juan również podniósł się z miejsca, choć znacznie wolniej.

-Tak? Powiedz to rodzinom tych moich żołnierzy, którzy przez nich nie żyją! Których zabiła ona! Ta dwójka to bezlitośni mordercy, a ona dołączyła do nich i teraz czyni to samo! Mordują, zabijają, torturują dla zabawy!-zawołał Juan, coraz bardziej się przy tym unosząc.

-Kłamiesz! Kłamiesz! Podły kłamca! Kłamałeś, kłamiesz i zawsze będziesz kłamał!-Adele zaczęła powtarzać w kółko to samo, niczym jakąś mantrę. Juan nagle obszedł biurko, które ich do tej pory dzieliło, i stanął tuż przed nią. Na jego twarzy malowała się powaga.

-Nie kłamię. Jestem królem przerażonym tym, co czeka mój lud, nie kłamstwa mi teraz w głowie, tylko dobro tych wszystkich ludzi. Po prostu chcę się ich pozbyć, dla bezpieczeństwa!-powiedział.

-Gdybyś tego właśnie chciał, dawno już byś to zrobił! Pamiętam, że kiedy twoi ludzie się tutaj zjawili, mieli coś, przez co Lily straciła moc! Gdybyś tylko naprawdę chciał, mógłbyś... Więc o co ci naprawdę chodzi? Po co się tutaj zjawiłeś? Żeby nas oszukiwać? Dręczyć?-odparła zdenerwowana Adele.

-Wiem, o czym mówisz. Niestety, ta broń działa z jakiegoś powodu tylko na nią. Oni są odporni i chronią ją, gdy tylko próbujemy tego przeciwko niej użyć. Zamordowali z zimną krwią kilka moich oddziałów. Całych oddziałów, rozumiesz?! Dziesiątki, setki ludzi, może nawet tysiące, straciło przez nich życie! Raz udało nam się ją uwięzić i ukryć, ale oni ją odnaleźli, przypuścili atak, zabili znów mnóstwo ludzi i uciekli razem! Czego jeszcze chcesz, aby mi uwierzyć? Mam ci przynieść zmiażdżone młotem niczym zabawka ciało jednego z moich ludzi, żebyś mi uwierzyła w ich zepsucie? Skoro wyhodowaliście u siebie tego potwora, powiedźcie mi, jak go pokonać!-zawołał Juan. Adele zupełnie już nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć, a tym bardziej, co powinna zrobić.

~*~

-Dobrze się czujesz?-spytał Candy, pojawiając się znikąd obok mnie. Naprawdę zdziwiłam się, jak on mógł tak niezauważenie się do mnie podkraść. Siedziałam sobie właśnie kawałek od cyrku, na zwalonym pniu, przyglądając się lasowi oraz rozmyślając.

-Tak, a co?-zdziwiłam się.

-Nic, po prostu...Wyglądasz jakoś tak nieciekawie-odparł błazen. Następnie usiadł obok mnie. Uśmiechnęłam się lekko.

-Nie ma co, ty to umiesz prawić kobiecie komplementy-stwierdziłam.

-To nie tak! Ja się tylko o ciebie martwię!-odparł natychmiast. Obronny ton jego głosu tym bardziej mnie rozbawił. Zaśmiałam się krótko.

-Nie masz powodu. Jeśli ja nie mam zachowywać się jak twoja nadopiekuńcza matka, ty nie bądź moim nadopiekuńczym ojcem-odparłam, spoglądając mu prosto w oczy. Kiedyś coś takiego było dla mnie nie do pomyślenia, gdyby Candy by na mnie spojrzał, spłonęłabym ze wstydu, a sama nigdy bym tak na niego nie popatrzyła. Ale to było kiedyś-pomyślałam. Candy spuścił wzrok i delikatnie ujął moją dłoń.

-Zawsze mam powodu, żeby się o ciebie martwić, bo zależy mi na tobie bardziej niż na sobie. O wiele bardziej-powiedział, spoglądając z powrotem na mnie.

-Nie mów tak.

-Ale tak jest.

-Ale to brzmi, jakbyś umniejszał swoją wartość. A ja nikomu nie pozwolę umniejszać twojej wartości, nawet tobie samemu-odparłam. Candy nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się lekko.

-Tak poza tym, to chciałem cię jeszcze o coś zapytać-powiedział po chwili.

-No zaskocz mnie-odparłam, zaciekawiona.

-Ostatnio nie skarżyłaś się, żeby coś cię bolało, było ci niedobrze czy żebyś czuła się źle. To znaczy, że teraz już ogólnie też czujesz się lepiej?-zapytał.

-Candy, przecież mówiłam ci, że to wszystko to na pewno był tylko skutek uboczny tego całego stresu, którego się najadłam...

-W dużej mierze przeze mnie-powiedział błazen.

-Możemy już po prostu zostawić ten temat? Czuję się dobrze, zwłaszcza z tobą i Cane obok, a jak jeszcze będę mogła wrócić do swojej rodziny, to już w ogóle będę w siódmym niebie-odparłam. Candy uciekł gdzieś wzrokiem i westchnął ciężko.

-Wierzysz w to, że oni naprawdę...-błazen zaciął się, jakby nie mógł znaleźć odpowiednich słów.

-...są dobrzy? Że mogę im ufać? Że mnie kochają, nigdy nie skrzywdzą, a teraz potrzebują mojej pomocy? Ja w to nie wierzę, ja to po prostu wiem, Candy-powiedziałam. Chłopak spojrzał na mnie.

-Byłem świadkiem tylu złych rzeczy, które zrobili ludzie, o których ja też tak kiedyś myślałem. Że mogę im ufać i że coś nawzajem dla siebie znaczymy-odparł.

-Najwidoczniej to byli tak naprawdę źli ludzie, a Cane i ty jeszcze nie trafiliście na dobrych. Ale moja rodzina jest dobra, mogę was o tym zapewnić-powiedziałam.

-Obyś miała rację... A właśnie, Cane kazała ci przekazać, że do cyrku znowu zakradł nam się jakiś szop czy wiewiórka i znalazła go w twoim...eee...pokoju, przegryzł ci jedną z nóg łóżka i musisz je sobie naprawić-powiedział chłopak.

-I dopiero teraz mi o tym mówisz?!-zawołałam, wstając natychmiast. Candy spojrzał na mnie zaskoczony.

-A to na tyle ważne, że powinienem był ci powiedzieć wcześniej?-zapytał. Sama nie wiedziałam, czy to zdziwienie w jego głosie jest udawane, czy naprawdę nie pomyślał o tym.

-Przecież ja muszę mieć gdzie spać w nocy, a zostało już niewiele czasu!-odparłam.

-Zamiast spać mogłabyś porobić ze mną inne, o wiele ciekawsze rzeczy, do których niekoniecznie potrzebne jest łóżko...-stwierdził, zaś ton jego głosu był dość dwuznaczny.

-Niewyżyty zboczeniec!-odparłam, na co on krótko się zaśmiał i też wstał.

-Chodziło mi na przykład o wspólne, całonocne granie w gry oczywiście. Nie mam pojęcia, co ty sobie pomyślałaś, ale chyba coś nieprzyzwoitego. Więc kto tu niby jest zboczeńcem?-zapytał, po czym zachichotał.

-Przestań! Nie rób sobie ze mnie żartów!-zawołałam, zła, że udało mu się mnie wkręcić.-Nie ośmieszaj mnie!-dodałam, widząc, że błazen nic sobie nie zrobił z moich słów i dalej się śmiał.

-Z ośmieszaniem siebie sama sobie świetnie radzisz-stwierdził, uspokoiwszy się na jakiś czas. Uśmiechał się przy tym, jakby był niezwykle zadowolony z siebie.

-Nie tylko zboczeniec, ale do tego, jak widać, i cham!-zawołałam, jednak sama też nie mogłam powstrzymać się od chociaż lekkiego uśmiechu.

-Taki jedyny w swoim rodzaju zboczeniec i cham, którego uwielbiasz-stwierdził, nad wyraz pewny siebie. Przewróciłam oczami.

-No już nie popadaj w taki samozachwyt-odparłam.-Chodźmy lepiej zobaczyć co z tym łóżkiem-dodałam.

-Tak jest, moja Pani!-zawołał i dla żartu mi zasalutował. Roześmiałam się, jednocześnie kierując się pomału w stronę cyrku. Candy, również niezwykle radosny, szybko do mnie dołączył.

~*~

-To nieprawda! Dobrze wiesz, że tak jest, mamo! Lily...Lily taka nie jest!-zawołał zbulwersowany Alexander, po czym ze złości uderzył pięścią w blat biurka. Adele westchnęła.

-Usiądź i nie denerwuj się tak-powiedziała do syna, siedząc naprzeciwko niego. Alexander zajmował teraz miejsce, na którym chwilę wcześniej siedział Juan.

-Jak mam się nie denerwować, kiedy ten...ten skurwiel najpierw nas napada, zabija Maksa, porywa Lily, a teraz oskarża ją, że niby dołączyła do morderców i razem z nimi zabija jego ludzi! Zresztą, gdyby tak się stało, to nawet byłbym z niej dumny, bo im wszystkim należy się śmierć za...

-Alexander!-zawołała zaskoczona, ale jednocześnie oburzona Adele.

-No co?

-To nie ich wina, że mają takiego króla. Poza tym, nie wyrażaj się tak!-odparła jego matka.

-Wyrażam się tak, jak on na to zasługuje. A to nasza wina, że mamy w rodzinie Lily? Nie, a jednak przez to nas zaatakowali i ją nam zabrali-odparł chłopak. Adele ponownie westchnęła. Domyślała się, że rozmowa z synem, którego poprosiła do siebie chwilę po naradzie z Juanem, nie będzie przyjemna, ale jak na razie wszystko szło w jak najgorszym kierunku.

-Posłuchaj mnie, ja też nie wierzę, że Lily miałaby stać się bezlitosną morderczynią...

-Bo się nią nie stała! Zresztą, sama dobrze wiesz o tym, że ta dwójka tutaj była jakiś czas temu i co? Nie było z nimi Lily, ona do nich nie dołączyła!-przerwał jej chłopak.

-Alexandrze, nie przerywaj mi i daj mi dokończyć. Otóż, to jeszcze nic nie znaczy, nie wiemy nawet, w jakim celu znów się tutaj zjawili...

-Żeby mordować, to oczywiste.

-Alexandrze! Daj mi dokończyć!-upomniała go Adele, a chłopak wreszcie zamilkł i usiadł na krześle.-Jak już mówiłam, nie wierzę, że Lily stałaby się kimś takim. Ale fakt faktem, coś jest na rzeczy. Zabrali ją nam, a teraz próbują okłamać w ten sposób, prosząc o pomoc. Tylko po co im to wszystko? Tego powinniśmy się za wszelką cenę dowiedzieć, ale nie mamy jak...-stwierdziła królowa. Na jakiś czas zapanowała cisza, każde z nich myślało nad najkorzystniejszym dla nich rozwiązaniem zaistniałej sytuacji.

-Mam pewien pomysł-odezwał się wreszcie Alexander, a Adele popatrzyła na niego zaciekawiona.-Mógłbym udać się z nimi do ich królestwa, obiecując, że pomogę złapać Lily. A tak naprawdę wykorzystałbym tą szansę, żeby dowiedzieć się być może czegoś o jej losach. Może nawet zdołałbym porozmawiać z Laurą, możliwe, że ona też czegoś się dowiedziała, tylko nie może nam tego przekazać. A obiecała, że zrobi to dla mnie-powiedział Alexander.

-Chcesz się z nim udać? Ale to bardzo niebezpieczne-stwierdziła mocno zatroskana Adele.

-Nie bardziej, niż nasze obecne życie tutaj. Jesteśmy więźniami we własnym królestwie, własnym domu. Jeśli tylko ty, Aurora i Chris poradzicie sobie beze mnie, jestem gotów udać się z królem Juanem, aby spróbować to wszystko zmienić-odparł chłopak.

-To będzie ciężkie, jednak myślę, że dzieci i ja jakoś damy sobie radę, nie jestem tylko przekonana nadal co do tego pomysłu. To jest mimo wszystko duża odpowiedzialność i wiążące się z nią ryzyko-stwierdziła Adele.

-Poradzę sobie, nie musisz się martwić. Wiem, jak zdobywać informacje-powiedział pewnie Alexander.

-Nie martwię się o to, że nie dowiedziałbyś się tego, czego chcemy się dowiedzieć. Martwię się po prostu o ciebie-odparła jego matka.

-Kiedyś zostanę królem, a odpowiedzialność za życie swoje i tysięcy poddanych, wraz z wszelkiego rodzaju ryzykiem, będą mi towarzyszyć niemal na każdym kroku-zauważył mądrze chłopak.

-Wiem, że masz rację, ale...

-To jedyny sposób. I tylko ja mogę się tego ryzyka podjąć-stwierdził Alexander.

-Dobrze, ale co się stanie, jeśli Juan zażąda od ciebie nagle dokładnych informacji, jak pozbyć się Lily? A ty nie będziesz mu ich w stanie dać? Co, jeżeli to wszystko to tylko kłamstwo? Przynęta, żeby w jakimś celu nas zdezorientować i wplątać dalej w swój plan?-zapytała Adele.

-Ale sama zauważyłaś, mamo, że Lily nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Więc to JEST przynęta, która ma na celu nas zdezorientować i zmusić dalej do robienia tego, co Juan chce, żebyśmy robili. A ja zamierzam się z nim udać, żeby dowiedzieć się, co ten plan zakłada, o co w tym wszystkim chodzi. Musisz się zgodzić, mamo. A nawet jeśli tego nie zrobisz, udam się z nim i bez twojej zgody. Muszę się dowiedzieć, co Juan knuje względem nas i Lily-powiedział pewnym siebie tonem młodzieniec.

~*~

Jej ojca nie było już od kilku dni w domu. Teoretycznie każdy wiedział, że udał się w sprawach politycznych, ale nikt nie miał pojęcia, dokąd i po co dokładnie. A Laura miała tego wszystkiego serdecznie dość. Planowała to od dawna, a teraz, kiedy jej ojciec zniknął i każdy był czymś zajęty, nadarzyła się jej idealne okazja. Król nie ułatwił jej niestety tego zadania, bo z jego rozkazu niemal wszędzie towarzyszyli jej jacyś służący, ale na szczęście nie miała już aresztu domowego i udało jej się uzyskać pozwolenie na odwiedzenie targu. A targ w stolicy oferował najwięcej cennych towarów i najwięcej ludzi się na nim kręciło. Co to zaś oznaczało? Że tam właśnie najłatwiej jest zgubić się w tłumie.

Laura odpowiednio się przygotowała, ubrała się w ciuchy, które wcześniej zdobyła od jednej ze służących. Na to narzuciła jedną ze swoich jedwabnych peleryn, aby jej niezbyt książęcy ubiór nie rzucał się w oczy. Pozostałe rzeczy, które mogłyby się jej przydać, schowała do niewielkiej torby, który ukryła pod peleryną i tak udała się na targ wraz z kilkoma strażnikami i służącymi, którzy mieli jej towarzyszyć. Tam na początku oddała się szaleństwu zakupów, udając, że tylko to ją teraz pochłania. Robiła przy tym wszystko, aby uśpić jak najbardziej czujność towarzyszących jej osób, a kiedy tylko nadarzyła się okazja, uciekła im. Poszła "przymierzyć jedną z sukni", podczas gdy tak naprawdę niepostrzeżenie wymknęła się i co sił w nogach popędziła przed siebie, chcąc jak najszybciej zniknąć w tłumie. Gdy jej się to udało, szybko odszukała odosobnione miejsce, wyjęła swoją torbę, a z niej starą, zniszczoną już nieco pelerynę, o posiadanie której nikt nie podejrzewałby księżniczki. Szybko przebrała się, potem zniszczyła swoją nienaganną fryzurą, celowo trochę się ubrudziła i ruszyła dalej, licząc na to, że to zapewni jej planowi powodzenia. Zamierzała zrobić wszystko, aby dotrzeć do królestwa Guard. Miała przy sobie sporo pieniędzy, które postarała się dobrze ukryć i choć wiedziała, że to niebezpieczne, planowała przebyć drogę, wynajmując jakichś przewoźników, śpiąc w gospodach... Obecnie i tak już uważała swoją sytuacją za tak złą, że gorzej być nie mogło. Chciała tylko znaleźć się przy swoim ukochanym i spróbować jakoś mu pomóc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top